wywiad

Karin Smirnoff: Starałam się przekuć ból w literaturę | Rozmawia Jakub Hinc

Wzięłam też sobie do serca słowa poety Gunnara Ekelöfa, który powiedział kiedyś: „To, co się kryje w tobie na dnie, kryje się też na dnie w innych”. Trzeba podkreślić, że nie jest to autobiografia i historia przedstawiona w książce ma niewiele wspólnego z moim własnym życiem, chociaż oczywiście zawiera pewne inspiracje. Starałam się po prostu przekuć ból w literaturę i opowiedzieć, jakim jest on uczuciem. Można więc chyba powiedzieć, że powieść jest swoistą analizą bólu – mówi Karin Smirnoff, autorka powieści „Pojechałam do brata na południe”. Rozmawia Jakub Hinc.

Karin Smirnoff, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Jakub Hinc: W 2018 napisała pani pierwszy rozdział swojej debiutanckiej powieści – po to, by dostać się na kurs kreatywnego pisania na uniwersytecie w Lund. Ale to nie pierwszy pani kontakt z tworzeniem literatury, bo wcześniej, w połowie lat 90. XX w. były studia z kreatywnego pisania (w latach 1994-1995) na Uniwersytecie w Umeå. No i parała się pani dziennikarstwem. To jak z tym pisaniem było?

Karin Smirnoff: To prawda, pisałam już od dziecka i pisanie – w różnej formie – stale mi towarzyszyło przez te wszystkie lata. Na początku jednak pisałam głównie wiersze i opowiadania, co nadal jeszcze mi się czasem zdarza. Lubię też pisać felietony. Wydaje mi się, że pisanie brało się ze swego rodzaju wewnętrznej potrzeby – musiałam pisać, żeby zrozumieć, dlaczego robię pewne rzeczy i co one takiego znaczą. A później, kiedy pracowałam jako dziennikarka, stało się to też formą zarobkowania. Najpierw pisałam do gazet na tematy ogólne, a później zaczęłam pisać dla prasy branżowej. Nie było to może aż tak pasjonujące, ale lepiej płatne.

A kiedy to się zaczęło? W przedszkolu, w szkole podstawowej? A może poczuła pani tę potrzebę pisania w liceum, albo nawet później?

– Na poważnie zaczęłam myśleć o pisaniu pod koniec podstawówki, kiedy byłam nastolatką. Wcześniej dużo malowałam i to był mój sposób na wyrażanie i odkrywanie siebie. Samo medium w zasadzie nie miało dla mnie znaczenia – mogła to być literatura, mogło to być malarstwo i mógł to być śpiew – chodziło tylko o zaspokojenie pewnej wewnętrznej potrzeby. Nie przypominam sobie też żadnego konkretnego zdarzenia, które pchnęłoby mnie do pisania, ale kiedy moje dzieci dorosły, zdecydowałam się wrócić na studia i można chyba powiedzieć, że motywacją do napisania „Pojechałam do brata na południe” był wspomniany przez pana dwuletni kurs pisania na Uniwersytecie w Lund. Pierwszy rozdział powieści to tekst, który trzeba było dołączyć do podania na studia, żeby w ogóle wziąć udział w rekrutacji. Kiedy już zostałam przyjęta na kurs, jeden z wykładowców powiedział mi, że mój tekst jest dobry i powinnam dalej nad nim pracować. I tak powstała powieść.

Jakie to uczucie, gdy pierwsza książka od razu staje się bestsellerem, zbiera znakomite recenzje i prestiżowe nagrody: nominację do Nagrody Augusta 2018, a także nagrodę „za najlepszą szwedzką powieść 2018 roku” przyznawaną przez szwedzkie Stowarzyszenie Księgarzy (Svenska Bokhandelsmedhjälpareföreningen, BMF).

– Na początku był to dla mnie szok, bo muszę przyznać, że zanim spłynęły pierwsze recenzje, cieszyłam się z samego faktu, że ktoś w ogóle zechciał wydać moją książkę. Chociaż debiutowałam kilka lat temu, trudno mnie uznać za młodą pisarkę, więc nominacje i nagrody nadeszły w chwili, kiedy miałam już ułożone życie i byłam z niego zadowolona. Sukces literacki nie pociągnął więc za sobą żadnej rewolucji i nie postawił wszystkiego na głowie. Był jedynie pozytywną cegiełką, którą do niego dołożyłam. Oczywiście cieszy mnie, że ludzie polubili moje książki, ale dla mnie był to po prostu kolejny etap w życiu, rodzaj naturalnego rozwoju.

Motywacją do napisania „Pojechałam do brata na południe” był wspomniany przez pana dwuletni kurs pisania na Uniwersytecie w Lund. Pierwszy rozdział powieści to tekst, który trzeba było dołączyć do podania na studia, żeby w ogóle wziąć udział w rekrutacji. Kiedy już zostałam przyjęta na kurs, jeden z wykładowców powiedział mi, że mój tekst jest dobry i powinnam dalej nad nim pracować. I tak powstała powieść.

Przeczytaj także:

W opisie jednej rodziny Jany i Brora Kippów zawarła pani cały konglomerat patologii. Jest dziedziczony z pokolenia na pokolenie alkoholizm, przymykanie oczu na fizyczną, psychiczną i seksualną „przemoc rodzinną”, w tym pedofilię i kazirodztwo, wreszcie próba morderstwa i zabójstwo oraz wspomagane samobójstwo. A to tylko pierwszy tom. Jak dojrzewała pani do decyzji o tym, by swoim debiutem uczynić taką właśnie opowieść – przepełnioną bólem? Będącą mroczną opowieścią o rozliczeniu z przeszłością.

– Przede wszystkim chciałam stworzyć złożone i wielowymiarowe postaci, a w tym celu konieczne było wczucie się w nie i przeprowadzenie swego rodzaju rekonesansu – szukałam punktów, które sprawiają najwięcej bólu. Wzięłam też sobie do serca słowa poety Gunnara Ekelöfa [słynny szwedzki poeta z pierwszej połowy XX wieku – przyp. red], który powiedział kiedyś: „To, co się kryje w tobie na dnie, kryje się też na dnie w innych”. Przypominałam więc sobie swoje najboleśniejsze doświadczenia i starałam się opisać towarzyszące im uczucie. Ale – żeby nie było nieporozumień – trzeba podkreślić, że nie jest to autobiografia i historia przedstawiona w książce ma niewiele wspólnego z moim własnym życiem, chociaż oczywiście zawiera pewne inspiracje. Starałam się po prostu przekuć ból w literaturę i opowiedzieć, jakim jest on uczuciem, bez względu na to, co dokładnie wywołało go u danej osoby. Można więc chyba powiedzieć, że powieść jest swoistą analizą bólu.

Rzeczywiście zbudowała pani tę opowieść na kilku bardzo wyrazistych postaciach. Są bliźnięta Kippo: Jana, siostra, córka, ofiara, młodociana matka, kobieta niepoukładana. Jest jej zapijający nieudane małżeństwo i niezaleczone traumy z dzieciństwa jej brat Bror. Jest też John, mężczyzna, który tworzy trudną relację z Janą, a zarazem owdowiały mąż Marii, jak się okazuje siostry Jany i Brora. Jak się tworzy takich bohaterów?

– Bardzo ważne jest to, żeby lubić swoich bohaterów i naprawdę się nimi interesować. Myślę, że pewne znaczenie ma też to, że już trochę żyłam na tym świecie, spotkałam wielu ludzi i wiele też widziałam i przeżyłam. Mogłam więc czerpać ze swoich obserwacji i własnych doświadczeń. Pracę ułatwiło mi też to, że jest to fikcja i pisząc miałam sporo wolności przy kreowaniu tego świata. Dodatkowo osadziłam tę powieść na wsi – dużo łatwiej zachować kontrolę nad bohaterami w małej wiosce niż wielkim mieście. W książce starałam się też unikać moralizatorstwa i nie oceniać bohaterów (unikałam nacechowanych słów, a także przymiotników, które dodatkowo wpływały by na tę ocenę) – interpretację zachowań i postaw bohaterów świadomie pozostawiłam czytelnikom.

Bardzo ważne jest to, żeby lubić swoich bohaterów i naprawdę się nimi interesować. Myślę, że pewne znaczenie ma też to, że już trochę żyłam na tym świecie, spotkałam wielu ludzi i wiele też widziałam i przeżyłam. Mogłam więc czerpać ze swoich obserwacji i własnych doświadczeń. Pracę ułatwiło mi też to, że jest to fikcja i pisząc miałam sporo wolności przy kreowaniu tego świata.

Jest też wiele nie mniej wyrazistych postaci drugoplanowych, jak choćby starszy mężczyzna, który jest podopiecznym Jany, jej przyjaciółka ze szkolnej ławy, która jako miejscowa listonoszka spotęgowała zamieszanie w życiu Kippów. Ich historie uzupełniają główną oś narracji, to chyba nie jest przypadek?

– Polscy czytelnicy mogą na razie przeczytać tylko pierwszy tom mojej trylogii [tom drugi ma się ukazać na początku 2023 roku, a tom trzeci planowany jest wstępnie na początek 2024 roku – przyp. red.], więc mogą odnieść takie wrażenie, że w tekście pojawia się sporo pobocznych, niedokończonych wątków i historii innych bohaterów, które tylko luźno wiążą się z główną historią. Mogę jednak zdradzić, że nic nie jest tu przypadkowe. Wrzucacie do tekstu osób, o których niczego więcej się już nie dowiemy, nie miałoby dla mnie sensu, więc wszystko jakoś uzupełnia główną oś narracji np. Gösta, jeden ze starców, którym opiekuje się Jana i który wyznaje jej, że coś go łączyło z jej dziadkiem, jest dla głównej bohaterki mityczną wręcz figurą ojca i symbolem dobrego mężczyzny, których w jej życiu nie było zbyt wielu. Mam nadzieję, że kiedy trylogia wyjdzie po polsku już w całości, różne dodatkowe znaczenia staną się jasne także dla polskich czytelników.

Zadziwia sposób zapisu, jaki pani stosuje – napisała pani tę sagę bez przecinków i innych znaków interpunkcyjnych oraz wielkich liter. Czy to język powieści zbliżonym do języka, którym myślimy. Narracja staje się bardzo intymna. Ale jednocześnie musiało to być spore literackiego wyzwanie – i to przy debiucie. Skąd ta decyzja?

– W powieści chciałam się maksymalnie zbliżyć do bohaterów i świata ich myśli, zarazem nie chciałam dyktować czytelnikom, jak mają coś rozumieć i interpretować. Stosowane przeze mnie zabiegi językowe mają z jednej strony przyspieszać czytanie i sprawiać, że staje się ono bardziej intuicyjne, to znaczy, że każdy sam będzie decydował, w którym miejscu potrzebuje się zatrzymać i na przykład wziąć oddech. Te same fragmenty czytane kilkakrotnie mogą też nieść ze sobą różne znaczenie, w zależności od tego, jak ktoś je akurat odczyta. Chciałam tutaj pozostawić czytelnikom maksymalnie dużo przestrzeni interpretacyjnej, bo chociaż czytanie zawsze polega na interpretowaniu tekstu, to tutaj tekst – przez swoją otwartość – wydaje mi się bardziej podatny na różne możliwości. Tak jak w życiu, nie ma w nim jednej prawdy i każdy sam wybiera, co jest słuszne, a co błędne. Być może było to pewne wyzwanie, na pewno był to jednak świadomy zabieg, żeby osiągnąć taki efekt. Samo pisanie było dla mnie jednak bardzo przyjemne.

W książce starałam się też unikać moralizatorstwa i nie oceniać bohaterów (unikałam nacechowanych słów, a także przymiotników, które dodatkowo wpływały by na tę ocenę) – interpretację zachowań i postaw bohaterów świadomie pozostawiłam czytelnikom.

Kusi panią przekraczanie literackich granic? Jest pani przecież także autorką powieści „Sockerormen”. Porusza pani w niej podobne mroczne tematy, ale okrasza pani fabułę humorem, wykracza pani też poza granice realizmu, czyniąc książkę w pewnym sensie baśnią.  

– Podział na gatunki wydaje mi się nieco sztuczny. W „Pojechałam do brata na południe” można też znaleźć elementy kryminału, lecz także fantasy (te drugie stają się jeszcze bardziej widoczne w dwóch kolejnych tomach – mam tu na myśli choćby szczególny stosunek Jany do przyrody: na przykład Jana rozmawia z drzewami). Przekraczanie granic nie jest jednak moim założeniem programowym, na bieżąco podejmuję decyzje i sprawdzam różne pomysły, nie oglądając się przy tym na żadne sztywne ramy.

Przemysław Jakub Hinc i Karin Smirnoff, fot. Przemysław Pozxnański/zupelnieinnaopowiesc.com

To jeszcze o tym przekraczaniu barier gatunkowych w literaturze. Pani saga o Janie i Brorze zawiera wątki kryminalne, ale kryminałem nie jest. Tymczasem to pani powierzono napisanie kolejnych trzech tomów sagi „Millennium”, stworzonej przez Stiega Larssona, a kontynuowanej przez Davida Lagercrantza. Jak pani przyjęła tę decyzje? I czy uchyli pani rąbka tajemnicy co do fabuły?

– To prawda, nie jestem autorką kryminałów i nawet nie jestem ich wielką fanką, chociaż zdarza mi się je czytywać. W swojej pracy nad kolejnymi częściami „Millenium” powracam do oryginalnej sagi Stiega Larssona, a nie piszę dalszy ciąg kontynuacji Davida Lagerkrantza. Pojawią się oczywiście bohaterowie z „Millenium” – Lisabeth Salander i Mikael Blomkvist, ale będzie to moja własna historia osadzona zresztą w małym mieście na północy Szwecji. Wprawdzie nie jestem do tego stopnia zaangażowana politycznie, co sam Larsson, który naświetlał rasizm i prawicowy ekstremizm w swoim czasopiśmie „Expo”, ale interesują mnie problemy społeczno-polityczne, których północ Szwecji nie jest pozbawiona. W związku z dużym inwestycjami przemysłowymi przewiduje się, że populacja na tych obszarach wzrośnie o 30 proc. w ciągu 10 lat. Jednak podejmowane w tej chwili działania przypominają nierzadko kolonizację tych terenów – to eksplantacja połączona z ograniczaniem praw słabszych grup społecznych. W związki z rozwojem kopalń i budowaniem nowych elektrowni wiatrowych dochodzi do wylesiania północy, a Saamowie mają coraz większe trudności, jeśli chodzi o wypas reniferów, choć mają do tego zagwarantowane prawo. Zarazem nadwyżka energii elektrycznej produkowana w Szwecji jest sprzedawana za granicę, a ceny prądu dla mieszkańców stale rosną. Tak czy inaczej, tam gdzie w grę wchodzą miliardy, pojawia się przestępczość i to właśnie stanowi punkt wyjścia do mojej książki.

Czy to nad tym pani teraz pracuje? Bo przecież druga część pani serii, „Vi for upp med mor” (pol. Jedziemy z mamą na północ) wyszła w 2019 roku, a ostatnia, „Sen for jag hem” (pol. Potem wracam do domu) w 2020 roku, tym samym kończąc tę historię. Do Jany i Brora już nie wrócimy?

– Tak. Teraz piszę kontynuację „Millenium”. A co do bohaterów mojej sagi, to nie potrafię odpowiedzieć kategorycznie na to pytanie, bo chociaż w tej chwili zajmuję się pisaniem czegoś innego, Jana stale chodzi mi po głowie, trudno więc przewidzieć, jak to się skończy.

Czy po napisaniu czterech powieści ma pani już swoje pisarskie rytuały? Jak pani pracuje?

– Nie, nie mam żadnych szczególnych rytuałów, chociaż zazwyczaj zabieram się za pisanie z samego rana. Nie siadam jednak przy biurku, a biorę komputer ze sobą do łóżka. W ciągu dnia zajmuję się na ogół innymi sprawami [Karin Smirnoff poza pisaniem prowadzi przedsiębiorstwo w branży drzewnej – przy. red.]. Czasem, w zależności od tego, czy mam na to czas i ochotę, siadam do pisania także wieczorem. Wiem, że niektórzy pisarze pracują o określonych porach albo w konkretnych miejscach, tam, gdzie na przykład jest cicho. Ja mogę pracować w każdym miejscu i o każdej porze. Kiedy moje dzieci były małe, przez większość czasu zajmowałam się nimi sama, a wtedy musiałam dostosować się do ich planu dnia i potrzeb, dlatego zdarzało mi się pisać nawet na placu zabaw.

Rozmawiał Jakub Hinc

Tłumaczyła Agata Teperek

Karin Smirnoff szwedzka pisarka, dziennikarka i bizneswoman. Od zawsze była związana z pisaniem, jednak dopiero kurs pisarski na Uniwersytecie w Lund okazał się dla niej przełomowy – aby się na niego dostać, musiała wysłać swój tekst. Napisała wówczas pierwszy rozdział swojej debiutanckiej powieści „Pojechałam do brata na południe”. Jest to pierwszy tom sagi rodzinykippów, który w 2018 roku został nominowany do Nagrody Augusta. Podobnie jak dwa kolejne tomy zyskał status bestsellera w Szwecji. Pod koniec 2021 roku Wydawnictwo Polaris, które przejęło prawa do kontynuacji sagi „Millennium” Stiega Larssona, ogłosiło, że powierzyło Karin Smirnoff napisanie trzech kolejnych tomów tej serii.

Agata Teperek – tłumaczka literatury szwedzkiej i niemieckiej, absolwentka skandynawistyki i slawistyki na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie oraz interdyscyplinarnych studiów rejonu Morza Bałtyckiego na fińskim Uniwersytecie w Turku. Tłumaczyła na język polski – poza powieściami Karin Smirnoff – m.in. Aleidę Assmann, Astrid Erill, Ingmara Bergmana i Jurka Sawkę.

________________________

I also took to heart the words of the poet Gunnar Ekelöf, who once said: „What is at the bottom in you, is also at the bottom in others”. It must be emphasized that this is not an autobiography and the story in the book has little to do with my own life, although of course it does contain some inspiration. I was just trying to turn pain into literature and tell what a feeling it is. So you can probably say that the novel is a specific analysis of pain – says Karin Smirnoff, author of the novel „Jag for ner till bror(My brother). Jakub Hinc talks.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading