filmy

Skarb Archimedesa | Indiana Jones i artefakt przeznaczenia, reż. James Mangold

„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” to opowieść o drugiej szansie, którą możemy wykorzystać lub zaprzepaścić. Ale i o opowieść o tym, że jakbymy się nie starali, czasu nie da się cofnąć. O filmie Jamesa Mangolda pisze Przemysław Poznański.  

„Nieważne, w co wierzysz, ale jak mocno” – mówi w pewnym momencie Indiana Jones (Harrison Ford). On sam jednak ma w sobie już tej wiary niewiele. Gdy amerykańscy kosmonauci lądują na Księżycu, a sąsiad z mieszkania tuż obok fetuje to wydarzenie głośną imprezą, on sam bez większej pasji kładzie na rzutniku kolejne folie ze slajdami, by przekazywać wiedzę studentom Hunter College, średnio zainteresowanym wykładami podstarzałego profesora. Bo słynny archeolog, który odnalazł Arkę Przymiesza, kamienie Sankary, Święty Graal i statek istot międzywymiarowych, jest już tylko zgorzkniałym staruszkiem, którego życiowe wybory i niezależne od niego zdarzenia, rzuciły zupełnie samego do Nowego Jorku, gdzie przygotowuje się właśnie do przejścia na emeryturę.

Zdaje się więc, że nic już nie zdoła wcisnąć mu z powrotem na głowę słynnej fedory, że nic nie przekona go do założenia wytartej skórzanej kurtki i chwycenia bicza. Z losem jest jednak tak, że czasem daje kolejną szansę – jeśli nie na naprawę tego, czego naprawić się nie da, to przynajmniej na ostatnią przygodę. I to nawet, gdy zaklinamy się, że jeśli chodzi o przygody, to „było, minęło”.

Skarb, który ma zmienić losy wojny

Cała opowieść zaczyna się jednak prologiem, rozgrywającym się w schyłkowym okresie II wojny światowej, gdy klęska Niemiec jest już pewna, Hitler zamknął się w bunkrze, a naziści na potęgę wywożą zrabowane skarby kultury – teoretycznie dla Führera, w praktyce pewnie bardziej dla siebie, by ustawić się po wojnie. Jednym z tych artefaktów, transportowanych pociągiem przez Europę, jest Włócznia Longinusa, według legendy lanca należąca do rzymskiego legionisty, który przebił nią bok Jezusa, wiszącego na krzyżu.

Przeczytaj także:

Jeśli trzy pierwsze części cyklu były o sile wiary, a czwarta o potędze wiedzy, o tyle najnowsza łączy w sobie te żywioły. Tym razem jednak nie podążymy tropem Biblii, Ewangelii czy apokryfów – jeśli w pociągu znajdzie się Indiana Jones (cyfrowo odmłodzony, w niemieckim mundurze, jak w „Poszukiwaczach zaginionej Arki” i „Ostatniej krucjacie”), jeśli będzie cierpiał tortury z rąk nazistów, podobnie jak jego przyjaciel prof. Basil Shaw (Toby Jones), to ostatecznie dla innego skarbu: dla rozpołowionego tajemniczego mechanizmu, skonstruowanego najprawdopodobniej przez samego Archimedesa. Urządzenia, które – zdaniem nazistów – ma (raz jeszcze) zmienić losy wojny. Urządzenia, które wykorzystując moc matematyki, pozwala przekraczać granice tego, co zastane.

Moc mechanizmu

Urządzenie nazywane jest Antikithirą i wizualnie nawiązuje do wystawianego dziś w Narodowym Muzeum Archeologicznym w Atenach Mechanizmu z Antykithiry – starożytnego przyrządu, znalezionego w 1901 roku we wraku okrętu, który zatonął nieopodal wybrzeży Grecji. To jednak jedyne pokrewieństwo, bo moc mechanizmu, który zdobyć chce Jones, wykracza poza obserwację ciał niebieskich. To moc, dla której warto ścigać się po dachach wagonów pędzącego pociągu, dać się postrzelić, a z czasem zmierzyć się też z wielkimi węgorzami, czy skakać z płonącego samolotu. Moc, której chęć zrozumienia może przyprawić nawet o szaleństwo.

Przeczytaj także:

Inaczej niż w trzech pierwszych częściach, za to podobnie jak w „Indianie Jonesie i ostatniej krucjacie”, prolog (tym razem bardzo długi) wprost prowadzi nas do właściwej intrygi. Co prawda minąć musi ćwierć wieku, ale ostatecznie bohater zmierzy się ponownie z tym samym wrogiem, nazistowskim astrofizykiem Jürgenem Vollerem (Mads Mikkelsen), zresztą tu uznawanym za ― znanego pod innym nazwiskiem ― współtwórcę programu Apollo, i walczyć będzie o ten sam skarb, choć trzeba będzie interwencji jego chrześnicy Heleny (Phoebe Waller-Bridge) i zachęty samego Sallaha (John Rhys-Davies), by skutecznie naoliwić i wprawić w ruch rdzewiejące  tryby Indiany Jonesa.

Naprawić, co się zepsuło

Inna sprawa, że czasu tak naprawdę cofnąć się nie da – nawet jeśli są tu tacy, co sądzą inaczej. A przynajmniej nie da się go cofnąć wedle życzenia. Można za to spróbować znaleźć w sobie odwagę, by stawić czoła własnym lękom i tym samym dać sobie kolejną szansę (może już ostatnią) na udowodnienie, że jest się jeszcze coś wartym. Że może uda się też przy okazji naprawić choć niewielką część tego, co zdołaliśmy w życiu zepsuć.

Przeczytaj także:

Bo „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” jest właśnie opowieścią o drugich szansach – podsuwanych przez los lub od losu wyszarpywanych, przychodzących często w najmniej oczekiwanych momentach, zawsze jednak niosących ze sobą przypomnienie, że ponieśliśmy w życiu jakąś klęskę, że nie wszystko nam się udało, że są rzeczy, które warto by było naprawić. Wbrew nadziei, lub właśnie mając nadzieję, że skoro czasu nie da się zatrzymać czy cofnąć, to może trzeba mieć wiarę, że jego upływ leczy rany.  

Kto pił krew bogini Kali

Tę wiarę, że upływ czasu wcale nie musi nieść tylko rdzy, widać też u twórców filmu. James Mangold, który na krześle reżysera zastąpił Stevena Spielberga (ten wybrał dla siebie tym razem – obok George’a Lucasa – rolę producenta wykonawczego), a także scenarzyści, w tym znany z poprzedniej odsłony serii David Koepp, robili co mogli, by przywrócić legendę do życia. Można zastanawiać się, czy nie znalazłby się bardziej widowiskowy artefakt od Tarczy Archimedesa, czy nożyczki montażysty nie powinny – szczególnie w początkowych scenach nowojorskich – bardziej przyciąć materiał, a sceny finałowe nie są zbyt odważne fabularnie (choć czy cokolwiek może przebić spotkanie z rycerzem pierwszej krucjaty, albo kryształowych obcych?!). Faktem pozostaje jednak to, że twórcy starają się zrobić wszystko, by zadowolić jeśli nie wszystkich, to przynajmniej najbardziej zagorzałych fanów.

Przeczytaj także:

Będzie więc nawiązująca do wcześniejszych odsłon serii scena w sali wykładowej, będzie obowiązkowa scena z robalami i pająkami, będą starożytne śmiercionośne pułapki, będzie pościg na tuk-tukach po Tangerze, jako żywo nawiązujący do scen z „Indiany Jonesa i Świątyni Zagłady” czy „Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki”, będzie wspomnienie o piciu krwi bogini Kali, ofidiofobia głównego bohatera, będzie postać małego złodziejaszka Tedy’ego (Ethann Isidore), przypominająca Short Rounda, albo jazda na koniu, z którego tym razem archeolog nie wskoczy na ciężarówkę, ale… na peron metra.

Będą też wielkie powroty (zapowiadane i niespodziewane), będzie też w końcu scena, jako żywo przepisana z „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, choć odwracająca akcenty, przy której prawdziwy fan musi uronić łzę. Bo film Mangolda to w gruncie rzeczy przede wszystkim hołd dla ponad czterech dekad kina rozrywkowego, w którym seria o Indianie Jonesie stanowi już własny podgatunek.   

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia (Indiana Jones and the Dial of Destiny), reż. James Mangold
ScenariuszJez Butterworth, John-Henry Butterworth, David Koepp
Disney, Lucasfilm 2023

„Indiana Jones and the Dial of Destiny” is a story about second chances that we can take or miss. But also a story about the fact that no matter how hard we try, time cannot be turned back. Przemysław Poznański writes about James Mangold’s film.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading