Są skarby, których nawet nie szukamy, a które okazują się być często bardziej wartościowe od tych, których pożądamy. A których czasami lepiej nie ruszać – o „Poszukiwaczach zaginionej Arki” pisze Przemysław Poznański.

Zaczyna się sekwencją scen, która ustawia nie tylko film, ale i cała serię – oto w 1936 roku południowoamerykańską dżunglę przemierza grupa mężczyzn. Kierują się mocno zużytą mapą, wskazującą drogę do ukrytego skarbu. W tej grupie jeden z mężczyzn wyróżnia się: nie panikuje, jak pozostali na widok trujących strzałek rdzennego plemienia Hovito. Na próbę buntu reaguje celnym smagnięciem bicza. W mrocznej jaskini bez wahania strąca ze swoich pleców i pleców pomocnika (Alfred Molina) dziesiątki jadowitych pająków. Metodycznie podchodzi też do sprawy zdobycia znajdującego się w dawnej prekolumbijskiej świątyni złotego bożka, umiejętnie wykrywając zawczasu pułapki czyhające na łowców skarbów. A potem… wybucha akcja, przeplatająca zdarzenia niemal groteskowe (pędząca za bohaterem kamienna kula) z humorem sytuacyjnym, tworząca rozwiązania nawiązujące do komedii slapstickowych, pełne łotrzykowskiej zwady.
O czym jest zatem film Stevena Spielberga, według pomysłu George’a Lucasa, który w 1981 roku zrewolucjonizował kino przygodowe, nadając temu pojęciu zupełnie nowego znaczenie, a przede wszystkim przydając mu nowej jakości? Może o tym, że poszukiwanie skarbów, artefaktów, zabytków ma sens tylko wtedy, gdy robimy to dla dobra ogółu, a nie dla siebie. I o tym, że takie poszukiwanie uda się tylko wtedy, gdy nie kieruje nami żądza posiadania, a altruizm i miłość. Jak na kino przygodowe, tryskające humorem, o mocno uproszczonej konstrukcji psychologicznej postaci i o równie uproszczonej logice zdarzeń, zahaczające wręcz o sytuacje nieprawdopodobne, takie przesłanie to naprawdę dużo – ostatecznie trafić miało ono (i wciąż trafiać ma) do odbiorcy młodego, przyzwyczajonego do nagłych zwrotów akcji, zaproszonego do świata zbudowanego na prostym i jasno określonym podziale na dobro i zło.
Fobie i heroizm
Każda część przygód Indiany Jonesa (Harrison Ford) – a więc także „Poszukiwacze zaginionej Arki” ― zaczyna się od sceny prologu, najczęściej luźno związanej z dalszą fabułą, stanowiącej za to otwarcie klamry: bohater mierzy się bowiem ze stratą, która albo jest, albo wydaje się być w danym momencie nieodwracalna. Czy to ów złoty idol z południowoamerykańskiej świątyni, czy diament „Pawie Oko” należący do Aleksandra Wielkiego, czy Krzyż Coronado, czy jak w przypadku „Królestwa Kryształowej Czaszki” zaufanie do przyjaciela – zawsze utrata artefaktu z początku filmu staje się dla bohatera bodźcem do tego, by przy najbliższej okazji nie dać się znowu ograć. By za kolejnym razem odnieść zwycięstwo i pokonać wrogów, którzy często okazują się wrogami nie tylko bohatera, ale i całych społeczności (wrogi maharadża w „Świątyni zagłady”) czy społeczeństwa jako takiego (hitlerowcy).
Zanim jednak los się odwróci, nagradzając bohatera satysfakcją z dobrze wykonanego zadania, wcześniej zażąda od niego wielu wyrzeczeń i wystawi go na niejedno niebezpieczeństwo. Bohater otrze się o śmierć (scena z zatrutymi daktylami), zmierzy się ze swoimi najgłębszymi fobiami (strach przed wężami), dokona czynów heroicznych (walka z nazistami), w końcu poddany zostanie próbie odwagi, inteligencji i wrażliwości – bo wszak tylko tak odnaleźć można coś, co jest nie tylko zabytkiem, artefaktem z odległej historii lub rodem z mitu czy przypowieści, ale przede wszystkim niesie w sobie pierwiastek tego, co prawdziwie nadprzyrodzone. Pierwiastek boskości.
Przeczytaj także:
Nie lekceważ wroga
Właściwym początkiem „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, jest tak naprawdę wizyta przedstawicieli wywiadu wojskowego na uniwersytecie, gdzie Indiana Jones jest wykładowcą na wydziale archeologii. Informacje, z jakimi przychodzi dwójka mężczyzn w garniturach, a zawarte w przechwyconej depeszy nazistów, szybko doprowadzają bohatera do wniosku, że Hitler poszukuje Arki Przymierza. Opisanej w Biblii skrzyni, w której spoczywać mają pierwsze tablice zawierające Dekalog, rozbite przez Mojżesza na widok złotego cielca, ulepionego przez jego lud podczas gdy on sam wykuwał przykazania otrzymane od Boga na Górze Horeb. Arka to nie lada artefakt – według legend miała czynić niezwyciężonymi armie, które kroczyły w jej blasku. Nic dziwnego, że nazistowski przywódca chce takiej „broni” i nic dziwnego, że Jones otrzymuje tajne zadanie odnalezienia Arki przed nazistami.
Zanim jednak wyruszy do skrytego w piaskach pustyni Tanis, archeolog udaje się do Nepalu, gdzie mieszka jego była kochanka, Marion Ravenwood (Karen Allen), córka archeologa, który według wiedzy Jonesa, posiadał istotną dla poszukiwań Arki głowicę laski Ra, s]wskazującej Studnię Dusz, gdzie miano ukryć artefakt. Szybko okaże się, że wyprawa wcale nie jest łatwa. Jeśli bohater sądził bowiem, że to on będzie mieszkał szyki faszystom, samemu nie będąc przez nich niepokojonym, to szybko przekonana się ― i to nie raz ― że stawka w tej grze jest bardzo wysoka, a przeciwnika, który jest pozbawiony wszelkich skrupułów, nie wolno lekceważyć.
Miłość i przyjaźń
Jeśli Indiana Jones chce odnieść sukces, jeśli chce naprawić swój błąd z początkowych scen filmu, musi zrozumieć jedną prawdę: że w przeszłości czają się skarby większe niż niejeden artefakt. Skarby, o które naprawdę warto zawalczyć, chronić je i nie dać sobie odebrać. I jakby to banalnie nie brzmiało, skarbami tymi są miłość i przyjaźń, a także zaufanie. Jeśli bowiem cokolwiek uda się bohaterowi osiągnąć, będzie to nie tylko efektem jego własnej inteligencji i umiejętności przetwarzania posiadanych informacji, ale też wsparcia ze strony Sallaha (John Rhys-Davies) i jego znajomych, w tym kapitana Katangi (George Harris), czy w końcu Marion, która albo sama wykazuje inicjatywę i ratuje bohatera z opresji (scena w samolocie na lotnisku pod Kairem), albo staje się najistotniejszym z powodów, dla których Indiana Jonesa podejmie swoje działania.
W kontrze do bohatera i kierującej nim pasji, staje tu w pewnym momencie cała siła niemieckiej armii i kogoś, czyja rządza władzy wynika z niskich pobudek. Ale ta siła jest pozorna – tworzą ją bowiem ludzie wykonujący rozkazy, w większości pozbawieni pasji, raczej bezwolne trybiki, napędzane ideologią, strachem lub poczuciem obowiązku. Poza kierującym pracami Belloqiem (Paul Freeman) nie ma też wśród nich nikogo autentycznie znającego wartość poszukiwanego artefaktu, a przede wszystkim wartość i siłę stojącej za nim legendy, która wszak jest tak naprawdę najcenniejszym atrybutem Arki.
Przeczytaj także:
Moc Boga
„Poszukiwacze zaginionej Arki” ― budując narrację wokół ciągłego odnajdywania i tracenia przez bohatera poszukiwanego artefaktu ― są przecież tak naprawdę opowieścią o szukaniu tego, co niewymierne, co ponadczasowe, co większe niż nasze „tu i teraz”. „Moc Boga”, którą dysponować ma Arka, będzie w istocie symbolem wszystkiego tego, co potrafi przeciwstawić się złu, co przed tym złem nie cofa się tchórzliwie, ale mężnie stawia mu czoła. Nawet ryzykując własne bezpieczeństwo.
Podróż bohatera – z Chicago, przez Nepal, po Kair i tajemniczą wyspę na Morzu Egejskim – jest zatem z jednej strony podążaniem w poszukiwaniu artefaktu, za Arką, z drugiej podróżą we własną przeszłość, a zarazem podróżą ku zrozumieniu, że są skarby, których być może nawet nie szukamy, a które okazują się być często bardziej wartościowe od tych, których pożądamy, a których czasami lepiej nie ruszać.
Bez złudzeń

Zakończenie pierwszej odsłony przygód amerykańskiego archeologa tym jednak różni się od zakończeń części późniejszych, że jest tu nie tylko nagroda ― rozumiana w jej wymiarze duchowym, w zrozumieniu prawd większych od nas, ale i w zwykłej satysfakcji z rozwiązania zagadki ― dostaje się bohaterowi jednak i łyżka dziegciu. Puenta nie przynosi bowiem jednoznacznej satysfakcji, nie daje pełnego spełnienia, co wynosi ten film na wyższy poziom. Poziom opowieści, która przebrnąwszy przez tor mniej lub bardziej prawdopodobnych przeszkód i przez niejeden szczęśliwy przypadek, a nawet cud, na koniec każe zderzyć się bohaterom, ale i nam, widzom, z rozwiązaniem, które najbardziej z całej fabuły opiera się na prawdzie. Prawdzie odzierającej nas ze złudzeń.
Tego zabiegu nie powtórzono nigdy więcej, skupiając się bardziej na tym, by dać bohaterom pełne poczucie zwycięstwa moralności nad złem – by nagrodzić ich nie materialnie może, ale prawem do poczucia satysfakcji, spełnienia. Może dlatego „Poszukiwacze zaginionej Arki” wydają się wciąż odsłoną w serii najlepszą, nawet jeśli późniejsza „Świątynia Zagłady” wielu ujmie sporą dawką mroku, a „Ostatnia krucjata” pozostanie w pamięci także dzięki aktorskiemu popisowi Seana Connery.
Ciekawostki:
- Podczas sceny w Studni Dusz można zauważyć złoty filar z maleńkim grawerunkiem R2-D2 i C-3PO z sagi Gwiezdne Wojny
- Słowa wypowiedziane na statku przez Indianę Jonesa „To nie lata, kochanie, to przebieg” została wymyślona przez Harrisona Forda
- Film był nominowany do Oscara w kategorii reżyseria, dźwięk (wygrana), scenografia (wygrana), zdjęcia i najlepszy film
Poszukiwacze zaginionej Arki (Raiders of the Lost Ark), reż. Steven Spielberg
Scenariusz Lawrence Kasdan według noweli George’a Lucasa i Philipa Kaufmana
Lucasfilm, Paramount Pictures, USA 1981
There are treasures that we don’t even look for, which often turn out to be more valuable than the ones we covet. And which it is sometimes better not to touch – Przemysław Poznański writes about „Raiders of the Lost Ark”.