„Katedra” Bena Hopkinsa jest zarówno opowieścią o czasach budowy olśniewających kamiennych świątyń, jak i fascynującym narracyjnym wielogłosem o bez mała stu latach historii rodziny Schäfferów – pisze Jakub Hinc.

Powieść Hopkinsa to niezwykle barwna narracja, sięgająca czasów wzrastania w siłę nowych rodów i upadku starych potęg, czasów, gdy o coraz większe wpływy walczyli między sobą możnowładcy, hierarchowie kościelni i mieszczanie, a każde przetasowanie oznaczało dla jednych wyniesienie, dla drugich upadek. To też czasy walk o władzę, toczonych w imię boskie i krwawych odwetów, zdrad, intryg oraz zakulisowych knowań. Czas krucjat i stosów, na których płonęli heretycy i czas żydowskich pogromów. Czas migracji ze wsi do miast, z miast do metropolii, z jednego krańca świata w inny. To w końcu też czas, gdy nad krajobrazem zaczęły górować niewidziane nigdy wcześniej, prześwietlone wpadającymi przez okna witraży promieniami słońca, kamienne katedry, ze strzelistymi, niemalże sięgającymi nieba wieżami.
Budowniczowie katedr
Saga rodziny Schäfferów, rozpisana została przez Bena Hopkinsa niemal na cały niemal XIII wiek naszej ery, czyli czas, gdy w Europie miasta zaczęły wylewać się poza stare, średniowieczne mury. Historia ta zaczyna się, gdy Rettich, najstarszy z braci Schäfferów przybywa do Hagenburga, by zapłacić należną biskupowi coroczną daninę. Młody pasterz z nieodległego Lezenbachu dziesięcinę do biskupiego skarbca wpłaca na ręce diecezjalnego skarbnika Eugeniusa von Zaberna, ale też zawiera z katedralnym kanonikiem umowę, dzięki której zacznie terminować u mistrzów kamieniarskich, stawiających nową katedrę w miejsce dawnej świątyni. Od tej pory drogi Schäfferów i hagenburgskiego duchownego będą się często ze sobą stykały, chociaż ich losy podążać będą poniekąd osobnymi ścieżkami.
Hopkins w „Katedrze” łączy to wszystko, co najbardziej fascynuje w „Czasach katedr” Georgesa Duby’ego, wabi intrygą i walką o władzę u Kena Folleta w „Filarach ziemi” i zasnute jest woalem tajemnicy w „Imieniu róży”, albo wręcz odwrotnie ― ukazane jest z całą ostrością w „Katedrze w Barcelonie” pióra Ildefonso Falconesa. „Katedra” Hopkinsa to poniekąd ta sama opowieść, ale autor znalazł klucz, by snuć ją swoim własnym, a przy tym niezwykle filmowym językiem, co nie dziwi, bo przecież debiutujący jako powieściopisarz Hopkins jest wszak doświadczonym reżyserem i scenarzystą, a obrazy przy których pracował zdobywały nagrody na festiwalach w Berlinie, Locarno i Hot Docs w Toronto.
Będą więc intrygi, sojusze, zdrady, złamane obietnice, pogarda, szacunek i duma. A to wszystko obficie podlane talentem do opowiadania zajmujących historii. Hopkins zbudował tę opowieść operując językiem plastycznym, pozwalającym wprost na przeniesienie tej prozy na plan, ale też zarazem tak wysublimowanym, kunsztownym, że niezwykłego artyzmu będzie musiał dokonać ten, kto odważy się „Katedrę” przenieść na ekran.
Przeczytaj także:
O dojrzewaniu
„Katedra” to też opowieść o dojrzewaniu. Tym rozumianym dosłownie, bo przecież przez dziesięciolecia będą na kartach powieści dorastali kolejni członkowie wielopokoleniowej rodziny. Ale i tym, oznaczającym dojrzewanie do świadomego podejmowania innych ról, w tym do przywództwa.
Jest to też narracja o redefinicji priorytetów, ustanawianiu pryncypiów, pożegnaniu z dawnymi ideałami. Ale jednocześnie nie jest „Katera” opowieścią o pogodzeniu się z prozą życia, raczej o niezgodzie, o buncie. O dążeniu do tego, co wydawałoby się nieosiągalne. O wolności. Ale też o satysfakcji okupionej wieloma wyrzeczeniami. O nostalgii i stracie. I o stracie złudzeń. Ale też o przypadku i łucie szczęścia. Wszystko to zawiera się w tej powieści. Powieści o stawianiu przez pokolenia budynku tak wysokiego, by w końcu jego wieże mogły „drapać” niebo. Budowie katedry, która choć stanowi tylko scenę dla wielu dziejących się na jej tle wydarzeń, jest w rzeczywistości jednym z najważniejszych bohaterów, świadkiem niemym, ale nie pozbawionym własnego głosu.
Rozległa opowieść ogromnie ludzka
A chociaż jest to opowieść o dalekim Hagenburgu, zagubionym między wzgórzami Wogezów, na pograniczu Alzacji i Lotaryngii, to znajdzie się tam też kamyczek wrzucony do ogródka polskiej historii. To jeden ze smaczków, z których składa się cała ta opowieść – proza gęsta, niepozwalająca na zbyt szybką, pobieżną lekturę. Skłaniająca do smakowania, pozwalającego na wyłuskanie z niej wszystkich niuansów, nieledwie zarysowanych sugestii, drobnych napomknień i jednozdaniowych aluzji, za którymi Hopkins skrywa wszystko to, czego inaczej nie da się opowiedzieć, ale niewspomniane pozostawiłoby tę narrację znacznie uboższą.
Hopkins buduje narrację zdaniami krótkimi, w formie zbliżonymi do scenariusza filmowego. Istotne treści wypływają jednak nie tyle z konstrukcji powieści, lecz jej treści, a właściwą głębię tworzą dialogi prowadzone przez bohaterów „Katedry”. To właśnie to wszystko, co bohaterowie mówią, albo co autor pozwala im przemilczeć, decyduje o ogromnym emocjonalnym ładunku, z jakim mierzyć się przyjdzie czytelnikowi tej książki, a przez to czyni tę rozległą opowieść jednocześnie ogromnie ludzką.
Bo „Katedra” to z jednej strony znakomicie utkana opowieść o czasach minionych, a z drugiej – i może to w niej najważniejsze – to też opowieść o nas samych, zawierająca ironiczny, choć mimo wszystko dość życzliwy komentarz do współczesności.
Ben Hopkins, Katedra (Cathedral)
Tłumaczenie: Maja Justyna
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 13 czerwca 2023
ISBN: 9788383380407