– Jak już jestem na etapie pisania, to zwyczajnie widzę te moje bohaterki oczami wyobraźni. Wiem jak się poruszają, jak się uśmiechają, co robią i czym się od siebie różnią. Do tego stopnia z nimi żyję, że czasem zastanawiam się czy mam jeszcze własne myśli, czy już tylko myśli bohaterów. Słyszę ich dialogi, widzę całe sceny z ich udziałem, chyba wręcz żyję w ich świecie – mówi Grażyna Jeromin-Gałuszka*, autorka sagi „Dwieście wiosen”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: „Dwieście wiosen” to dwa wieki, wiele wydarzeń, wiele postaci. Na razie dostaliśmy drugi tom twojej sagi – „Niebieską sukienkę”, ale w ilu tomach zamierzasz zamknąć tę historię?
Grażyna Jeromin-Gałuszka: Na początku miały być trzy tomy – takie miałam założenie. Ale gdy zaczęłam pisać tom pierwszy, zorientowałam się, że historia, którą chcę opowiedzieć, jest za długa, a bohaterów, których sobie wymyśliłam i którzy już zajęli swojej miejsca w opowieści zbyt wielu, żeby zmieszczenie tego w trzech tomach było realne. Dlatego bardzo szybko postanowiłam, że tomów tej sagi będzie pięć.
I doprowadzisz akcję do 2015 roku, skoro pierwszy tom sięga roku 1815?
– Pewnie nawet do 2018, w końcu o te trzy lata nie chodzi (śmiech).
Wszystkie tomy konstruujesz w ciekawy sposób: dajesz nam dwie warstwy czasowe – nowszą i o kilkadziesiąt lat wcześniejszą. One nie tylko przeplatają się ze sobą, ale i korespondują, „rozmawiają”, jedna z drugiej wynika. „Niebieska sukienka” to w dużym, stopniu historia miłości Florentyny i Kacpra, którą śledzimy w warstwie dawniejszej, w połowie XIX wieku, ale jej zwieńczenie widzimy w wątku bardziej nam współczesnym, w latach 20 XX wieku. Jak piszesz poszczególne tomy, że osiągasz taki efekt?
– Lubię taką konstrukcję. Dawno zauważyłam, że łatwiej mi się pisze, gdy prowadzę jeden watek, nazwijmy go współczesnym, ale często wracam retrospekcjami w przeszłość. Lubię, gdy z warstwy współczesnej, późniejszej, wracamy retrospekcjami do korzeni zdarzeń, aż w pewnym momencie wątki z przeszłości i teraźniejszości zazębiają się. Często piszę właśnie tak, byśmy musieli z bohaterką cofnąć się do czasów wcześniejszych, gdy wydarzyło się coś istotnego, uruchamiającego pewne zdarzenia. Być może dla czytelnika nie zawsze jest to łatwe, bo musi watki z tych dwóch warstw czasowych ze sobą logicznie łączyć, pamiętając, kto jest kim, ale ja tak lubię pisać. Pierwszy tom sagi „Dwieście wiosen”, „Folwark Konstancji”, rozgrywa się zarówno w 1815 roku, po Kongresie Wiedeńskim, jak i w dwa lata po Powstaniu Styczniowym. W „Niebieskiej sukience” to druga połowa XIX wieku i lata 20. XX wieku. Fakt, że te wątki ze sobą korespondują, wynika chyba z faktu, że nie piszę najpierw jednej części, jednej warstwy, a potem drugiej i dopiero je przeplatam. Piszę dokładnie tak, jak czytelnicy mogą to potem przeczytać. Rozdział po rozdziale.
Jakie okresy znajdziemy w kolejnych tomach?
– Najnowszy tom, który właśnie oddałam do wydawnictwa, czyli „Spóźnione powroty”, rozgrywa się zarówno w roku 1944 i ten wątek trwa do wiosny 1945, jak i w momencie, w którym skończyła się „Niebieska sukienka” czyli w roku 1922. Czwarty tom wydaje mi się trudny do napisania, bo trwa od 1945 roku do 1989, czyli w czasie komuny, piąty tom doprowadzi nas do współczesności.
To oczywiście saga o kobietach, a w zasadzie o kobietach czynu, bardzo przebojowych, niezależnie od czasów, w których przyszło im żyć. W „Niebieskiej sukience” szczególną uwagę zwraca postać Meli, emancypantki, która uosabia ideały lat 20. XX wieku, gdy kobiety uzyskały wreszcie prawa wyborcze. Czy dobierasz epoki tak, by bohaterkom łatwiej było się wykazać?
– Myślę, że pozwalam moim bohaterkom pokazać swą siłę niezależnie od czasu, w którym żyją. Choć oczywiście czasem pokazanie siły jest łatwiejsze, jak choćby właśnie przy opisywaniu lat 20. Generalnie jest jednak tak, że wszystkie moje bohaterki staram się pokazać jako kobiety niezależne, a czasem po prostu okoliczności bardziej sprzyjają opisywaniu takich postaw. Ale przecież oprócz Meli pokazuję w tym samym czasie Klementynę, też silną, ale jednak domatorkę, bardziej przestrzegającą tradycyjnych wartości. Przy tworzeniu postaci najważniejsze jest dla mnie, żeby nie były one do siebie zbyt podobne. Staram się nie powielać typów, bo nie może być tak, że postaci wiodące w dwóch różnych warstwach czasowych są do siebie zbyt podobne. Te postaci muszą być inne, nawet jeśli pozostają nadal silnymi kobietami.
Jak to osiągasz?
– Jak już jestem na etapie pisania, to zwyczajnie widzę te moje bohaterki oczami wyobraźni. Wiem jak się poruszają, jak się uśmiechają, co robią i czym się od siebie różnią. Do tego stopnia z nimi żyję, że czasem zastanawiam się czy mam jeszcze własne myśli, czy już tylko myśli bohaterów. Słyszę ich dialogi, widzę całe sceny z ich udziałem, chyba wręcz żyję w ich świecie. Na spotkaniach autorskich czytelnicy pytają mnie czy wkładam swoje słowa w usta bohaterek, tymczasem wielokrotnie złapałam się na tym, że to ja mówię ich słowami, ich frazami, które z nich zżynam, zresztą najczęściej zupełnie świadomie (śmiech). Ale muszę się przyznać, że w przypadku „Dwustu wiosen” zrobiłam coś, czego wcześniej nie robiłam – wypisałam sobie bohaterów na osobnej kartce, bo w pierwszym tomie na początku myliły mi się imiona, szczególnie służących (śmiech).
Wypisałaś tylko imiona? Nie tworzyłaś planu całej sagi? Przecież to ogromne dzieło.
– Nigdy nie tworzę planu, żadnego konspektu. Mam w głowie ogólny zarys, który zresztą czasem podczas pisania wywraca się do góry nogami. Do tego stopnia, że sama siebie zaskakuję (śmiech). Zawsze za to dbam o to, żeby wprowadzać atrakcyjne motywy, zaskakiwać i w przypadku serii zakończyć książkę tak, aby czytelnik chciał sięgnąć po kolejny tom.
Zatrzymam się przy ogromie dzieła. Pisałaś już co prawda sagę – „Kobiety z Czerwonych Bagien”, ale miała ona zaledwie jeden tom. Nie przerażał cię tym razem zakres pracy, jaki na siebie wzięłaś?
– „Kobiety z Czerwonych Bagien” to mikrosaga, po wydaniu której docierały do mnie sygnały, że powinnam była rozpisać ją na większą liczbę tomów. Sama też zresztą czułam pewien niedosyt. To miedzy innymi dlatego zajęłam się nową sagą, bo chciałam opisać losy pewnej rodziny od tego istotnego momentu, gdy osiada w konkretnym miejscu, które odtąd stanie się jej domem. Może nawet najbardziej interesowało mnie opisanie historii samego miejsca poprzez losy tych ludzi. Gdy rozpoczyna się akcja sagi, istnieje tylko Stary Młyn, o którym krążą makabryczne legendy i młynarska chata. To w takie miejsce przyjeżdża Konstancja i zaczyna je przekształcać. Powstaje folwark, potem czworaki i domek pasterza. To wszystko się powoli rozwija, na każdym etapie dziejów miejsce staje się inne, dopasowane do epoki. I owszem, gdy zaczęłam pisać pierwszy tom, towarzyszyły mi obawy. Miałam momenty zwątpienia, bywałam przerażona, ale mam już tak, że jak coś zacznę, to muszę skończyć. Pomogło mi, że „Folwark Konstancji” spotkał się z bardzo pozytywnym odzewem. Napięcie ze mnie zeszło i choć ciągle przede mną ogrom pracy, to wiem, że podołam.
Co sprawia najwięcej trudności?
– Nie brakuje mi wyobraźni, ale dbam o to, żeby bardzo dokładnie sprawdzać fakty. Jest więc tak, że przerywam pisanie, bo muszę nagle sięgnąć do źródeł. Tego nie było choćby w mojej poprzedniej książce, „Zmowie byłych żon”, która powstawała tylko dzięki wyobraźni. Teraz mam notatki pełne faktów historycznych, które poczyniłam czytając prawdziwą masę książek. Nie szpikuję fabuły faktami z historii, ale tam, gdzie już je daję, muszę być pewna, że wiernie oddaję prawdę. Najważniejszym źródłem są dla mnie wspomnienia i książki z epoki. Teraz choćby czytam publikacje Ireny Krzywickiej, przedwojennej „gorszycielki”, a tak naprawdę feministki, pisarki, publicystki, propagatorki świadomego macierzyństwa.
Na jakim etapie pracy nad czwartym tomem jesteś?
– Do końca roku muszę skończyć go pisać. Bo skoro się podjęłam pisania sagi, to nie mogę zostawiać czytelnika w niepewności.
A myślisz już o tym, co po sadze?
– Na pewno nie napiszę tak od razu kolejnej sagi. Natomiast bardzo polubiłam szperanie w źródłach, w faktach historycznych, które świetnie uruchamiają wyobraźnię. Moja następna książka – po sadze – jest już zaplanowana i będzie się rozgrywać współcześnie, ale nie wiem czy potem jeszcze wrócę do współczesności. Żyję na wsi, z dala od ludzi, codziennie pracuję fizycznie, sprawdzam czy lis nie zjadł kur i czy pomidory ładnie dojrzewają, pracę zawodową rzuciłam dawno temu i w dużych miastach nie potrafię się odnaleźć. Dlatego wolę pisać o historii, o niej wiem więcej.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Grażyna Jeromin-Gałuszka – Urodziła się i mieszka w Sosnowicy, niewielkiej wsi koło Radomia, gdzie w otoczeniu rodziny pisze, a dla relaksu zajmuje się niewielkim gospodarstwem. Absolwentka bibliotekoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim oraz scenariopisarstwa w PWSFTviT w Łodzi. Publikowała utwory poetyckie i krótkie formy prozatorskie w czasopismach oraz w antologiach poetyckich. Laureatka ogólnopolskiego konkursu na temat filmowy zorganizowanego przez Agencję Scenariuszową i tygodnik „Film”. Współautorka scenariusza jednego z popularnych seriali telewizyjnych. Jej debiutancka powieść „Złote nietoperze” otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie literackim „Kolory życia”. Ponadto napisała m.in. powieści „Oczy Marzanny M.”, „Kobiety z Czerwonych Bagien”, „Nie zostawiaj mnie”, „Magnolia”, „Długie lato w Magnolii”, „Zmowa byłych żon”, „Folwark Konstancji” i „Niebieska sukienka”.