O ile „Pojechałam do brata na południe” Karin Smirnoff jest opowieścią o bolesnym procesie odzyskiwania pamięci, o tyle kolejny tom cyklu, „Jedziemy z matką na północ”, okazuje się być rewizją tych wspomnień, a zarazem opowieścią o potrzebie poczucia wspólnoty i cenie, jaką trzeba płacić za bycie jej częścią – pisze Jakub Hinc.

Na drugi tom sagi rodziny Kippów czekałem z nieskrywaną ciekawością, podgrzaną jeszcze wywiadem, którego udzieliła mi autorka „Pojechałam do brata na południe”. Karin Smirnoff rozbudziła bowiem swoim niezwykłym prozatorskim debiutem apetyt na więcej. O ile jednak pierwszy z tomów tej trylogii jest opowieścią o poszukiwaniu siebie, o odzyskiwaniu pamięci, to drugi opowiada o próbie znalezienia swojego miejsca w życiu. Przez wszystkich. Przez Janę Kippo, przez Brora – jej brata bliźniaka, a także przez każdego z pozostałych bohaterów, którzy z jakichś powodów zostali z bliźniętami związani – czy to nierozerwalną nicią uczuć, czy więzami krwi, czy w końcu doświadczając pomocy ze strony Jany, w przypadku której bycie potrzebną (choć już nie dotyczy to przyjmowania pomocy od innych) zdaje się determinować jej życie.
Do Kukkojärvi
Janę zostawiliśmy w poprzednim tomie w chwili, gdy dom Kippów mienił się bożonarodzeniowymi światełkami, rozbrzmiewał głosami gości. Bror – jej bliźniaczy brat, pasywnie osuwający się w alkoholizm – ulotnił się gdzieś z Angeliką, a w progu stanęła Diana, oddana do adopcji córka Jany. Wydawało się przy tym, że choć powoli, to w końcu uda się Janie, mierzącej się z próbą ułożenia zdefragmentowanych puzzli pamięci, odzyskać przeszłość i tym samym wreszcie iść naprzód. Tym bardziej że na świąteczne przyjęcie trafia też przywieziona z domu opieki Siri Kippo – matka bliźniaków.
Tytuł drugiego tomu informuje nas, że Jana i Bror jadą z matką na północ. Prawda jest taka, że wiozą na północ zwłoki matki w pogrzebowym karawanie, bo Siri Kippo zmarła kilka miesięcy po przyjęciu bożonarodzeniowym. Jana z Brorem chcą złożyć doczesne szczątki Siri w rodzinnym grobie. Ale – zgodnie z ostatnią wolą matki – nie w grobie Kippów w Smalånger, lecz w grobowcu rodziny matki, a więc grobie Rahannich w Kukkojärvi. „Jedziemy z matką na północ. (…) Aatka została matką. Z szacunku. Nie było to z naszej strony wielkie ustępstwo ale mimo wszystko” ― dowiadujemy się już z pierwszych zdań drugiego tomu.
Przestroga i spadek
Matka zostawiła po sobie pożegnalne listy. Dwa. Jeden dla bliźniaków i drugi dla Marii – swojej nieślubnej córki. List Siri skierowany do bliźniaków był krótki: „Brorze. Spadek po ojcu to piętno. Nie bądź jak ojciec. Jano. Spadek po matce to piętno. Zajmij się Dianą. I jeszcze jedno. List do Marii. Dopilnujcie, żeby go dostała. Niech Bóg was błogosławi. Äiti” ― napisze przed śmiercią matka, nie mając świadomości, którą mamy my po lekturze poprzedniego tomu, że Maria nie żyje. A może Siri zna prawdę, tylko wypiera ją ze swojej pamięci?
W spadku po matce bliźniaki dziedziczą ― poza przestrogą ― dom w jej rodzinnej wiosce. Problem w tym, że gdy po pogrzebie w Kukkojärvi będą chcieli tam przenocować, okaże się, że dom ma już lokatorów. Nocleg Kippom zaproponuje więc Jussi Rahanni, ich krewny ze strony matki. Ta sytuacja obnaży jednak po raz kolejny charakter Jany: kobieta, podobnie zresztą jak było to w pierwszym tomie w jej relacjach z Johnem, wyciągniętą do niej przez Jussiego dłoń kąsa, odpycha. Bo przekleństwem Jany jest to, że gdy coś w relacjach z innymi może zepsuć, to psuje.
Przeczytaj także:
Aurora borealis
Jana niewątpliwe pragnie poczucia bezpieczeństwa, stabilności, uczucia. Problem w tym, że gdy tylko to dostaje, choćby właśnie od Jussiego, natychmiast węszy w podarunku podstęp. I to nawet jeśli obdarowana zostaje dobrem spontanicznie. Kobieta kieruje się bowiem przekonaniem, że jeśli coś otrzymuje, musi się za to zrewanżować, bo przecież nikt nie daje od siebie niczego bezinteresownie.
Odtrącenie pomocnej dłoni Jussiego sprawia jednak, że Janie nie pozostaje nic innego, jak szukać sposobu, by na północy radzić sobie samej, imając się najróżniejszych zajęć. W końcu podejmuje pracę w hotelu, do którego przybywają turyści chcący ujrzeć zorzę polarną. Zorzę, która dla Jany jest tylko piękną atrakcją turystyczną, ale w powieści symbolicznie urasta do roli metafory, oznaczającej doświadczenie czegoś ulotnego, czegoś, co choć piękne, to przecież iluzoryczne. To symbol losu Jany, symbol życia, w którym wszystko to, czego do tej pory dokonała bohaterka, i czego doświadczyła, okazuje się nietrwałe i ostatecznie nieosiągalne.
Powab wspólnoty?
Bolesna przeszłość bliźniaków, ich traumatyczne dzieciństwo spod znaku przemocowego ojca i biernej matki, każe im każde kolejne doświadczenie filtrować przez ten właśnie pryzmat, czyniąc ich zarówno spragnionymi uczuć, jak i jednocześnie je odrzucającymi. Łaknącymi bycia częścią wspólnoty, rodziny, rodzicielstwa, a zarazem zdającymi się robić wszystko co możliwe, by uniknąć osiągnięcia tego celu. Do tego stopnia grzęznącymi w matni sprzecznych, kotłujących się uczuć, że stają się bezwolnymi, niezdolnymi do odwzajemnienia pozornie najprostszych gestów.
Czy osieroceni, wewnętrznie rozdarci i mający wciąż niepoukładaną przeszłość Kippowie, wreszcie będą mieli szansę zaznać na północy spokoju za sprawą napotkanej tam religijnej wspólnoty z Kukkojärvi, kierującej się tradycyjnymi zasadami, za cnotę mającej podporządkowanie i hierarchię? Wydaje się, że przynajmniej dla borykającego się z poczucie wykluczenia Brora perspektywa życia w rządzącej się surowymi regułami wspólnocie niesie ze sobą pewien urok. Mężczyzna postara się bowiem dostrzec w niej to, czego mu dotychczas nie stało w jego wybrakowanym życiu. Wspólnotowość zwalnia poza tym z indywidualnej odpowiedzialności.
Trofeum?
Czy Bror nie chce widzieć, że miejscowa wspólnota ma o wiele większy wpływ na życie mieszkańców, niż wynikałoby to tylko z przynależności do wiejskiej parafii? A może jest mu to obojętne, albo gotów jest dla własnego komfortu zaakceptować życie pod czujnym okiem pastora Silasa? Tak czy inaczej Bror staje się ostatecznie trofeum wspólnoty. Inna sprawa, że choć jedno z Kippów jest dla Silasa cenną zdobyczą, to ten niewątpliwie liczył na dubelt. O ile jednak Bror ulega powabowi życia, które przed nim roztacza pastor Silas i chce ― a przynajmniej wydaje się mu, że chce ― stać się członkiem parafii i gotów jest zapłacić za takie życie podaną cenę, o tyle Jana programowo odrzuca wszelkie normy, nakazy i zakazy i, co więcej, będzie starała się też nie dopuścić do tego, by Bror stał się na dobre częścią religijnej społeczności Kukkojärvi.
Próbując jednak wyrwać brata z objęć wspólnoty, sama stanie się łatwym celem dla miejscowego przywódcy religijnego. Jak zatem i dla niej, i dla Brora, skończy się wyjazd na północ? Czy chcąc chronić Brora Jana będzie musiała ulec regułom panującym w rodzinnej wsi matki? Czy i dla niej urok życia, od setek lat poddanego tym samym zasadom w końcu okaże się ostatecznie atrakcyjny? A może Jana Kippo, tak jak zawsze, rzuci się z pazurami na przeciwnika, niepomna tego, że sama takie starcie może przegrać?
Przeczytaj także:
Arsenał traum i krzywd
Karin Smirnoff stosuje te same zabiegi formalne, co poprzednio, a więc rezygnując ze znaków interpunkcyjnych, wielkich liter w środku zdań, nawet w przypadku nazw własnych i imion, czy nie dzieląc nawet czasem stojących obok siebie słów. Tym razem jednak samą historię opowiada inaczej. W „Pojechałam do brata na południe” wyczuwało się chęć wrzucenia do jednej opowieści całego arsenału życiowych traum i krzywd, jakich doświadczyły bliźnięta. Teraz, choć to kontynuacja tej samej opowieści, autorka ukazuje ją w świetle padającym pod innym kątem, tak jak pod innym kątem padają promienie słońca w Smalandii, a inaczej na północy, w Kukkojärvi. A to sprawia, że te same zdarzenia zaczynamy widzieć z nieco innej perspektywy, a cienie wydobywane przez światło pozwalają spojrzeć nieco inaczej na znane z historii tej rodziny wydarzenia – głównie te spisane w pierwszym tomie.
Można odnieść wrażenie, że w „Pojechałam do brata na południe” Karin Smirnoff postawiła bardziej na poddanie swoich bohaterów drobiazgowemu oglądowi ich motywacji, na później zostawiając zgłębienie wszelkich niuansów ich psychiki. W „Jedziemy z matką na północ” pokazuje za to wyraźnie, jak głęboko poranieni mogą zostać ludzie skrzywdzeni nie tylko przez obcych, lecz nawet przez najbliższych, od których oczekiwaliby wsparcia i empatii, i którzy powinni być ostoją i dawać bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa. Pokazuje też, na co mogą się próbować zgodzić jej bohaterowie, by zyskać akceptację społeczności, w której przyszło im żyć. Dzięki temu możemy jeszcze lepiej zrozumieć Janę, impulsy i imperatywy nią rządzące, targające nią emocje, drzemiące w jej głowie demony.
Ból i wyrzeczenie
Tom drugi sagi rodziny Kippów pozwala zatem ugasić pozostawione po lekturze pierwszego tomu pragnienie poznania dalszych losów bliźniaczych siostry i brata, ale jednocześnie wzmaga apetyt na następny, w którym historia ta ma znaleźć swoje zakończenie. Dwa pierwsze tomy tej trylogii pokazują, że próba odzyskania pamięci obarczona jest potężną dawką bólu, a chęć znalezienia się we wspólnocie, przynależenia do niej, może oznaczać konieczność zaparcia się samego siebie. Bo nie da się bezboleśnie zapomnieć przemocy, ani przywołać z odległych pokładów niepamięci wywołanych nią traum, a każda społeczność zaakceptuje ostatecznie tylko tych, którzy jej się bezwarunkowo podporządkują.
Karin Smirnoff zdaje się więc mówić w swojej książce, że zaparcie się siebie po to, ty zyskać cudzą przychylność, by dostąpić włączenia do wspólnoty, by stać się częścią społeczności, jest niczym zorza polarna: piękna i iluzoryczna, tajemnicza i chimeryczna, warta obejrzenia, ale niewarta poświęcenia.
Karin Smirnoff, Jedziemy z matką na północ (Vi for upp med mor)
Przełożyła Agata Teperek
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 17 maja 2023
ISBN: 9788367727044