artykuł

9 mądrych książek na lato | Co czytać w wakacje? Część 1.

Zaczął się sezon wakacyjny. To dobry czas na nadrobienie czytelniczych zaległości. Co polecamy? Oto nasz zupełnie subiektywny wybór „od Sasa do Lasa”, ale może zdecydujecie się sięgnąć po choćby jedną z tych książek i będziecie z tej lektury usatysfakcjonowani. My byliśmy! (Część 1.)

Dla tych, którzy cenią dobrą literaturę, która prócz pięknego języka, zgrabnej formy i sprawnej narracji ma w sobie jeszcze to „coś”, proponuję na początek coś z historii. A konkretnie z historii zapomnianej podwójnie. Recenzując tę powieść dla portalu zupelnieinnaopowiesc.com Przemysław Poznański napisał: „Fryczkowska chce i musi zatem wyjść poza zapiski dziadka, ale też poza zapisy ksiąg parafialnych, w których adnotacje mówią o tym, że jakiś mężczyzna się ożenił, a inny miał ośmioro dzieci, w tym trzech synów, albo że gospodarstwo przejął najstarszy syn. Autorka „Sagi o ludziach ziemi” wydobywa z niebytu historii żony, matki, siostry i córki. Chłopki, których imion próżno szukać nie tylko w podręcznikach historii, ale – jak się okazuje – nawet w rodzinnej pamięci. Owe zapomniane prababki, bez których jednak nie byłoby wszak historii. Nadaje więc tym samym Anna Fryczkowska podmiotowość tym, których nie zauważano, którym historia – wydawałoby się, że bezpowrotnie – chciała odebrać tożsamość. Aż do teraz. A zatem: „Saga o ludziach ziemi. Wpatrzeni w niebo” Anny Fryczkowskiej.

Fryczkowska pokazuje świat zamierzchły, choć mający istotny wpływ na współczesne nasze społeczeństwo. W końcu mówi się, że prawie wszyscy Polacy pochodzą od chłopów, choć wielu wolałoby o tym nie pamiętać. Ta pamięć jest też obecna u Natashy Brown w „Przyjęciu”. „W prostych, wycyzelowanych zdaniach, opowiada Natasha Brown o współczesnym rasizmie. Jawnym, przejawiającym się otwartą pogardą, ale i tym ukrytym za półsłówkami, docinkami, albo nawet za konfuzją, w jaką wprawia pojawienie się nie białej osoby w snobistycznym towarzystwie” – pisałem w recenzji. Brown powoli, akapitami niosącymi ogromny ładunek emocjonalny, opowiada historię bezimiennej bohaterki, czarnoskórej Brytyjki, powoli pnącej się po szczeblach bankowej korpokariery. Tak, kariery w instytucji finansowej, bo rasizm, o którym pisze autorka „Przyjęcia” to nie czasy niewolnictwa w USA, a nawet nie dziesięciolecia apartheidu w RPA, ale współczesna Wielka Brytania.

Pozostając w kręgu „czarnej” literatury nie powinniśmy zapomnieć zabrać ze sobą „Samoszacunku” Toni Morison, w którym, w znajdujących się w tym tomie esejach szuka źródeł rasizmu, ale i szerzej: ksenofobii, seksizmu i innych –izmów, szuka pisarka w „niezdolności do projekcji, do stania się ‘innym_ą’, do wyobrażenia sobie jego/jej”, przy jednoczesnej skłonności do popadania w „spłycające wyobraźnię” stereotypy, zakorzenione w kulturze czy polityce. Ale także w literaturze z jej wielkim piętnem nieobecności czarnych, z jej próbą pomniejszenia i wymazania czarnej obecności, także we wspominanym wielokrotnie klasycznym kanonie prozy amerykańskiej. Próbą tak usilną, że – jak przekonuje Morison, pytanie o literaturę amerykańską nie powinno brzmieć: „Dlaczego ja, Afroamerykanka, jestem w niej nieobecna?”, lecz skupiać powinno się na wszystkich literackich czy krytycznoliterackich zabiegach autorów, polegających na usilnym wymazywaniu tej obecności. 

Pozostając w obszarze kultury i poniekąd też przyglądając się zachodzącym w świecie procesom społecznym przenieść się jednak musimy o kilka stuleci wstecz. Ben Hopkins w „Katedrze” łączy to wszystko, co najbardziej fascynuje w „Czasach katedr” Georgesa Duby’ego, wabi intrygą i walką o władzę u Kena Folleta w „Filarach ziemi” i zasnute jest woalem tajemnicy w „Imieniu róży” Umberto Eco, albo wręcz odwrotnie ― ukazane jest z całą ostrością w „Katedrze w Barcelonie” pióra Ildefonso Falconesa. „Katedra” Hopkinsa to poniekąd ta sama opowieść, ale autor znalazł klucz, by snuć ją swoim własnym, a przy tym niezwykle filmowym językiem. Zanim więc w czasie urlopu wespniemy się na niemal sięgającą nieba wieżę katedry lub z jej kalenicy spojrzymy w dół na mrowiący się tłum, sięgnijmy po tę pozycję, bo naprawdę warto.    

Czytelnicy lubiący dreszczyk grozy, tajemnice i zaskakujące wyjaśnienia, a więc kryminalną intrygę i mgłę tajemnicy powinni sięgnąć po Dwie i pół duszy. Folk noir” Justyny Hankus. Tak pisaliśmy o tej książce: „Justyna Hankus uprawia prozę, która sięga dalej i głębiej niż pobieżne przyglądnięcie się rzeczywistości, opisanie zdarzeń czy nawet namiastka wglądu w intymność. Obnaża w swej książce naszą, jakże częstą, niegotowość do wykroczenia poza ramy tego, co banalne, co codzienne i zrozumiałe, wystawia więc na próbę naszą wrażliwość na to, co wydaje się nam być nieracjonalne. Jej świat wydaje się być zbudowany na prawach świata fantastycznego, w którym z założenia obowiązują właściwe dla takiej narracji specyficzne, osobne prawa. A przecież – jeśli zgodzimy się ten świat zaakceptować – okaże się on szybko zgoła niefantastyczny. Realny, ale odmienną realnością – owszem, zanurzoną w ludowości, w demonologii, ale opowiadającą najczęściej o tych demonach, które nosimy w sobie”.

Ale nie zapominajmy o literaturze gatunkowej. Warto wiec wspomnieć o trzecim tomie detektywistycznych przygód sióstr Raj Joanny Jodełki. W pierwszej książce opowiadającej o losach sióstr Raj, „Córce nieboszczyka”, zgon ojca bohaterek owiewała mgła tajemnicy rozsnuta nad nim przez masońskie misteria i sekretne masonika. I wystarczyłoby, by czytelnicy tej książki, spacerując po Poznaniu, zadarli nieco swoje głowy, by mogli dostrzec skryte w architekturze miasta tajemnicze symbole. Nie inaczej było też z drugą powieścią z tej serii, „Pamiętnikiem karła”. Tu Jodełka opowiedziała zaskakującą historię pewnego obrazu i związanej z nim autentycznej postaci, Józefa Boruwłaskiego, mierzącego sobie niewiele, bo prawie metr wzrostu, bywalca dworów królewskich niemal całej XVIII-wiecznej Europy i wplotła udatnie tę historię owego karła-celebryty w główny nurt opowieści. W „Żonach Gniewu” zmierzymy się z zuchwałą kradzieżą pewnych precjozów i dowiemy się jaki ma to związek z zakładem szewskim leżącym przy gniewskim rynku oraz miejscowym kościołem i jego proboszczem, a także ile razy Jan Sobieski z Marią Kazimierą de La Grange d’Arquien – królowa Marysieńka – powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. 

O ile „Pojechałam do brata na południe” Karin Smirnoff jest opowieścią o bolesnym procesie odzyskiwania pamięci, o tyle kolejny tom cyklu, „Jedziemy z matką na północ”, okazuje się być rewizją tych wspomnień, a zarazem opowieścią o potrzebie poczucia wspólnoty i cenie, jaką trzeba płacić za bycie jej częścią. Stosując te same zabiegi formalne, co w poprzednim tomie Smirnoff daje czytelnikom sporą dawkę lektury trudnej, ale nie ciężkiej. Raczej jest to wyzwanie do wejścia w świat wystylizowany przez autorkę, ale też zaproszenie do wsiąknięcia w tę historię. Tom drugi sagi rodziny Kippów pozwala zatem ugasić pozostawione po lekturze pierwszego tomu pragnienie poznania dalszych losów bliźniaczych siostry i brata, ale jednocześnie wzmaga apetyt na tom następny, w którym historia ta ma znaleźć swoje zakończenie. Lektura obu tomów pokazuje, że próba odzyskania pamięci obarczona jest potężną dawką bólu, a chęć znalezienia się we wspólnocie, przynależenia do niej, może oznaczać konieczność zaparcia się samego siebie. Bo nie da się bezboleśnie zapomnieć przemocy, ani przywołać z odległych pokładów niepamięci wywołanych nią traum, a każda społeczność zaakceptuje ostatecznie tylko tych, którzy jej się bezwarunkowo podporządkują.

I jeszcze jedna pozycja z literatury skandynawskiej – tym razem fińskiej. „Powiedziała, że nie żałuje” Tommiego Kinnunena to opis wędrówki kilku kobiet przez wyniszczoną wojną Finlandię. Wędrówki, która staje się podróżą ku tożsamości i świadomości – indywidulanej i zbiorowej. Kinnunen jest z nami uczciwy – taka uczciwość jest koniecznością, jeśli chce się opowiedzieć historię taką jak ta: historię fińskich kobiet, które pracowały w czasie II wojny światowej dla Niemców, a potem zostały wraz z nimi ewakuowane do Norwegii, by po klęsce III Rzeszy stać się dla swojej ojczyzny wyrzutkami, obywatelkami gorszej kategorii. Niejednoznaczność ich postaw wynika z faktu, że – inaczej niż choćby w Polsce – kolaboracja z nazistami nie była przecież zdradą, lecz wsparciem sojusznika. Finlandia wszak opowiedziała się po stronie Niemców, stroniąc od poparcia niedawnego agresora – ZSRR. Zaminowane przez Niemców bezdroża Finlandii, a konkretnie Laponii, którymi pójdą, mijane przez nie spalone wsie, staną się tu symbolem końca, na gruzach którego powstać musi nowy porządek. Bo tak jak bohaterki będą chciały rozpocząć nowe życie, tak i cały kraj będzie musiał zbudować się od nowa. Poszukiwanie przez kobiety własnej tożsamości zbiegnie się więc z próbą stworzenia nowej powojennej tożsamości narodowej. 

A co dla młodszych czytelników? Dla nich na pewno warto do walizki spakować „Złodziei motyli” Barbary Mikulskiej i  Wojciecha Guni. Nic nie jest za darmo – nawet marzenia. Ich spełnienie wymaga odwagi, samozaparcia, nawet wyjścia poza dotychczasową strefę komfortu, czasem też zgody i gotowości na radykalne zmiany w życiu, a nawet do daleko idącego poświęcenia. Ubierając swoją opowieść w szaty przesiąkniętej mrokiem fantastycznej przygody, Barbara Mikulska i Wojciech Gunia mówią nam w istocie o sile marzeń i o cenie, jaką nieraz trzeba płacić za ich spełnienie. „Złodzieje motyli” odczytane wprost stają się więc mroczną, a zarazem wciągającą opowieścią w nastroju seriali „Stranger Things” czy „Locke & Key” na podstawie serii komiksów Joe Hilla i Gabriela Rodrigueza. Opowieścią o walce dobra ze złem, nierzadko nadprzyrodzonym, toczonej w imię przyjaźni, czy w imię najbliższych. Ale jest to też opowieść znacznie poważniejsza, opisująca de facto znany nam świat, w którym figury tytułowych złodziei motyli zyskują namacalny, dostrzegalny, a nie tylko baśniowy, desygnat. To też narracja niestroniąca od rozważań filozoficznych, będąca przypowieścią o poszukiwaniu nadziei w świecie cierpiącym na jej deficyt, a nawet doszczętnie jej pozbawionym i o gotowości – mimo to – do walki o nią, a więc do walki o marzenia.

W sobotę część 2!

Cover photo wykreowane z użyciem Adobe FireFly

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: