recenzja

Raj, który stał się piekłem | Lauren Groff, Floryda

Zbiór opowiadań Lauren Groff „Floryda” to literatura z najwyższej półki. Napisana precyzyjnym językiem, zaskakuje, przenosi nas w inny świat, jednocześnie pozostając bliska problemom zwykłego człowieka. Co jeszcze zachwyca, co intryguje w opowiadaniach Groff? W dwugłosie opowiadają o tym Edyta Niewińska i Małgorzata Żebrowska.

Czy Floryda jest stanem?

Niewińska: Floryda to raj, który stał się piekłem. Opowiadania Groff pokazują inne oblicze krainy, która kojarzy się z wiecznym szczęściem i luksusem. „To miejsce”, które opisuje Groff, jest straszne. Straszne swoim nieustającym, lepkim upałem, straszne obecnością węży, krokodyli i panter, straszne ulewnymi deszczami, które zwiastują apokalipsę. Jest miejscem należącym do przyrody, zwierząt, ale okrutnie zawłaszczonym przez człowieka, za co przyroda niezmiennie się na ludzkości mści. Ma to sens, oczywiście, wystarczy tylko spojrzeć na to z tej perspektywy. Myślę, że tu ukrywa się przesłanie Groff dotyczące relacji człowieka i planety, naszych związków z przyrodą, których tak skutecznie się wypieramy. Doprowadziliśmy do dramatycznego zniszczenia jedynej ziemi, na której mamy szansę żyć. Groff jest czuła w temacie katastrofy ekologicznej, i choć Floryda opisana przez nią nie jest przykładem zmian klimatycznych, jest jednak obrazem tego, że przyroda, pomimo zadanych jej przez ludzkość ran, zawsze będzie od nas silniejsza i zawsze w końcu sobie z nami poradzi. Czytam ten wątek jako przestrogę dla nas i kubeł zimnej wody na dumne, ludzkie głowy. Solidny, jak ulewne deszcze, które nawiedzają bohaterów jej opowiadań.

Żebrowska: Faktycznie, Floryda w ujęciu Groff nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą, spływa raczej powodzią, przeraża huraganami i wywołuje niepokój. Mam wrażenie, że jej groźne, złowrogie oblicze uosabia naszą wściekłą planetę. Planetę, która mówi nam: dość już i grozi palcem. Przez wieki udomawiania dzikiej natury i „czynienia jej sobie poddaną” straciliśmy instynkt samozachowawczy. Stłumiliśmy naturalną bojaźń, która nam niegdyś towarzyszyła, lekceważymy niebezpieczeństwa wynikające z gwałcenia reguł panujących w ekosystemach, a natura, broniąc się, zbiera swoje żniwo. Groff wyraźnie nawiązuje do katastrofy globalnego ocieplenia, pozostawiając w czytelniku uczucie zaniepokojenia i pewnego dyskomfortu.

Floryda to również głębokie podziały pomiędzy biednymi a bogatymi, strefy zakazane, po których nie wolno się poruszać, ubóstwo, bezdomność, brak opieki socjalnej. To też tytuł tego zbioru opowiadań, których akcja ma miejsce w różnych zakątkach świata. Zatem można założyć, że to nasz świat w mikroskali – nieprzewidywalny, zmienny, duszny. Floryda to miejsce, ale i stan ducha pisarki, odzwierciedlający współczesne lęki i obawy o przyszłość ludzkości i Ziemi.

„Floryda latem to powolne, gorące tonięcie.”*

Język Groff to mistrzostwo świata

Niewińska: O ile po przeczytaniu całości pozostaje wrażenie, że styl jest dość kwiecisty i rozbuchany – zupełnie jak flora na Florydzie – to jednak wystarczy zajrzeć do książki, żeby zobaczyć, jak bardzo jest precyzyjny i chwilami wręcz minimalistyczny. Zaskoczyło mnie to. Czytałam tę książkę dwa razy i za każdym razem trzymała mnie w napięciu, ale też w zachwycie dla języka. Myślę, że niezwykły talent do obrazowania świata oraz ogromna intertekstualność sprawiają, że zostaję z wrażeniem takiej barokowości, której w książce raczej nie ma. Podoba mi się to, lubię być zaskakiwana. Jednocześnie czytając opowiadania jestem pod wrażeniem skromności, precyzyjności i wnikliwości języka Groff. Uwielbiam też jej puenty, ten moment krótki jak błyskawica, w którym albo udaje mi się złapać głębszy sens historii, albo on nagle znika. Bez niego wszystko i tak składa się w spójną i fascynującą całość.

Żebrowska: Język Groff to mistrzostwo świata. Uderza mnie niesamowity kontrast, który przed przeczytaniem tej prozy wydawał się niemożliwy do osiągnięcia. Jak bowiem można kwiecistym, wyszukanym, zmysłowym i niezwykle rytmicznym językiem uderzać prawdą prosto w oczy? Dotychczas wydawało mi się, że stylistyczne szarże nie są przeznaczone dla prozy społecznie zaangażowanej, że jej właściwością jest szlachetny minimalizm. Język Groff porównałabym do ogrodu angielskiego – niby dziki, niby krnąbrny, lecz w istocie precyzyjny, wyszukany i dopracowany co do słówka.

„Mają do czynienia z pisarką, a więc jednoosobowym katalogiem bibliotecznym bezużytecznej wiedzy.”

Książki, literatura, pisarki…

Niewińska: To jest wątek, który mnie bardzo zaskoczył. Wyjątkiem są raczej te opowiadania, w których nie ma nawiązań do literatury, niż odwrotnie. To nie tylko odniesienia do innych książek – bohaterki Groff czytają, analizują treść książek, odnoszą się do nich, włączają je w swoje życie. Nagle się okazuje, że wakacje można zaplanować tak, żeby podążać śladami Guy de Maupassanta, a w codzienność wplata się idealnie William Bartram ze swoimi botanicznymi odkryciami. I nie jest to jakaś podniosła fascynacja autorem czy jego twórczością – to raczej poszukiwanie sensu tam, gdzie go nie ma. To próba odwołania się do autorytetu, która nieodwołanie kończy się świadomością, że jedynym autorytetem jesteśmy my sami dla siebie. Czy to odkrywcze? Tak, bo zazwyczaj my, kobiety, najmniej ufamy sobie. Dlatego szukamy wzmocnienia na zewnątrz, męskiego wzmocnienia autorytetem. Podoba mi się ten przekaz i taka puenta. Jest moja, feministyczna. I daje sygnał innym kobietom, żeby zaczęły w końcu wierzyć sobie.

Żebrowska: Nawiązania do literatury, do profesji pisarki rzeczywiście są nader częste. Bardzo mnie cieszy, że bycie pisarką jest naturalnie wkomponowane w narrację, nie jest niczym dziwacznym, zdrożnym ani sensacyjnym. To po prostu jedna z wielu kobiecych profesji, co wciąż nie jest oczywiste dla kobiet w patriarchalnym społeczeństwie, mimo że od wydania „Własnego pokoju” Virginii Woolf minęło ponad 90 lat. Bardzo mnie cieszy, że Groff prezentuje kobietę analityczną, erudytkę, która nie daje się nabierać na powszechnie uznane prawdy i dogmaty. Podoba mi się również połączenie pisarstwa z macierzyństwem, które u Groff jawi się jako tak nierozerwalne i naturalne jak zapewnianie dzieciom wiktu i opierunku.

„Spodobały się jej książka i pisarz, bo słuchając jego serdecznego głosu, czuła się mniej samotna, mniej nie na miejscu.”

Niedopowiedziane, otwarte, niedokończone

Niewińska: Uwielbiam! Sama stosuję ten zabieg w literaturze, więc jest mi niezwykle bliski. Niedopowiedziane staje się zaproszeniem do sięgnięcia pod powierzchnię tego, co oczywiste. W tym przypadku często sprawia, że mam ochotę czytać opowiadania Groff jeszcze raz, żeby odkodować ukryte w nich znaczenia, zaszyte w drobnych gestach, słowach albo metaforach. Otwarte zakończenia to przejaw szacunku dla czytelnika i jego inteligencji. Nic tu nie jest przegadane, nic tu nie staje się oczywiste. Podobnie, jak bohaterowie są niejednoznaczni, wielowymiarowi, tak i historie, pozornie proste, mogą tu mieć swoje drugie czy trzecie dno. Lubię taką literaturę, bo sprawia, że będę też ten zbiór opowiadań czytać po latach i znów coś w nim dla siebie odkrywać. Czy nie tego właśnie oczekujemy od ponadczasowych książek?

Żebrowska: Nie da się ukryć – odkąd wyrosłam z baśni, nie kręcą mnie zakończenia typu: „i żyli długo i szczęśliwie”. Im czytelnik bardziej oswojony z dobrą literaturą, im więcej ma za sobą czytelniczych doświadczeń, tym bardziej docenia kunszt pisarki i pisarza, którzy otwartym zakończeniem zapraszają ich do interpretacji opowiadania czy powieści. Groff daje nam przestrzeń, abyśmy mogli wyciągać własne wnioski. Może właśnie dlatego większość jej opowiadań odbieram osobiście i przeżywam ponownie, po kilka razy? Opowiadania Groff żyją we mnie, tworząc moje własne, intensywne, osobiste historie. Autorka ma rację, porównując czytanie powieści do „wszczepiania mózgu autora w mózg czytelnika”. Dobra literatura tym właśnie jest – a na styku tych obu jaźni powstaje zupełnie nowe, niepowtarzalne dzieło.

„Wystarczyło sięgnąć, zerwać owoc i unieść go do ust – i też będą mogli spróbować.”

Je t’aime, moi non plus

Niewińska: Akcja dwóch opowiadań całkowicie odbywa się we Francji. Ale i w innych nawiązania do francuskiej kultury są nieustannie obecne. Zupełnie, jakby dla Groff te dwie kultury – amerykańska i francuska – były ze sobą nierozerwalnie połączone. Floryda przecież jest chyba najmniej francuska, jak tylko można to sobie wyobrazić. Szczególnie ta Floryda, z opowiadań Groff. Francja i to, co francuskie, staje się symbolem innego życia, pewnego nieosiągalnego luksusu – dla jednych jest obiektem pożądania, dla innych źródłem inspiracji. Luksusu nie w kategorii zamków i szampana, ale w kategorii pewnego stylu życia i myślenia. W chwili, kiedy to piszę, jestem właśnie we Francji i myślę, że rozumiem tęsknoty bohaterów Groff. To zabawne, jak literatura splata się z rzeczywistością.

Żebrowska: Francja to flagowe państwo starej Europy. A stara Europa to symbol naszej zachodniej, przemijającej, cywilizacji. Zatem nic dziwnego, że tam właśnie kieruje swe kroki Groff w poszukiwaniu pewnej stałości naszej kultury, jej – nomen omen – wzorca z Sèvres. Czy znalazła? Śmiem wątpić. Atmosfera rozkładu i schyłku cywilizacji jest wyczuwalna nawet w tej wyrafinowanej, luksusowej i zmysłowej krainie. Choć francuscy bohaterowie dużo bardziej cenią komfort, dobrą codzienność i dbanie o swój dobrostan, również ich nie omija niepokój o przyszłość i poczucie tymczasowości naszego świata.

„Zimne powietrze, zapach wiśni dochodzący z sadu, cielęcina i cykoria gotujące się w kuchni, basen z własnym księżycem, kamienny dom, winorośl, wieś pełna Francuzów o aksamitnych oczach.”

Kobiecość w kryzysie

Niewińska: Dla mnie w ogóle cały ten zbiór opowiadań jest o kobiecości. To wspaniała, piękna mozaika kobiet złożona z tych chwil, w których potrafią być kruche i silne. Zarazem. Albo i nie. To wychodzenie poza stereotypy tego, czym jest kobiecość. To kobiety refleksyjne, czytające literaturę, inteligentne, wykształcone, ale też nie bardzo, kobiety, które mają swoje marzenia i te, które mają odwagę, by je spełniać. To kobiety niespełnione, sfrustrowane, świadome tego, że jeśli niczego nie zrobią, reszta ich życia upłynie w takim samym rytmie, na powtarzalnych czynnościach. Co nie znaczy, że zamierzają coś zrobić. Coś je powstrzymuje, jakby jakaś siła, większa i niezależna od nich.

Kobiecość w opowiadaniach Groff jest mi bliska. Jest złożona, niejednoznaczna, wymykająca się schematom. Jest bardzo ludzka. Podoba mi się, że cały niemal zbiór opowiadań poświęcony jest kobiecości. Groff nie stawia w nim wielkich pytań, nie stawia też przed bohaterkami ogromnych życiowych dylematów. Wręcz przeciwnie – wszystko, co je spotyka, to niemal codzienność. Każda z tych rzeczy mogłaby przytrafić się mi albo tobie. Pasujemy do tych bohaterek, bo nimi jesteśmy. Pasujemy, bo te bohaterki to kobiety z krwi i kości. Wiarygodne, aż czasem chciałoby się wypić z nimi kawę. I choć Groff zagląda w ich dusze, to jednocześnie nie robi jakiejś freudowskiej czy psychologicznej wiwisekcji. Przygląda się z czułością i życzliwością dla ich słabości i drobnych, codziennych dylematów. I zawsze spod prostej na pozór historii wyziera coś głębszego. Co? To już trzeba wyczytać samemu.

Żebrowska: Groff najwyraźniej popiera radykalny pogląd, który mówi, że „kobieta jest człowiekiem” (za Rebeccą Solnit, „Mężczyźni objaśniają mi świat”). Kobieta u Groff to osoba niezależna, sprawcza, decydująca o sobie. Dla spełnionych marzeń przemierza pół globu, troszczy się o to, co jest dla niej najważniejsze, a czasem poddaje się, jeśli widzi, że jej walka jest z góry skazana na porażkę. Jest namiętna, zmysłowa, otwarta, a jednocześnie wrażliwa, uduchowiona, oczytana. Patrzy na świat realistycznie, bez patosu i bez naiwności. Nie jest łatwo ją zaszufladkować, bo zaskakuje niemal na każdej karcie tej opowieści. Dawno nie czytałam książki, w której mogłabym przejrzeć się jak w lustrze. To proza niezwykle prawdziwa, nie owijająca w bawełnę i nie czyniąca z kobiety ani mimozy ani femme fatale.

Kobieta Groff nie przegląda się w oczach mężczyzny. Nie została uformowana z żebra Adama – jest, bo jest.

„Odsuwa te myśli. Gdyby mogła, cały dzień spędzałaby w łóżku.”

Opowiadania, które zapadają w pamięć

Niewińska: Opowiadanie „Salvador” i jego bohaterka Helena. A potem bohaterka opowiadania „Huragan”. One obie mierzą się z ulewą, która przekracza ludzkie wyobrażenie. Ten moment sytuacji na krawędzi staje się dla nich oczyszczający, wyzwalający. Obie są singielkami, zdaje się, że z wyboru. Obie zadecydowały o swoim życiu, działają świadomie, nie są kruchymi istotami targanymi przez burze dziejów czy losu. Trzymają całkiem mocno życie w swoich rękach, choć zarazem dobrze wiedzą, gdzie są granice kontroli, poza którymi nic już nie zależy od nich. Przy tym wszystkim nie tracą wrażliwości, na świat, na drugiego człowieka, na małe cuda codzienności. Bardzo je lubię. Być może dlatego, że przypominają mi mnie samą z różnych okresów mojego życia? 

„- To dopiero pieprzony numer – powiedziałam na głos. A może nie powiedziałam.”

Żebrowska: Opowiadanie „Yport” zostanie ze mną na długo, jeśli nie na zawsze. To utwór o matce dwójki chłopców, która wyrusza z nimi ze Stanów do Francji w podróż śladami Guy de Maupassanta. W istocie jest to podróż eskapistyczna, pomagająca jej uwolnić się od przykrej dla niej, bolesnej codzienności, która niewiele ma wspólnego z jej marzeniami i pragnieniami. To opowiadanie o twórczyni i jej samotności, o niezrozumiałej, dziwacznej wrażliwości, która boli i zadaje cierpienie. Ale przede wszystkim snuje się przez jego karty subtelna, ledwo wyczuwalna nuta niepokoju – matczynego lęku, czy dzieci aby na pewno wydało się na „najlepszym z możliwych światów”. To mnie jako matkę uderzyło, bo choć lęk ten wyrażony został bez wytaczania ciężkiej artylerii, jest jak najbardziej realny. I towarzyszy mi od chwili narodzin pierwszego, a potem kolejnego dziecka.

Nie potrafi odegnać od siebie myśli, że dzieci teraz urodzone będą ostatnim pokoleniem ludzi. Jej synowie jak dotąd znali tylko szczęście, choć cierpienie z pewnością po nich przyjdzie.

Duchy zmarłych

Niewińska: One są wszędzie. W każdym opowiadaniu, w każdym miejscu, ich obecność jest nieuchronna. To niesamowite, jak bardzo współistnieją ze światem żywych. Podobnie jak śmierć, która w opowiadaniach Groff jest cicha, nienachalna. Po prostu się zdarza. Tak, jak w życiu. Bez dramatów, bez przygotowania, bez obecności bliskich umierającemu, bez możliwości jakiejkolwiek ostatniej refleksji. Ludzie są, potem znikają, najczęściej po prostu umierają. Podoba mi się takie splecenie świata żywych z umarłymi. To przypomnienie, że nie jesteśmy nieśmiertelni. I że duchy naszych zmarłych w jakimś sensie pozostają z nami na zawsze. Nie tylko jako wspomnienie.

Żebrowska: Śmierć, rozkład, koniec – to tylko druga strona życia, wzrostu, początku. Jak mówiła Groff na niedawnym spotkaniu autorskim w ramach festiwalu Apostrof: życie jest projektem, który zawsze kończy się śmiercią. Można się tym martwić, można się tym zadręczać – ale można też przeżyć je najlepiej, jak to możliwe. Zwrócenie uwagi czytelnika w stronę śmierci i świata pozazmysłowego nie jest niepokojące – jest uwalniające. Również zdejmuje z nas choć odrobinę ciężaru związanego z lękiem o przyszłość. Skoro coś ma początek, ma też koniec – każde życie i każda cywilizacja.

„Kiedy ojciec powoli umierał, ja uczyłam się wiązać węzły żeglarskie.”

Dylematy macierzyństwa

Niewińska: Macierzyństwo w opowiadania Groff jest niejednoznaczne. Dzieci są bytami odrębnymi, matki uczą się odkrywać na nowo siebie, a ojcowie są dość często obecni wyłącznie w perspektywie tego, jak widzą ich żony. Groff nie dopuszcza do głosu zbyt wielu mężczyzn. Tylko jeden jest głównym bohaterem opowiadania. I dla mnie właśnie to opowiadanie jest przepełnione bezbrzeżnym smutkiem. W tej historii to kobiety są pozytywnymi bohaterkami. Mam wrażenie, że niemal wszyscy mężczyźni u Groff są postaciami dość tragicznymi. Z wyjątkiem dwóch albo trzech mężów, o których nie dowiadujemy się zbyt wiele, oprócz tego, że są zrównoważeni i wyrozumiali dla słabości swoich żon. To trochę opozycja czarne – białe. Kobiety, matki są tu przedstawione znacznie bardziej wyraziście, wielowymiarowo. Dylematy macierzyństwa zaś są realne, bardzo współczesne. 

Żebrowska: Spojrzenie Groff na macierzyństwo jest mi szczególnie bliskie – może dlatego, że podobne do mojego własnego, a tak różne od naszego kulturowego, bardzo konserwatywnego, podejścia? Stawianie tezy, że dziecko jest człowiekiem, tylko nieco młodszym, bywa w pewnych środowiskach tak samo kontrowersyjne jak uznanie człowieczeństwa kobiety. Macierzyństwo jest jedną z wielu ról społecznych, które pełni kobieta, nie dominuje nad innymi. Dostarcza ogromu silnych emocji, jest przyczynkiem do refleksji, często również przedmiotem troski, jednak nigdy kobiety nie definiuje. Matki w opowiadaniach Groff mają takie same możliwości samorealizacji jak kobiety bezdzietne. Niestety, nad ich egzystencją unosi się również ten sam smutek i poczucie osamotnienia. Czyniąc dzieci wolnymi, niezależnymi bytami, same sobie odbierają władzę nad nimi. Tak naprawdę każdy człowiek z osobna tworzy wokół siebie kokon, przez który nie jest w stanie przeniknąć żadna, nawet tak głęboka więź, jak ta, która tworzy się między matką a dzieckiem. I znów, pisząc te słowa, nie odczuwam smutku – raczej towarzyszy mi poczucie uwolnienia i myśl, że nawet jeśli tylko na chwilę mam poczucie ogromnej wspólnoty z innym człowiekiem lub ludźmi, to już jest niezwykle cenne doświadczenie. Dziękuję autorce, że takie właśnie poczucie więzi z nią towarzyszyło mi podczas lektury „Florydy”.

„Niezauważalnie stałam się kobietą, która wrzeszczy, a ponieważ nie chcę być kobietą, która wrzeszczy, której dzieci chodzą wokół z czujnymi, znieruchomiałymi buziami, zaczęłam po kolacji sznurować adidasy i wychodzić na spacer na szarzejące ulice, zostawiając rozbieranie, mycie, czytanie i śpiewanie oraz układanie chłopców do snu mojemu mężowi, mężczyźnie, który nie wrzeszczy.”

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki Lauren Groff „Floryda”

Lauren Groff, Floryda
Przełożyła Dobromiła Jankowska
Pauza 2019

1 komentarz

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d bloggers like this: