artykuł

14 książek na 14 lutego | Jak w 2022 roku pisano o miłości

Miłość niejedno ma imię – wiemy to. Na Walentynki proponujemy przegląd 14 książek z zeszłego roku, w których miłość – rozumiana różnorako – w istotny sposób wpływa na życie bohaterów.  

KOLEJNOŚĆ ALFABETYCZNA

Hanna Cygler, Córki tęczy, Luna

To tyleż powieść o miłości, co o przyjaźni. A idąc dalej: o zawiedzionej miłości i przyjaźni między kobietami, która nie zawodzi. Hanna Cygler zaprasza nas tym razem do Republiki Południowej Afryki. Fabułę książki autorka osadza głównie w Pretorii, gdzie żyje Joy Makeba, dziewczyna o życiorysie tak zagmatwanym i pełnym bólu, że – jak sama nam mówi, a raczej pisze w „dzienniku” – czuje się, jakby miała lat nie dziewiętnaście, ale sto. Dość powiedzieć, że jej matka, biała Brytyjka, Helen, właśnie zmarła na raka, a  Joy musi przejąć opiekę nad dwiema młodszymi siostrami, próbując przy tym utrzymać je i siebie z kiepsko płatnej pracy. Nie pomoże jej brat, Uuka, zwany Stevem, wplątujący się bez przerwy w szemrane interesy. Na szczęście – dla obu kobiet – los zetknie ją z Polką, Zuzanną Fleming. Kobietą, która sama doświadczy zła z powodu źle ulokowanych uczuć. Wzajemna przyjaźń okaże się więc wzajemnym ratunkiem.   

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Mark Gevisser, Różowa linia. Jak miłość i płeć dzielą świat, przełożył Adrian Stachowski, Wydawnictwo Poznańskie

To reportaż. Gevisser na kartach „Różowej linii” stworzył wręcz encyklopedyczne dossier ruchu LGBT+ na świecie, przeplatając je reportażami z miejsc, do których zawędrował wiedziony dziennikarską dociekliwością, a gdzie miłość – tylko dlatego że nieheteronormatywna – jest penalizowana, choćby na podstawie przepisów o naruszeniu moralności. Tak jest Malawii, gdzie do więzienia trafili Tiwonge Chimbalanga i Steven Monejza zaraz po tym, jak w jednej z tamtejszych gazet w roku 2009 ukazał się artykuł pod tytułem „Geje się zaręczyli”. Z podróży do Izraela przywiózł reporter nie tylko relacje o życiu w „tęczowym” Tel Awiwie, ale też o „pink washingu” i egzystencji po obu stronach „linii separacji”. Gevisser opisuje kraje zachodnioeuropejskie i podążające za nimi na nowo USA, które już dawno zakopały topór wojenny ze społecznością LGBT+ i gdzie małżeństwa osób tej samej płci są legalne, adopcja dzieci przez rodziców tej samej płci nie wzbudza żadnych kontrowersji, a debata toczy się o to czy młody człowiek może zdecydować o tym jakiej jest płci i orientacji psychoseksualnej. Ale pokaże też autor m.in. Polskę, Rosję i Węgry, w których odhumanizowuje się gejów, lesbijki oraz osoby transpłciowe, by budować kapitał polityczny na cudzym nieszczęściu, na pogardzie, poniżaniu i wykluczaniu. Na odmawianiu prawa do miłości.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Gaja Grzegorzewska, Selkis, Wydawnictwo Literackie

Jest tu opowieść o zdradzie, nienawiści, zemście, ale też o miłości… ponad gatunkami. Jest też doskonały fantastycznonaukowy anturaż, przemyślany i konsekwentny, który Gai Grzegorzewskiej pozwolił na zbudowanie koherentnej wizji kosmosu i zamieszkujących go ras. Kryje się jednak pod tą fantastyczną warstwą także opowieść feministyczna, a może po prostu humanistyczna, bo skupiona na zderzeniu świata opresyjnej władzy z jednostkami, które w jej ocenie nie zasługują na prawo do nazywania siebie ludźmi, czy raczej na prawo bycia uznanym za kogoś, komu należy się traktowanie na równi z ludźmi. Na bardzo podstawowym poziomie narracji jest „Selkis” opowieścią o bohaterce rasy Scorp i jej uczuciu do humanoidalnego robota, z którym ucieka z uszkodzonego statku handlowego na okręt wojenny Układu. Selkis, tytułowa bohaterka powieści, jest Scorpem, ale nie poddała się interwencji chirurgicznej i wciąż ma ogon oraz inne atrybuty świadczące o jej „nieuczłowieczeniu”. W sposób oczywisty jest zatem buntowniczką. Buntuje się też jej towarzysz, przyjaciel – robot Lucius Andronicus – stygmatyzowany tu w dwójnasób. Owszem, samoświadome roboty są (prawie) pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, jednak przeszłość Luciusa jako seksrobota kładzie się niejednokrotnie cieniem na jego późniejszej pracy w strukturach armii.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Abdulrazak Gurnah, Powróceni, przełożył Krzysztof Majer, Wydawnictwo Poznańskie

Abdulrazak Gurnah, laureat literackiej Nagrody Nobla z 2021 roku, ściśle splata trudne losy bohaterów „Powróconych” z historią kolonialnej przemocy i poniżenia. Każąc im zmierzyć się z najróżniejszymi formami zła, ale i oferując im szansę na przezwyciężającą te doświadczenia miłość. Gurnah pokazuje nam Ilyasa, jako dziecko porwanego przez niemieckie wojska kolonialne i kształconego w szkole misyjnej. Ten „dar” czyni z niego osobę szczególnie podatną na propagandę, czyni „dłużnikiem” okupanta, apologetą kolonialnego najeźdźcy. Kimś, kto w chwili próby wybierze szeregi budzącej strach Schutztruppe – wstąpi do oddziału askarysów, afrykańskich żołnierzy, dopuszczających się przemocy na własnych krajanach. W historii innego chłopaka, Hamzy, odnajdziemy ślady intymnej wręcz fascynacji jego urodą ze strony najeźdźcy, znajdziemy też jednak bezwzględną, sadystyczną przemoc, wynikającą z przekonania o nieograniczonym prawie do uczynienia sobie poddanymi: zagarniętej ziemi i jej mieszkańców. Z konsekwencjami tego, co przydarzy się obu żołnierzom, zmierzyć się będzie musiała prędzej czy później również Afiya – sierota, siostra Ilyasa, którą los zetknie też z Hamzą. Gurnah konstruuje tę postać tak, by ostatecznie to w jej ręce oddać tę opowieść, pozwalając nam z jej perspektywy spojrzeć na los bliskich, a tym samym los całej kolonialnej i postkolonialnej Afryki. Afryki, której daje jednak Abdulrazak Gurnah nadzieję, z jednej strony doprowadzając swoją opowieść do chwili wyzwolenia kontynentu spod europejskiej okupacji, z drugiej, dając przynajmniej niektórym z bohaterów nadzieję na miłość.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Natasha Lester, Dom na Riwierze, przełożyła Emilia Skowrońska, Słowne

Można powiedzieć, że to powieść tyleż o trudnej miłości, co o roli sztuki w naszym życiu, albo o bezprzykładnej odwadze i poświęceniu. Wszystko to będzie prawdą. Natasha Lester daje nam bowiem fabułę wielowątkową, rozgrywającą się (w dwóch przeplatających się warstwach czasowych) na przestrzeni kilkudziesięciu lat, oferującą zarówno mroczne obrazy niemieckiej okupacji Francji, jak i współczesną opowieść o mierzeniu się z traumą, z przeszłością i o próbie ułożenia sobie przyszłości. W każdej z tych warstw znajdziemy i miłość i sztukę, i odwagę. Znajdziemy też bohaterki i bohaterów, którzy postawieni zostają w obliczu niełatwych wyzwań, zderzeni z wydarzeniami, na które co prawda nie mają wpływu, ale nie pozostaną obojętne dla ich dalszego życia. Autorka stawia swoją bohaterkę, Éliane Dufort, w obliczu straty: dzieł sztuki będących narodowym i światowym dziedzictwem, zaufania do osób najbliższych, wiary w miłość, wreszcie nadziei. Kilkadziesiąt lat później podobnych emocji – choć w zupełnie innych okolicznościach – doświadczy Remy Lang. Instagramerkę, artystyczną duszę i bizneswoman dającą nowe życie ubraniom vintage, spotykamy w tytułowym domu na Riwierze w chwili, gdy wciąż próbuje dojść do siebie po tragedii, jakiej doświadczyła dwa lata wcześniej. Ta osobista strata odbija się na jej życiu, separując ją od ludzi, niszcząc wiarę w przyszłość, w odmianę losu, w miłość.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Dagmara Leszkowicz-Zaluska, Dziewczyna z kamienicy. Czas wyboru, Słowne

To pełna emocji opowieść o żyjących obok siebie ludziach, którzy pochodzą z różnych warstw społecznych, mają różne zawody, albo wyznanie, ale potrafią, mimo tych różnic, wyciągnąć do siebie pomocną dłoń, spróbować znaleźć wspólny język. Bohaterka powieści (to drugi tom sagi), Helena jest wchodzącą w dorosłość kobietą, która zdała właśnie tzw. „małą maturę”, co potencjalnie powinno otworzyć jej drogę do znalezienia lepszej pracy, np. w charakterze „panny księgowej”. Ma też narzeczonego, Józka Biadałę, i jej życie – dotąd jednej z najuboższych mieszkanek kamienicy – wydaje się pomału iść ku lepszemu. Ten, zda się, poukładany świat, dający spokój i pewność jutra zachwieje się jednak, gdy po pięciu latach studiów medycznych wróci do domu syn właścicieli kamienicy, Feliks Szewczyński. Zdolny, ambitny i przystojny mężczyzna zwraca uwagę Heleny. Nie bez wzajemności. Co jednak począć, skoro wszystko wydaje się już przesądzone? Dagmara Leszkowicz-Zaluska splata wokół tego wątku, wyraźnie dominującego w strukturze powieści, misterną intrygę, wiążąc ją jednak ściśle z prowadzonymi równolegle pobocznymi wątkami pozostałych mieszkańców domu przy Piłsudskiego 10 w Pleszewie.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Tomasz Maruszewski, Wrzask, SQN

Adam Chruścicki, bohater „Wrzasków” nie jest postacią pozytywną. Nie w sposób jednoznaczny – oszukuje wszak żonę, po pierwsze wdając się w romans, po drugie – w romans z mężczyzną. Adam jest homoseksualistą, który ulegając konwenansom miejsca, w którym mieszka i czasów, w których żyje (prowincja, lata 90.), próbuje spełniać pokładane w nim oczekiwania. Żeni się więc, niszcząc tym samym i siebie, i kobietę, której nie kocha i która staje się tym samym niewinną ofiarą jego strachu. Strachu przed byciem sobą. Maruszewski opowiada nam gorzką historię o słabości i strachu, które są grzechem założycielskim losu Adama. Słabości i strachu, dla których miłość nie może być i nie jest ani alibi, ani tym bardziej antidotum. Uczucie, które Adam żywi do Jerzego, nie okaże się dla niego też spełnieniem. Spotykają się potajemnie, w hotelu robotniczym, nie myśląc o konsekwencjach, nie myśląc o tym, czy istnieje dla takiego związku jakakolwiek przyszłość. Że nie istnieje, dowiadujemy się dość szybko, gdy na Jerzego napada banda brutalnych homofobów. Adam nie rusza ukochanemu na pomoc, okazuje się bezsilny, nawet jeśli wewnątrz wyje z wściekłości. Sam zostaje zresztą chwilę potem wypędzony z domu i rodzinnej miejscowości. Jeśli Maruszewski opowiada nam o tytułowych wrzaskach, to głównie o tych właśnie, które rodzą się z tego rozdarcia: między powinnością a miłością, między miłością a strachem.  

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Eimear McBridge, Pomniejsi wędrowcy, przełożyła Maria Zawadzka-Strączek, Wydawnictwo Pauza

Londyn, lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Studentka pierwszego roku szkoły aktorskiej, młoda Irlandka Eily pragnie jak najszybciej dopasować się do pulsującego rytmu miasta. Imprezuje, upija się, pokonuje nieśmiałość nawiązując mnóstwo znajomości, wreszcie spotyka kogoś, kto pomaga jej pozbyć się ciężaru dziewictwa. I tu zaczyna się właściwa historia, która poruszy do głębi wrażliwego czytelnika. Oto Eily zakochuje się w starszym mężczyźnie, który pozwala jej wniknąć do swojego samotnego życia. Ich silna więź erotyczna, opisana w wielu scenach seksu, opisanych z ogromnym wyczuciem, przekształca się z czasem w uczucie, od którego oboje nie potrafią uciec. I tu zaczynają się schody. Stephen, który w pewnym momencie staje się równorzędnym bohaterem powieści, w momencie największej bliskości odczuwa ogromny lęk. Gdy pęka skorupa, w której chował się przez lata, zaczyna wylewać się z niego niewysłowione cierpienie. Poznajemy jego historię, gdy zwierza się Eily z tego, co mu w życiu zrobiono i z krzywd zadanych innym. I już nie potrafimy odczytać historii przedstawionej przez McBride jako kolejnego romansu młodej kobiety i starszego mężczyzny. Już widzimy, że sceny seksu były również scenami ucieczki od bólu, scenami desperackiego poszukiwania zdrowej cząstki siebie. Gdy wiemy, że oboje bohaterowie są rozbitkami, którzy z ledwością ocalili życie po dorastaniu w złych domach, zaczynamy rozumieć ich wybory życiowe.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Jakub Nowak, To przez ten wiatr, Powergraph

Jakub Nowak bierze na warsztat żywioły niespełnionych uczuć i marzeń, by zderzyć je z nieokiełznanym i groźnym żywiołem Dzikiego Zachodu. A wrzucając w to wszystko Modrzejewską i Sienkiewicza tworzy powieść, która z brawurą przekracza, a wręcz rozsadza, granice powieści historycznej. „To przez ten wiatr” to opowieść brudna, pozbawiona czarno-białych podziałów, zaludniona postaciami, które nawet jeśli chcą dobrze, to pozostają dotknięci bólem, rozdarci, niespokojni. Bo kim jest tu Helena Modrzejewska, a właściwie hrabina Bozenta Chłapowska, która może co najwyżej marzyć o wielkiej karierze za Oceanem, bo jak na razie słabo zna angielski? Nie jest farmerką, wie to doskonale, choć z trudem przyjdzie się jej do tego przyznać. Jeśli jest aktorką, to już raczej (na tym etapie życia) byłą, za widownię mającą co najwyżej mieszkańców winnicy. Żona i matka, pochłonięta jednak marzeniami, a może raczej mrzonkami, obnażająca raz po raz emocjonalne rozchwianie, wręcz rozdarcie. A kim jest tu Henryk Sienkiewicz? Czy to możliwe, że literat z pomników, pozostaje głównie mocno zakompleksionym, niedocenianym gryzipiórkiem, do obłędu zakochanym w Modrzejewskiej, topiącym swą niespełnioną miłość w pijaństwie i częstych wizytach w burdelu? Owszem. Co więcej, jest też człowiekiem słabym, przynajmniej w tym sensie, że poddającym się bez reszty atmosferze miejsca i czasu. Kalifornii roku tysiąc osiemset siedemdziesiątego szóstego, z całym jej bagażem cwaniactwa, przestępczości, okrucieństwa, zrodzonych z chęci przetrwania w często skrajnie niesprzyjających warunkach. Miejsca i czasu zatem, które promują parcie do przodu za wszelką cenę, na margines spychając słabeuszy, naiwnie wierzących w moc marzeń.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Zyta Rudzka, Ten się śmieje, kto ma zęby, Wydawnictwo W.A.B.

„Trudno o dobre buty dla nieboszczyka” – brzmi pierwsze zdanie tej powieści, definiując od razu wszystko to, co tu ważne i oryginalne. Ten początek wrzuca nas bowiem autorka w clou problemu, z jakim zmagać się będzie bohaterka, Wera, była fryzjerka męska. Problemu nieuchronnego przemijania, z którego skutkami przyjdzie się jej zmierzyć; przemijania ludzi, emocji, przedmiotów. Może to być przemijanie nieodwracalne, sprowadzające się do faktu śmierci męża, ale i przemijanie, które pozornie wydaje się czasowe, odwracalne, podatne na próby nadania mu przeciwnego wektora. Śmierci nie da się cofnąć, ale może się ona stać bodźcem do próby odnalezienia śladów dawnych znajomości, dawnych miłości, dawnej świetności i godności. Całego tego czasu sprzed „ciemnych lat”. Można też zadać sobie trud rozniecenia przeszłych emocji. A przynajmniej łudzić się, że to możliwe. Tak rozpoczynają się wyprawy Wery. Najczęściej do przeszłości. Przeszłości wypełnionej w głównej mierze mężczyznami i kobietami, z którymi łączyły ją intymne i emocjonalne relacje.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Elif Shafak, Wyspa zaginionych drzew, przełożyła Natalia Wiśniewska, Wydawnictwo Poznańskie

„Wyspa zaginionych drzew” Elif Shafak jest poruszającą opowieścią o miłości w czasach pogromów, takiej miłości, która może przetrwać mimo największych przeciwieństw. Ale jest to też książka o pamięci niesionej przez pokolenia i nie to nie tylko przez ludzi. Opowieść rozpoczyna się, gdy nauczycielka w jednym z angielskich liceów, jako pracę domową zadaje uczniom przeprowadzenie wywiadu z krewnymi. Wówczas, z niewiadomych do końca powodów, osierocona niedawno przez matkę szesnastoletnia Ada Kazantzakis, na ostatniej lekcji tuż przed przerwą świąteczną, nagle zaczyna krzyczeć i z każdą sekundą siła jej głosu rośnie. To, co przydarza się Adzie jest tu wstępem do rozpiętej na osi czasu opowieści o życiu kilku pokoleń rodziny pochodzącej z wyspy, na której królowała bogini miłości. Rodziny osiadłej w końcu na innej, odległej, chłodnej i deszczowej wyspie, gdzie panowała już zupełnie inna królowa. Rodziny imigranckiej, której historia nie mogła być łatwa, bo przecież trudno, by mogło być proste życie ludzi, którzy opuścili ojczyznę, niegdyś jeszcze zieloną, porośniętą bujnymi lasami, bogatą w surowce i kopaliny, potem bezwzględnie eksploatowaną, dziś podzieloną linią demarkacyjną nakreśloną zieloną kredką przez Petera Younga, brytyjskiego generała-majora. Linia dzieląca Cypr została wyznaczona, aby zapobiec waśniom i czystkom na tle etnicznym i religijnym. Wydawałoby się, że jest niemożliwe, by w czasach, gdy ludzie byli zabijani lub nawet znikali bez wieści, a skala krzywd po jednej i drugiej stronie sporu narodowościowego osiągała niespotykaną skalę, mogło między ludźmi z różnych stron barykady pojawić się uczucie. A właśnie takie uczucie, „niemożliwe”, w powieści Shafak połączyło w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku dwoje wchodzących w pełnoletniość Cypryjczyków. Siedemnastoletni Kostas, pochodzący z rodziny Greków Cypryjskich i Defne, której siostra Meryem wierzyła w dżiny, wiedzieli, że igrają z ogniem, ale zrządzeniem losu znaleźli w „Szczęśliwej Fidze” tawernie prowadzonej przez Yiorgosa, cypryjskiego Greka i Yusufa, Cypryjczyka pochodzenia tureckiego, miejsce, gdzie mogli się spotkać bez narażenia na zerkanie wścibskich oczu i plotki, które w tak gorącym czasie mogłyby być śmiertelnie groźne.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Wit Szostak, Szczelinami, Powergraph

Wit Szostak przygląda się temu, co pomiędzy, co do tego stopnia intymne, że często niedostrzegalne. Temu, co nieraz umyka z chwilą, co wymyka się słowom. I jeśli może być uchwycone, to tylko w poezji. Czyni autor pierwszoosobową narratorką i bohaterką tej głęboko psychologicznej opowieści kobietę, skupiając się w zasadzie wyłącznie na jej emocjach, na jej postrzeganiu tak otaczającego ją – i zmieniającego się  na przestrzeni lat – świata, jak i zmian zachodzących w niej samej, w jej życiu uczuciowym, w jej rozumieniu ról: dziewczynki, kochanki, matki, wreszcie poetki. Powieść rozpoczyna się w roku 1997, kilka lat po ustrojowych przemianach, zakorzeniając biografię narratorki jeszcze wcześniej, w schyłkowych latach PRL-u. Zmiany społeczne i gospodarcze tamtego czasu opisane zostaną z imponującymi szczegółami, ale przecież nie wprost, a przez pryzmat tego, co istotne w kształtowaniu się wrażliwości narratorki. Choćby jej niespełnionej miłości, naznaczonej narastającym rozwarstwieniem ekonomicznym. I tak Szostak ubiera wczesny kapitalizm w opowieść o „profesorskim synku”, który z rodzicami ucieka z osiedla („osiedla zmienią się w slumsy”) i o niej, która na tym osiedlu zostaje, co skłania ją do przemyśleń: „(…) nie wiem // czy moi rodzice są głupi ale matka / urzędniczka na stanowisku bez ekspozycji / na korupcyjne pokusy i ojciec były nauczyciel / spłacający żuka / z którego sprzedaje kible na placach (…)”. A to, co najbardziej intymne, przedostaje się tu tytułowymi szczelinami, niezależnie od tego, czy będzie to rok 2000, czy 2006 albo 2017. „(…) chłopcy [są] o wnikaniu w szczeliny między tkaniną a skórą (…)” – usłyszymy. A gdzie indziej: „wraz z herosami wyginęły smoki // i drobne zła wpełzają w nas (…) szczelinami”. Te szczeliny są w powieści Szostaka zarówno fizyczną przyczyną oraz skutkiem zdarzeń, jak i desygnatem tego, co niedopowiedziane, niemieszczące się w głównej narracji, pomijane, ukrywane. „ty masz bliznę po matce // ja rozstępy po córce” – opowie nam narratorka lakonicznie o swoim doświadczaniu macierzyństwa. W innym miejscu opisze upływ lat: „obserwuję powstawanie szczelin // na skórze”.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Barbara Wysoczańska, Siła kobiet, Filia

„Siła kobiet” przenosi nas w lata 20. XX wieku i pokazuje splątane ze sobą losy trzech kobiet. Rozalii, wdowy po zamordowanym w zamachu pośle endecji, Ignacym Lubowidzkim. Kobiety poniżanej przez męża, a nawet trwale okaleczonej. Jej szwagierki Ady, która znajduje w sobie siłę, by opuścić rodzinny majątek i wbrew woli rodziny udać się na studia do Warszawy. A także kochanki Lubowidzkiego, Zuzanny, ubogiej kobiety, próbującej ułożyć sobie życie w sytuacji, gdy po śmierci posła została sama z nieślubnym dzieckiem, bez perspektyw na zdobycie pieniędzy. Tym samym Barbara Wysoczańska bierze pod literacką lupę osoby ściśle ze sobą połączone więzami zależności – rodzinnych lub intymnych. Zależne od konkretnego mężczyzny, jego humorów, zachcianek i fiksacji, ale też choćby od matki Lubowidzkiego – apologetki zastanych praw, ślepo wpatrzonej w syna, kobiety jawnie pogardzającej każdym, kto nie wpisuje się w jej wyobrażenie świata. Dotyczy to nie tylko żony czy kochanki Lubowidzkiego, ale i jego siostry, zależnej od systemu wartości wyznawanego przez matkę oraz starszego brata, bądź co bądź znanego i poważanego polityka. Ma to o tyle znaczenie dla fabuły, że po pierwsze pokazuje nam ogrom zniszczeń w psychice wielu osób, jakich dokonać może tylko jeden człowiek i każe zastanowić się nad prawdziwą skalą ówczesnego „piekła kobiet”, po drugie sprawia, że śmierć Lubowidzkiego staje się w jednej chwili impulsem dla „odblokowania” aż trzech życiorysów, uwolnieniem potencjału aż trzech postaci, z których każda na swój sposób reprezentuje trochę inną drogę samorozwoju, zawsze jednak wychodzącą poza narzucane odgórnie ciasne ramy modelu zakładającego dla kobiety wyłącznie rolę matki i żony.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Sylwia Zientek, Lunia i Modigliani, Agora

Sylwia Zientek opowiada nam historię niezwyczajną, a przecież prawdziwą – historię wzajemnej fascynacji, przyjaźni, może nawet miłości, między Ludwiką Czechowską a Amedeo Modiglianim. Ale daje nam też przy okazji poruszającą opowieść o cenie jaką płaci się za bezkompromisowość.  Oto dziewczyna z ubogiej rodziny, emigrantka z Krakowa, żona rewolucjonisty, spotyka na swojej drodze malarza, geniusza, z którym połączy ją więź tak silna, że dla obu okaże się ona punktem zwrotnym – w życiu i karierze. Spotkają się na paryskim Montparnassie, w kawiarni La Rotonde i, aż do jego śmierci, nie rozstaną się, nawet jeśli trudno będzie ich nazwać parą. Skomplikowane? Nawet bardzo – niewiele zachowało się dokumentów, mogących pokazać charakter ich relacji, nie opisuje ich wprost nawet w pozostawionych wspomnieniach sama Lunia Czechowska. A przecież pozostaje faktem, że podczas zaledwie czterech lat znajomości Modigliani malował Ludwikę kilkanaście razy, portretując ją choćby na słynnym (dziś zaginionym) obrazie „Kobieta z wachlarzem”, co już samo w sobie świadczyć musi o atencji malarza do modelki. Malarza, przypomnijmy, chimerycznego, niełatwego w kontaktach, nieidącego na kompromisy. Sylwia Zientek podjęła się zatem zadania literacko niełatwego. Jeśli zostawia od czasu do czasu pole do interpretacji, jeśli unika jednoznaczności, to po to, by pozostać w zgodzie w faktami, by nie iść na lep dramaturgicznie łatwych, a przy tym uproszczonych rozwiązań. Nie ulega bowiem wątpliwości, że autorka skrupulatnie pozbierała istniejące, choć nieliczne fragmenty tej wielkiej i skomplikowanej układanki, by ostatecznie utkać z nich opowieść pełną, skończoną, przynajmniej w sferze emocji. Opowieść przez to plastyczną i wielowymiarową.

Jeśli chcesz przeczytać recenzję książki, kliknij 👇

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: