Nic tu nie jest oczywiste, a jeśli jest – to znaczy, że rozminęliśmy się z intencją autorki. Czytanie tej książki wymaga zajrzenia pod powierzchnię własnych złudzeń i wyobrażeń. Dopiero wtedy okaże się, że świat nie jest przewidywalny, a bezpieczeństwo i stabilizacja to wymysł kultury konsumpcjonizmu.

Gdyby czytać tę powieść dosłownie i z przesłaniem, jakie wynika z takiego odczytania, byłaby to powieść zła – taka, która próbuje przekonać czytelnika o tym, że aby odnaleźć siebie, trzeba sięgnąć dna i odbić się od niego. Taka, która mówi o tym, że szczęście osiągamy tylko wtedy, gdy porzucimy blichtr, sławę, majątek i status społeczny. Proponuję zatem kilka sposobów na inne odczytanie tej książki – bo dosłowne w jej przypadku może niepotrzebnie sprowadzić na manowce.
Dwudziestosiedmioletnia bohaterka powieści to kobieta, która w spadku po śmierci rodziców otrzymała znaczny majątek. W związku z tym nie musi pracować. A jednak dostaje pracę, kupuje sobie mieszkanie i żyje jak inne nowojorskie rozpieszczone dzieciaki – kupuje drogie ciuchy, chodzi na imprezy, poznaje celebrytów, obraca się w środowisku sztuki nowoczesnej. Tylko życia osobistego nie może sobie ułożyć. Ze starszym o dekadę chłopakiem nieustannie schodzi się i rozstaje. Jej jedyną przyjaciółką jest dziewczyna z prowincji, Reva, która usilnie próbuje być taka, jak ona i to, że nie otrzymała takiej figury i takiego spadku uważa za wysoce niesprawiedliwe. Wszyscy znamy takie Revy, wszyscy, którzy choć przez rok mieszkaliśmy w dużym mieście. Niektórzy z nas znają też kobiety takie jak główna bohaterka. Czy zatem w jej rozmyślaniach jest coś odkrywczego?
Toksyczne relacje rodzinne
Celem na najbliższy rok dla głównej bohaterki staje się przespanie dwunastu miesięcy. Przespanie ma być sposobem na wewnętrzne oczyszczenie, a znieczulenie na rzeczywistość ma stać się sposobem na to, żeby zacząć wreszcie czuć prawdziwie. Czuć jak inni, jak na przykład przyjaciółka Reva, której ciągle nie udaje się tak naprawdę zostać „miastową dziewczyną”, a wobec tego odczuwa nieustannie smutek, żal i rozpacz. Miastowe dziewczyny nie czują, one bawią się do upadłego, upajają swoim życiem, szampanem i kokainą. Bohaterka czuje i to jest dla niej wielką przeszkodą. Czując nie można być częścią wspaniałego świata, w którym liczy się wszystko poza uczuciami. Czują przegrani.
Bohaterka czuje, bo została wyposażona w traumę i przypuszczamy, że będzie mierzyć się z nią do końca życia. Jako wnikliwi czytelnicy mamy ochotę krzyknąć: idź na psychoterapię, dziewczyno! Ale nasz głos nie ma tu znaczenia. A bohaterka, zamiast przepracowania własnych problemów, wybiera narkotyzowanie się lekami. Co właściwie jest przyczyną tych problemów? Coż, może to banalne, ale okazuje się, że dzieciństwo. Rodzice, ich osobowość i stosunek do własnej córki. Rodzice w tej historii mocno mi przypominają tych z „Tirzy” Arnona Grunberga. Zimny ojciec, naukowiec, który nie umie nawiązać relacji z córką ani żoną. Matka uzależniona od leków i alkoholu, dla której życie córki to błahostka. Rodzice, którzy nie dają dziecku nic, oprócz sowitego spadku. Nie uczą, jak dobrze przeżyć życie, nie przekazują mu żadnych wartości, dzięki któremu dziecko mogłoby znaleźć swój własny sposób na spełnione życie. Czy to jest syndrom naszych sytych czasów? Czy może raczej przestroga przed tym, dokąd zmierzamy jako społeczeństwo?
Przemiana w zwyczajność
Jedyną przyjaciółką bohaterki jest Reva, dziewczyna z przedmieść. Jej obecność nie przynosi ulgi, nie jest kojąca. Wręcz przeciwnie, bohaterkę irytują jej wizyty, jej ciągłe picie alkoholu i wymiotowanie. Ale czy Reva tak naprawdę nie jest inną wersją bohaterki? Tą czującą, która nie wstydzi się swoich uczuć, nie boi się odczuwania? Dla której odczuwanie jest częścią bycia w świecie i połączenia z innymi ludźmi? Reva jest rozczarowana rzeczywistością, podobnie jak nasza bohaterka, a jednak dzień po dniu podejmuje wysiłki, żeby się w niej odnaleźć. Mam wrażenie, że wszystko w tej historii zmierza do tego, żeby ostatecznie bohaterka przemieniła się w Revę – taką, która pogodzi się wreszcie ze światem i znajdzie swój sposób na odkrycie wewnętrznego spokoju. Taką, która przestanie negować istotność więzi międzyspołecznych. Ostatnia scena książki jest dla mnie w tym kontekście symboliczna. Być może Reva nie istnieje, bo jest alter-ego bohaterki?
Narkotykowy odlot
Jak właściwie przespać rok? Najlepiej wziąć tabletki. A jeszcze lepiej cały ich koktajl. Przydatności tabletek jako doskonałych anestetyków odcinających od rzeczywistości nauczyła bohaterkę matka. Trudno się dziwić, że później wydaje jej się to jedynym sposobem na osiągnięcie zamierzonego celu. Znalezienie lekarki psychiatry, która chętnie przypisuje leki, okazuje się banalnie proste. Przekonanie jej o potrzebie przyjmowania proszków na bezsenność również. Tylko dzięki temu bohaterce udaje się w końcu trafić na lek doskonały, który pomoże jej zrealizować swój plan.
Postać lekarki jest małym literackim majstersztykiem. Bardzo przypomina mi tę z książki Mirandy July „Pierwszy bandzior”. Obie kontrowersyjne, gadatliwe, ekscentryczne. Skupione na sobie, traktujące pacjenta jak królika doświadczalnego. Współczesne szamanki, a może wariatki? Jeśli tak będzie wyglądała przyszłość młodych tego świata i leczenie ich duchowych cierpień, to może lepiej porozmawiajmy. Wolę wierzyć, że ten obraz to tylko krzywe zwierciadło. Niestety w świecie, w którym ludzie wierzą bardziej teoriom konspiracyjnym, niż nauce i faktom, szamani mają przyszłość.
Pośmiejmy się z celebrytów
A jest ich tu sporo. I nie zostali potraktowani przychylnie. Karykaturalne dzieła sztuki, kuriozalni twórcy i całe grono ślepo ich wielbiących fanów – w ten sposób artystyczny światek portretuje Moshfegh. W tym wątku wyczuwam już mocną satyrę, podbudowaną znanymi nam wszystkim faktami z życia pop-kultury. Sztuka nie jest tu wzniosła, produkuje raczej celebrytów niż artystów i staje się narzędziem do osiągnięcia celu w rękach tych, którzy zręcznie umieją z niego skorzystać. Bohaterka sama ostatecznie poddaje się eksperymentowi artystycznemu. Nie znając jego założeń, nie będąc świadoma rezultatu końcowego. Zupełnie, jakby postanowiła oddać światu swoją tożsamość, która nie przynosi jej niczego, poza dogłębnym cierpieniem. Dzięki temu symbolicznie wymazuje swoją osobowość, żeby móc przyjąć nową – taką, za którą od zawsze tęskni. Jednocześnie mam wrażenie, że wszystko w jej życiu staje się performansem. Czy z przyjęcia nowej tożsamości nie zrobiła prywatnego dzieła sztuki? Mam nadzieję, że nie. Chociaż nigdy nie wiadomo.
Tej książki nie czyta się łatwo. Bohaterka jest denerwująca, co tylko sprawia, że staje się w swoich dylematach niezwykle prawdziwa. Nawet jeśli jej problemy wydają się na początku wydumane, dzięki precyzyjnej wiwisekcji sytuacji rodzinnej zaczynamy rozumieć, co jest prawdziwą przyczyną jej niezrozumiałej decyzji. Rok relaksu i odpoczynku nie jest tym, czym się wydaje. Nic tu nie jest oczywiste, a jeśli jest – to znaczy, że rozminęliśmy się z intencją autorki. Czytanie tej książki wymaga zajrzenia pod powierzchnię własnych złudzeń i wyobrażeń. Dopiero wtedy okaże się, że świat nie jest przewidywalny, a bezpieczeństwo i stabilizacja to wymysł kultury konsumpcjonizmu. Bohaterka, wyciągając do nas rękę z proszkiem nasennym, zadaje zarazem pytanie, czy na pewno chcemy w nim uczestniczyć.
Ottessa Moshfegh, Mój rok relaksu i odpoczynku (My Year of Rest and Relaxation)
Tłumaczenie Łukasz Buchalski
Pauza 2019
ISBN: 9788395352348