Magiczne talizmany, różokrzyżowcy i… ikony. W „Panu Samochodziku i tajemnicy tajemnic” Zbigniew Nienacki stara się ze sobą powiązać dwa nie do końca przystające do siebie wątki, dając nam powieść wciągającą, choć jednak pozostawiającą lekki niedosyt – pisze Przemysław Poznański.

To – jak pisze Piotr Łopuszański w książce „Pan Samochodzik i jego autor”– ostatni z „Samochodzików”, które miał Nienacki pisać dla przyjemności, a nie na zlecenie wydawnictwa. O tym, że pisarz miał dość serii niech świadczą słowa, które usłyszałem od niego w 1988 roku (a więc już po wydaniu tomu „Pan Samochodzik i człowiek z UFO”) podczas mojego pobytu w jego domu w Jerzwałdzie. Mówił wtedy wprost: „To już koniec. Więcej Pana Samochodzika nie będzie” i rzeczywiście aż do początku lat 90. dotrzymywał słowa. Dopiero krótko przed śmiercią, w 1994 roku, napisał kilkadziesiąt stron nowej książki, „Pana Samochodzika i nieuchwytnego kolekcjonera”, dokończonej potem przez Jerzego Ignaciuka.
W „Panu Samochodziku i tajemnicy tajemnic” (1975, ale powieść ukazywała się najpierw w 1974 roku w odcinkach drukowanych na łamach „Świata Młodych”) zmęczenia Nienackiego bohaterem i tematem nie widać. Wprost przeciwnie: to mogłaby być jedna z najlepszych odsłon serii, porównywalna może tylko z „Panem Samochodzikiem i zagadkami Fromborka”, gdzie autor perfekcyjnie scala liczne wątki autor, podporządkowując je idei iluzji, w której to co widzimy, okazuje się często tylko pozorem, gdzie prawda udaje fałsz, a fałsz prawdę. Próbował tego samego też w „Panu Samochodziku i Fantomasie”, gdzie zagrał motywem maski, więc nic dziwnego, że w „Tajemnicy tajemnic” również w pewnym sensie wraca do sprawdzonego rozwiązania, np. w opisie sposobu przemytu ikon. Mogłaby być to zatem jedna z najlepszych powieści w cyklu… ale nie do końca to pisarzowi wyszło.
Przeczytaj także:
A potencjał książka miała olbrzymi. Także z powodu pewnego rozwiązania (w kolejnych tomach nagle zaniechanego), które sprawia, że bohater otrzymuje do ręki dodatkowy oręż, poza intelektem i niezwykłym wehikułem. To pies. Tomasz obiecuje bowiem zaopiekować się „pieskiem” lekarza, który pilnie musi wyjechać do Indii, by walczyć z epidemią cholery. „Piesek” okazuje się szybko być postawnym dogiem niemieckim o imieniu Prot. Doskonałym kompanem, ale i przyjacielem, potrafiącym przyjść panu z odsieczą.

Powieść – choć opowiedziana sprawnie, bez zbędnych dygresji (da się znieść nawet biogramy alchemików i historię Pragi), rozpada się jednak raz po raz na dwie części. Oto bowiem w domu aukcyjnym w Wiedniu sprzedana zostaje unikatowa ikona, ewidentnie pochodząca z terenów dawnej Rusi Halickiej, czyli terenów na pograniczu dzisiejszej Polski i Ukrainy, i przemycona za granicę. Pan Samochodzik – strofowany przez dyrektora Marczaka, co zresztą przypomina wprost otwierającą scenę z filmowych Bondów – próbuje trafić na trop przemytników, ale nie odnosi większego sukcesu. Tymczasem z Pragi dociera sygnał od tamtejszego historyka sztuki, pana Dohnala, o kolejnej ikonie z tzw. „szkoły halickiej”, tym razem sprzedanej w grodzie nad Wełtawą. Pan Tomasz – z Protem u boku – rusza więc do Pragi, wcześniej prosząc znajomych harcerzy, w tym chłopaka o pseudonimie Baśka (znanego z „Nowych przygód Pana Samochodzika” oraz z „Zagadek Fromborka”), by w ramach wakacyjnych wypraw pojechali w Bieszczady i spróbowali trafić na jakikolwiek ślad przemytu.
Już w Czechosłowacji Pan Samochodzik trafia jednak na inną zagadkę. To sekret klejnotów ukrytych przez słynnego rabina Pragi, Jehudę ben Becalela, czyli rebe Löwe, legendarnego twórcę Golema. Klejnoty dali mu do przechowania słynni alchemicy: Edward Kelley i prawdopodobnie David Katz. Mieli je otrzymać z powrotem, ale tylko wówczas, gdy zjawią się u rabina razem. I to nawet po jego śmierci. A skoro – jak jasno wynika z biogramów magików – nie mieli oni szansy ponownie się spotkać, a tym bardziej zjawić u rabina, klejnoty wciąż czekają na znalazcę. Jak łączy się to z wątkiem ikon? Może tak, że jakiś czas temu z domu kolekcjonera ikon Jana Sekundusa, położonego nieopodal Leska, znika posiadany przez niego egzemplarz książki Katza „O pochodzeniu kamieni szlachetnych”.
Przeczytaj także:
W istocie jednak w tym momencie powieść zaczyna toczyć się dwiema ścieżkami. Wątek przemytu przez wiele stron ciągnie głównie Baśka, którego dziennik (co było nowym zabiegiem w serii) staje się całymi osobnymi rozdziałami w powieści. Pan Samochodzik skupia się bowiem na konkurowaniu z niejakim magistrem Skwarkiem, piszącym pracę naukową o różokrzyżowcach (mężczyzną „jakby ożywionym z amerykańskiego komiksu, przedstawiającego supemana”), o względy panny Helenki, starszej z córek Dohnala. Robi to zresztą na dwa sposoby: próbując rozwikłać zagadkę pewnego tajemniczego talizmanu oraz… głosząc iście seksistowskie, mizoginiczne teksty dotyczące roli kobiety w społeczeństwie. Helenka jest zwolenniczką równouprawnienia, nosi się też raczej po męsku, co Pana Samochodzika wyraźnie irytuje. „Może jestem konserwatywnym człowiekiem, lubię jednak, gdy kobieta ma długie włosy, a mężczyzna krótkie” – przyznaje. A gdy Helenka stwierdzi, że w kobietach powinno się cenić inteligencję, nie urodę, Tomasz zawoła zdziwiony: „Co też pani mówi!”, zaś na wieść, że kobieta nie używa perfum, tylko wodę kolońską, złośliwie stwierdzi: „Mam nadzieję, że nie po goleniu”.

Przy okazji: w przypadku wątku bieszczadzkiego razi też nachalna indoktrynacja, w myśl której Akcja „Wisła”, polegająca na przymusowej i masowych wysiedleń ludności, deportacji całych łemkowskich wsi z ziem leżących na terenach Polski południowo-wschodniej na tzw. ziemnie odzyskane, tu okazuje się akcją mającą na celu „umożliwienie przesiedlenia”.
Nienacki prowadzi oba wątki tak, by od czasu do czasu spleść je w jeden – jak w przypadku zdarzeń dotyczących Zdenka Blachy czy braci Gnatów, a także ich zleceniodawcy, Roberta, którzy ewidentnie mają na sumieniu wykroczenia związane tak z ikonami, jak i z wątkiem różokrzyżowców – to jednak do końca pozostają one wątkami osobnymi. Rodzi to też taki problem, że powieść ma dwa rozwiązania – jedną z zagadek Pana Samochodzik rozwiązuje sam i to dość szybko, jeszcze przed finałem powieści, w rozwikłaniu drugiej zaś musi mu już pomóc panna Helenka.
Broni się za to galeria drugoplanowych postaci (może poza panem Dohnalem, który niewiele ma do roboty) z drugą z córek historyka sztuki, piętnastoletnią Ludmiłą czy ekscentrycznym Henrym Smithem, biznesmenem z ambicjami objęcia stanowiska sekretarza Bractwa Różokrzyżowców, a także wspomnianym magistrem Skwarkiem i całą rodziną Gnantów. Broni się też Praga jako jedno z miejsc akcji – ze starym żydowskim cmentarzem, Mostem Karola, Złotą Uliczką i tajemnicami kryjącymi się tak w zakamarkach ulic jak i w zakamarkach bogatej historii miasta.
Przeczytaj także:
Żarówka w głowie Golema i pies w UFO

Dylemat podlagający na tym jak połączyć powieściowe wątki z pewnością towarzyszyć będzie filmowcom, o ile Netflix w ramach zapowiadanego projektu ekranizowania „Samochodzików” sfilmuje i ten tom – co wydaje się możliwe, bo „Tajemnica Tajemnic” to jedna z tych powieści (obok już będącego w produkcji „Pana Samochodzika i templariuszy” oraz skupionego na sekretach masonów „Niesamowitego dworu”), która zawiera intrygę pozwalającą na budowanie fabuły osnutej tyleż wokół zagadek historycznych i dzieł sztuki, ile wokół popularnych i chwytliwych teorii spiskowych.
Możliwe, że twórcy nowej ekranizacji pójdą śladem wcześniejszej adaptacji – polsko-czechosłowackiego filmu „Pan Samochodzik i praskie tajemnice” (1989) w reżyserii Kazimierza Tarnasa, m.in. ze znana z roli Arabeli czeska aktorką Janą Nagyovą w roli Helenki. To co prawda film raczej zły, ale akurat nie z powodu zmian dotyczących zawężenia liczby wątków i rezygnacji z motywu przemytu ikon. Zamiast nich pojawia się tu skradziony z zamku w Oporowie fikcyjny obraz „Sąd rabina Löwe”, który ściśle współgra z całą fabułą. Tarnas – oraz jego współscenarzyści Martin Bezouska i Dušan Kukal, często w szczegółach, w tym w dialogach wierni Nienackiemu – słusznie skupili się na tych sekretach, które wiążą się z Kelleyem, Katzem, alchemią, różokrzyżowcami, a tym, co odnaleźć musi Pana Samochodzik (Marek Wysocki) jest Stół Przymierza, wysadzany klejnotami magiczny mebel alchemika Johna Dee służący do kontaktu z siłami pozaziemskimi. Sama fabuła doskonale się broni, problem z filmem polega na tym, że – podobnie zresztą jak w przypadku filmu „Pan Samochodzik i Niesamowity Dwór” Janusza Kidawy – realizatorzy postanowili poprawiać Nienackiego poprzez przesadne unowocześnianie. Co gorsza, do znanego już komputera pokładowego marki Atari dodali… fantastyczną metamorfozę wehikułu (z sylwetki ultranowoczesnego) w latający spodek. I tak Pana Samochodzik przemieszcza się z Krakowa (gdzie mieszka) do Pragi, wraz z suką Tiną, kosmicznym pojazdem, lądującym nieopodal Mostu Karola. Do tego dochodzi zwykła siermiężność realizacji: pojawiający się nagle Golem wyłączany jest dzięki wyjęciu żarówki pomalowanej na czerwono, a Tomasz raz po raz zwróci się do Ludmiły per Libuszka (rolę gra Libuše Kapralová), czego nie poprawiono nawet w postsynchronach, chociaż film dubingowano i to w obie strony: polskich aktorów na język czeski, a czeskich na polski (czasem w wykonaniu ich samych).
Trzeba mieć tylko nadzieję, że potencjalna ekranizacja Netfliksa, idąc zapewne tropem zagadek alchemicznych i nawet wykorzystując motywy nadprzyrodzone, nie skręci w stronę łatwych „uwspółcześniających” rozwiązań.
Pan Samochodzik powróci w powieści „Pan Samochodzik i Winnetou”
Zbigniew Nienacki, Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic
I wydanie: Czytelnik, Warszawa 1975

Korzystałem z wydań:
Zbigniew Nienacki, Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic
czytelnik, Warszawa, 1977
Zbigniew Nienacki, Pan samochodzik i tajemnica tajemnic
Oficyna Wydawnicza Warmia, Olsztyn 1994
oraz książki Piotra Łopuszańskiego „Pan Samochodzik i jego autor”, Nowy Świat, Warszawa 2009