„Pan Samochodzik i nieuchwytny Kolekcjoner” nie jest z pewnością najlepszą powieścią w serii, choć oferuje przygodę, akcję i – niejako przypadkiem odnaleziony – prawdziwie cenny skarb. Ciekawe tylko, jak wyglądałaby ta książka, gdyby Zbigniew Nienacki zdążył ją dokończyć samodzielnie – pisze Przemysław Poznański.

Podpisanie powieści nazwiskiem Nienackiego jest sporym nadużyciem ze strony wydawnictwa. Spod pióra autora „Samochodzików” wyszło zaledwie kilkadziesiąt stron tej ksiażki, a pracę nad nią przerwała śmierć pisarza. A szkoda – bo ostateczny kształt, nadany „Nieuchwytnemu Kolekcjonerowi” przez Jerzego Ignaciuka, nie do końca zadawala. Pomijam już niedoredagowanie powieści, co sprawia, że niektóre informacje (a nawet rozwiązania fabularne) zdają się być tu niepotrzebnie powielane, a jeszcze gorzej, że książka wydaje się nie do końca przemyślana. Sam zaś skarb, jaki odnajduje bohater, pojawia się zupełnym przypadkiem, podobnie jak prowadzący do niego, mocno zresztą naciągany, trop. Ile w całości fabuły jest pomysłów Nienackiego, którymi zdążył się podzielić z Ingnaciukiem, a ile już tego drugiego – trudno powiedzieć, możliwe jednak, że gdyby powieść została napisana i przynajmniej wstępnie zredagowana przez autora wcześniejszych książek z serii, dostalibyśmy dzieło bardziej spójne i lepiej skonstruowane.
Co zatem otrzymujemy? Punktem wyjścia jest sprawa, jaką – nieoficjalnie – zleca Tomaszowi jego przełożony, dyrektor Marczak. Oto bowiem z prowincjonalnych kościołów – m.in. w okolicach Zamościa i w Bydgoskiem – kradzione są korony, jakimi wierni ozdobili figury i obrazy Madonn. Dlaczego Pan Samochodzik ma się tą sprawą zająć (będącą bardziej w gestii policji), nie do końca wiadomo. Korony nie są najczęściej dziełami sztuki, reprezentują raczej dobre rzemiosło. Nie są też zabytkami, a ich wartość ogranicza się do materiału, z jakiego je wykonano – złotej blachy, wysadzanej czasami szlachetnymi kamieniami.
Przeczytaj także:
Pan Tomasz podejmuje się jednak zadania, choć akurat pod opiekę dostaje dwójkę nastoletnich dzieci swojej siostry: Jacka i Zosię. To zresztą ich sprytowi zawdziecza to, że wizyta w jednej z miejscowości, gdzie znajduje się okradziony kościoł, zapoprowadzi go do Sopotu. Tam bowiem znajduje się antykwariat, w którym pracuje – wraz z matką, Hanną Mroczkowską – Joanna Złotnicka, kobieta mająca rozpytywać o antyki wszędzie tam, gdzie potem dochodzi do kradzieży. Samo to powiązanie wydaje się szyte grubymi nićmi, jednak Tomasz podejmuje trop. Dokąd go doprowadzi? I na ile sprawdzą się jego podpopieczni jako pomocnicy?
Trójmiasto z bogatym półświatkiem
Akcja powieści pisanej na początku lat 90. oferuje z pewnością unikalne spojrzenie naocznego świadka na rzeczywistość czasu przemian ustrojowych, na dziki kapitalizm i powszechną chęć szybkiego bogacenia się, nawet w nieuczciwy sposób. Chęć pokazania swojego statusu społecznego choćby poprzez zakup antyków – niekoniecznie autentycznych. Mamy więc opis Sopotu i całego Trojmiasta, jako miejsca z bogatym półświatkiem, „przemytnikami, obcymi marynarzami, tajnymi kasynami, przestępcami różnego kalibru i paserami (…)”. Mamy też cały zbiór falsyfikatów dostępnych w antykwariacie Złotnickiej i Mroczkowskiej, czego Tomasz nie omieszka jej zresztą wypomnieć. Mamy w końcu rzeczywistość spod znaku mafii, trzesących miastem w pierwszych latach ostatniej dekady XX wieku, uciekających się do przemocy (bohater zostanie potraktowany gazem usypiającym), szantaży i wymuszenia okupów.
Jedną z takich mafii, siejących na Wybrzeżu postrach, jest organizacja Kolekcjonera. Nieuchwytnego (jak głosi tytuł), ale może przede wszystkim niewidzialnego. Nikt go bowiem nie spotkał, wszyscy jednak panicznie się go boją. Czy to jego ludzie zlecają okradanie kościółów?
Przeczytaj także:
Artefakt z przypadku
Aż dwukrotnie Tomasz wzięty zostanie tu przez służby za przestępcę, co nie świadczy najlepiej o konstrukcji książki. Podobnie jak odnalezienie zupełnie przypadkiem tajemniczego listu. A właśnie to zdarzenie (stosunkowo późne) de facto staje się prawdziwym początkiem intrygi. Jeśli wcześniej Tomasz szukał złodziei kościelnych wotów, od teraz jego uwaga zostanie skierowana na przedmiot o znacznie większej historycznie wartości. Problem w tym, że Pan Samochodzik wcale go z początku nie szuka i nawet nie ma pojęcia, że mógłby na jego trop trafić. Artefakt pojawia się więc niejako na siłę i jedynie rozległe wcześniejsze wzmianki narratora (wydające się zupełnie oderwane od fabuły), a dotyczące m.in. zaginionych polskich regaliów, mogą sugerować właściwy temat powieści.
Oczywiście Nienacki robił tak już wcześniej, wszak choćby w „Niesamowitym dworze” też nie od razu wiadomo, że głównym skarbem do odnalezienia jest bogaty zbiór masoników – tam jednak naprowadzanie czytelnika na właściwy trop odbywało się znacznie bardziej umiejętnie i subtelnie. W „Panu Samochodziku i nieuchwytnym Kolekcjonerze” mamy raczej do czynienia z pewnego rodzaju rozbiciem fabuły na dwie, nieco od siebie odstające historie, w których nawet przestępcy kierują się odmiennymi motywacjami. Zawsze chodzi o chęć zysku, ale czym innym jest zbieranie pieniędzy na konkretny cel, a czym innym bogacenie się na przedmiotach bezcennych dla polskiej historii.
Przeczytaj także:
„Pan Samochodzik i nieuchwytny Kolekcjoner” oferuje temat, który dawał szansę na powieść z gęstą intrygą i prawdziwym śledztwem, w rodzaju „Księgi Strachów” czy „Pana Samochdzika i zagadek Fromborka”. Jest jednak tylko namiastką tego, co Zbigniew Nienacki dawał nam wcześniej i być może uczciwiej byłoby podpisać go na okładce jedynie jako pomysłodawcę książki, albo jednego z dwóch współautorów.
Tomasz powróci w powieści „Zabójstwo Herakliusza Pronobisa”, a Pan Samochodzik powróci w przeróbce tej książki pióra Jerzego Ignaciuka pod tytułem „Pan Samochodzik i testament rycerza Jędrzeja”.
Zbigniew Nienacki, Pan Samochodzik i nieuchwytny Kolekcjoner
Oficyna Wydawnicza Warmia, Olsztyn 1997
___________________________
„Pan Samochodzikc i nieuchwytny Kolekcjoner” (Mr. Samochodzik and the elusive Collector) is certainly not the best novel in the series, although it offers adventure, action and – somehow found by accident – a truly precious treasure. I only wonder what this book would have looked like if Zbigniew Nienacki had managed to finish it on his own, writes Przemysław Poznański.