recenzja

Pamięć Smalånger | Karin Smirnoff, Pojechałam do brata na południe

W wieku 53 lat napisała pierwszy rozdział swojej debiutanckiej powieści po to, by dostać się na kurs kreatywnego pisania na uniwersytecie w Lund. „Pojechałam do brata na południe” wydana została po roku i… stała się bestsellerem – o pierwszym tomie trylogii o rodzinie Kippo, pióra Karin Smirnoff, pisze Jakub Hinc.

Brak znaków interpunkcyjnych (poza kończącymi zdanie kropkami), wielkich liter (poza początkami zdań), a często i spacji między wyrazami, może zniechęcać do lektury – naprawdę trudno jest czasami czytać zdania zupełnie pozbawione przecinków. A jednak właśnie to, że niejeden raz trzeba będzie lekturę przerwać i ponownie przeczytać całe zdanie, by odnaleźć jego właściwy sens, a czasem wręcz sens całego akapitu, odszukać kontekst, który się już wydawał jasny, a jednak zwiódł, jest tym, co w tej opowieści z początku denerwuje, potem porywa. Jeszcze mocniej wciąga w tę sagę rodziny Kippów. Bo dzięki takiemu czytaniu da się uchwycić wszystko to, co być może umknęło z początku naszej uwadze.

To zresztą nie jedyny zabieg formalny, który wprowadziła autorka do swojej sagi. Ale zgoda na podążanie za Smirnoff na jej warunkach otwiera zdumiewający świat niepamięci, nieopowiedzeń, niedomyśleń, które ostatecznie jednak – czego jesteśmy pewni – ułożą się w spójną opowieść o tym co wypierane z pamięci się przypomina, jak zdawałoby się zapomniany dźwięk trąconej przypadkowo struny fortepianu stojącego w „izbie”, w domu na farmie pod Smalånger.

Opowieść ta zaczyna się, gdy „padał gęsty śnieg i zasypało drogę” tuż przed Wielkanocą, a Jana brnąca do rodzinnej farmy przez śnieżną zamieć, co w Smalandii nie jest niczym nadzwyczajnym o tej porze roku, zauważa, że „ze śnieżnej zawieruchy wyłonił się jakiś tłumok”. I zwierza nam się: „W pierwszej chwili nie wiedziałam czy to mężczyzna czy kobieta (…) Postać w oddali zniknęła na kilka sekund po czym wiatr postanowił dać z siebie wszystko i nagle w oku cyklonu zobaczyłam kto to. Nikt kogo bym znała. (…) „Jestem jana przedstawiłam się. Wpadłam odwiedzić brata. A twój brat nazywa się bror powiedział. Wiem kim jesteś”.

„Zawahałam się nie poznawałam go choć powinnam” – po jakimś czasie powie Jana. Spotkanie to wyznaczy kurs na odzyskiwanie pamięci, odkopywanie tego co zostało zapomniane i wykopywanie tego, o czym wie ktoś inny. Wszystko to co się wydarzy będzie „przypominało (…) grę w tetrisa”. Aż pamięć powróci.

„Coś się stało że przyjechałaś? – spyta Janę Bror, gdy rankiem następnego dnia dotrze do jego domu. „Siedzieliśmy w jego kuchni i piliśmy whisky. Albo inaczej bror pił whisky ja herbatę. (…) Urodziliśmy się w odstępie zaledwie kilku minut i pod wieloma względami byliśmy do siebie podobni. Zwłaszcza z wyglądu. Rumieniący się chudzi ze strąkami włosów pozbawionych pigmentu i tak blado nijacy, że zazwyczaj wszyscy pamiętali nas tylko jako bliźniaki”. Bror zaczął pić, bo co innego można robić na smalandzkiej wsi? A Jana? By zerwać ze swoją przeszłością wyjechała stąd. Jak sądziła, na zawsze.

Teraz wraca. Dla brata. „Bror siedział na ławie w kuchni i patrzył na mnie obojętnie” – powie później Jana. „Od czasu do czasu brał łyk piwa. Kiedy butelka się opróżniła poszedł do spiżarni i wziął kolejną. Może przyjechałam za późno” – pomyśli. Na odzyskanie pamięci, które będzie dla niej tak ważne i na pogodzenie się z pamięcią, które może dać jej bratu szansę na wyjście z nałogu, może jeszcze nie jest za późno, chce powiedzieć Smirnoff, ale jednocześnie wcale nie ułatwia swojej bohaterce dojścia do prawdy, całej prawdy i tylko prawdy.

Przeczytaj także:

Balansując na granicy światłocienia, zza której każdy widzi tylko swoją część rzeczywistości, autorka pozwala Janie przejść bolesną kurację przypominania sobie tego wszystkiego, co ta zdołała wyprzeć z pamięci. Elementem tego procesu są też listy, które nigdy nie trafiły do swoich adresatów i obrazy Johna Brännströma. Niespodziewanie wiążą się one z tym, co Jana zdołała zapomnieć i pozwolą jej odnaleźć kogoś, o kogo istnieniu wolała już nie pamiętać.

W historię bliźniąt Kippów wplata się postać zmarłej żony malarza, Marii. Dokądkolwiek by nie poszła Jana, czego by się nie tknęła, natyka się na wspomnienie o Marii. Zdawać by się mogło wręcz, że była ona częścią każdej cząstki Smalånger. A mimo że smalandzka wioska to miejsce, w którym – jak by się mogło wydawać – wszyscy wiedzą wszystko wiedzą o wszystkich, gdzie poczta pantoflowa i sąsiedzka plotka to najszybszy sposób komunikacji, to Maria, życie jej i co istotniejsze śmierć, pozostaje tajemnicą domagającą się odkrycia. Jana, podejmując pracę, przypominając sobie dawne życie, składając w całość wyparte z pamięci fragmenty przeszłości wciąż zdaje się wciąż stąpać po śladach – swoich, Brora, Johna i… Marii.

Opowiadając o Kippach i Marii Brännström, Smirnoff nie tyle nawet opowiada o Smalånger i życiu wioski rozpiętym między czterema porami roku, co o wszystkich traumach i niegodziwościach, które niczym w soczewce skoncentrowały się w tej jednej szwedzkiej wsi i w tym położonym na uboczu gospodarstwie. I chociaż w losach tej jednej smalandzkiej rodziny Smirnoff starała się pomieścić wszelkie ułomności i patologie, do których oczywiście zaliczyć trzeba alkoholizm, brutalne znęcanie się i seks, to pozwoliła Janie znaleźć u jej krewnych refleksy uczucia, którego byśmy się nie spodziewali, bo to było nie to miejsce i nie był ten czas. Przyjazd Jany do rodzinnego domu powoli odsłania tajemnice, które wówczas dały jej asumpt do opuszczenia Smalånger przy pierwszej sposobności. Ale przypominanie jest procesem, jest jej dozowane i stymulowane obrazami Johna, a odzyskiwanie pamięci nieraz każe zrewidować jej to, co już wydawałoby się przypomniane.

Przeczytaj także:

Jeśli więc dostajemy opowieść o pamięci Jany, to w istocie jest to książka o pamięci Smalånger. A wszystko to, z czym mierzyć się przyjdzie Janie Kippo i pozostałym mieszkańcom wsi, jest elementem długotrwałego procesu odzyskiwania pamięci, albo odzyskiwania spokoju ducha, godzenia się z rzeczywistością, albo też poszukiwaniem odkupienia.

Ale choć pewna opowieść się tu kończy, to nie kończy się historia przywracania pamięci Jany. Oto bowiem, gdy wydawało się już, że wszystkie klocki tetrisów wpadły na swoje miejsce, a rozsypana rodzina zaczęła się sklejać, bohaterka powie: „kilkoro moich kolegów z pracy i ludzi których ledwo znałam zdecydowało się najwyraźniej spędzić boże narodzenie w gopodarstwiekippów. W przerwie między wesołych świąt a wesołych świąt zakradłam się na strych” – stwierdzi. I chwilę później doda: „(…) mój wzrok padł na zapomniany obraz. Nie myślałam o nim odkąd go tam [na strychu] umieściłam. (…) Obraz nie miał ramy. Płótno było przyszpilone do płyty paździerzowej. Patrzyłam na nie tak długo że prawie stałam się jego częścią. (…) Potem zeszłam na dół”.

Czego wciąż jeszcze nie przypomniała sobie Jana? Pozostaje nam czekać na tom drugi. A potem trzeci.

Karin Smirnoff, Pojechałam do brata na południe. Tom 1. (Jag for ner till bror)
Przełożyła Agata Teperek
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 18 maja 2022
ISBN: 9788367176835

%d bloggers like this: