wywiad

Małgorzata Pawlak: Nie podejrzewałam, że taka we mnie drzemie siła | Rozmawia Małgorzata Żebrowska

– Swoją żałobę tak naprawdę przeżyłam na kartach tej książki. Dlatego po jej napisaniu wyprostowałam plecy, podniosłam głowę. Było mi dużo łatwiej – mówi Małgorzata Pawlak, autorka debiutanckiej powieści „Spacer z motylem”, będącej intymnym zapisem jej własnych doświadczeń po tragicznej śmierci piętnastoletniej córki, Julii. Rozmawia Małgorzata Żebrowska.

Małgorzata Pawlak

Małgorzata Żebrowska: Jesteśmy w momencie, kiedy „Spacer z motylem” został zaprezentowany światu i ciepło przyjęty. Dlaczego zdecydowałaś się na napisanie tej książki? Co było główną motywacją i napędem, który pozwolił ci codziennie przedzierać się przez gąszcze twojej opowieści?

Małgorzata Pawlak: Głównym zapalnikiem do rozpoczęcia pisania tej książki był fakt, że sama po śmierci mojej córki Julii poszukiwałam książki o tej tematyce. Bardzo chciałam przeczytać relacje, wspomnienia i poczuć emocje jakiejś innej mamy po takim przeżyciu. Chciałam się z nią utożsamić, przejrzeć się w jej emocjach i zobaczyć, że nie tylko mnie to spotkało, że nie jestem sama. Szukając w literaturze polskiej, nie natknęłam się na tego typu pozycję napisaną szczerze przez matkę, która doświadczyła straty. Znalazłam poradniki na temat żałoby i blogi po stracie dzieci nienarodzonych. U mnie sytuacja była inna, bo dotyczyła śmierci nastolatki – dużej dziewczyny, z którą łączyły mnie wspomnienia wspólnych piętnastu lat. Nie trafiłam na publikację, która odpowiadałaby moim potrzebom w tamtych ciężkich chwilach. Wtedy w moim sercu powstało pragnienie, żeby coś takiego stworzyć. Będąc uczestniczką różnych grup facebookowych dla rodziców osieroconych widziałam, jak nas jest dużo, a świat o nas milczy. Jeszcze innym bodźcem do napisania tej książki był fakt, że pewnego ranka obudziłam się i ogarnęła mnie panika – że za jakiś czas wiele z tego, co się wydarzyło, zacznie się zacierać. Pamięć ludzka jest ulotna. W pewnym momencie po prostu przestanę pamiętać pewne chwile, które wciąż we mnie żyją. Wspomnienia zaczną się zacierać, będą ulatywały. Zapragnęłam je wszystkie spisać jak najdokładniej. Choć zaczęłam pisać dopiero w trzecim roku po odejściu Julii, wszystko jeszcze było bardzo świeże. Cieszę się z tego, że gdy dopadnie mnie starość, będę mogła wracać do wspomnień, zamkniętych w ramach mojego papierowego pomnika dla Julii.

Nie chciałaś, żeby ci się to wszystko zatarło, czyli nie miałaś potrzeby odcięcia się od tego trudnego czasu w twoim życiu.

– Nie. To było dla mnie ważne, by cały czas pamiętać, bo tylko w ten sposób córka będzie obecna w moim życiu. Zostaje nam bowiem tylko pamięć, nic innego. I ona musi trwać wiecznie – a przynajmniej do końca życia nas, rodziców.

Czyli „Spacer z motylem” od początku był pomyślany jako hołd złożony Julii?

– Oczywiście, to przede wszystkim. Każda mama uważa swoje dziecko za wyjątkowe, ja nie jestem inna. Było to dla mnie priorytetem, by dużo osób mogło poznać Julkę, by pamięć o niej poszła w świat. W książce pojawia się symbol motyla, który był dla nas bardzo ważny i ujawniał się na różnych etapach naszej żałoby. „Spacer z motylem” na etapie pliku komputerowego został przeczytany przez pewną bliską mi osobę. Po lekturze, gdy zobaczyła na spacerze motyla, od razu pomyślała o mojej córce. To jest dla mnie niezwykłe, że ten motyl wraz z postacią Julki będzie żył w umysłach czytelników. Jak przyjdzie wiosna, lato, na widok motyla każdy z nich choć raz wspomni Julę.

Jeszcze innym bodźcem do napisania tej książki był fakt, że pewnego ranka obudziłam się i ogarnęła mnie panika – że za jakiś czas wiele z tego, co się wydarzyło, zacznie się zacierać. Pamięć ludzka jest ulotna. W pewnym momencie po prostu przestanę pamiętać pewne chwile, które wciąż we mnie żyją.

Rzeczywiście, jest to bardzo nośny motyw. Chciałaś upamiętnić córkę i wypuścić wiadomość do rodziców osieroconych przez dzieci, że nie są sami. To były dwa główne powody, dla których zdecydowałaś się na napisanie książki. Zastanawiam się, skąd w tobie – pisarce debiutującej – znalazła się wielka wiara, że udźwigniesz tak trudny temat?

– Nie miałam wiary w powodzenie tego przedsięwzięcia. Miałam jednak wielkie chęci i ogromne pragnienie. Od zawsze lubiłam pisać. Pisałam wiersze i opowiadania. Pamiętam, że gdy pani profesor w liceum zadała nam dopisanie alternatywnego zakończenia „Chłopów” na trzy strony, ja zapisałam cały sześćdziesięciokartkowy zeszyt. Pisanie jest moją miłością i od dziecka miałam świadomość posiadania lekkiego pióra. Od zawsze chciałam napisać książkę, ale nie mogłam znaleźć odpowiedniego tematu. Wydawało mi się, że powstały już książki na temat wszystkiego. Wiele gatunków, np. kryminał czy romans, wydawało mi się nieodpowiednich dla mnie. Czułam, że jeżeli coś napiszę, to będzie to literatura o czymś trudnym, wręcz ocierająca się o patologię. Zawsze byłam pesymistką i te trudne tematy mnie pociągały. I mnie w końcu znalazły. Po śmierci córki stwierdziłam, że to jest moment, żeby napisać moją pierwszą książkę.

To, co cię spotkało, jest jedną z największych tragedii, z jaką człowiekowi przychodzi się zmierzyć. Zastanawiam się, skąd w tobie znalazła się siła, gdy najgorsza żałoba już nieco zelżała, by usiąść i pisać.

– Siła tkwiła w miłości. Miłość, tęsknota za Julią były tak wielkie i tak silne, że pisząc o niej, czułam, że z nią jestem, że ona cały czas istnieje. Wspominałam ją, byłam z nią, słyszałam ją, miałam przeszłość przed oczami. Pisząc, tworzyłam sobie bliskość z jej duchem.

Czułaś, że Julia jest z tobą podczas pisania, podczas snucia wspomnień.

– Tak. Oczywiście, były takie momenty, zwłaszcza na początku. Gdy pisałam, serce mi mocno biło – myślałam wręcz, że wyskoczy mi z piersi. Emocje były bardzo silne. Później, z każdym kolejnym rozdziałem i z każdym kolejnym etapem, przez który przedzierałam się tematycznie w książce, było lżej. Autentycznie czułam, że z napompowanego balonika powoli uchodziło powietrze. Na końcu były takie momenty, że potrafiłam uśmiechać się do fragmentów napisanych przez siebie, przywołując dobre wspomnienia.

Czyli twoje pisanie miało wartość terapeutyczną?

– Bardzo.

Przeczytaj także:

Mówi się, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jak mogłabyś się odnieść do tego zdania?

– To zdanie jest jak najbardziej prawdziwe. Czuję się po tym wszystkim dużo silniejsza psychicznie, bardziej zrównoważona emocjonalnie. Gdyby ktoś mi powiedział przed tym, co się stało, że ja coś takiego przeżyję, nie uwierzyłabym. Gdy słyszałam kiedyś o rodzicach, którzy stracili dziecko, zawsze w mojej głowie była taka myśl: o matko, ja bym tego nie przetrwała. Byłam przekonana, że gdy taka tragedia przytrafia się rodzicom, to świat się zatrzymuje, słońce przestaje świecić, drzewa nie szumią. Tak się nie stało, wszystko idzie do przodu. Żyję, jestem tutaj, siedzę, rozmawiam. Nie podejrzewałabym siebie o to, że taka we mnie drzemie siła.

Czy poprzez tę tragedię bardziej siebie poznałaś?

– Tak. Poznałam swoją siłę. Uważałam siebie zawsze za osobę mało zaradną, która potrzebuje kogoś, kto nią pokieruje. Ta sytuacja wymusiła wiele różnych zachowań – nowych dla mnie, dla mojego charakteru. Musiałam zająć się mężem, który totalnie się załamał i popadł w depresję. Został syn, który miał za chwilę skończyć osiemnaście lat. Musiałam wszystkim sama się zająć, bo nie miałam nikogo w zastępstwie. Nie miałam czasu, by usiąść i płakać, skupiać się na swoim nieszczęściu, bo zostałam wrzucona w wir obowiązków. To na początku pozwoliło mi się nie rozpaść. Potem świadomie weszłam w tryb działania, aby tylko się nie zatrzymać, aby nie zacząć skupiać się na sobie i swoim smutku. W takim właśnie trybie zaczęłam pisać książkę.

Całe szczęście, że ta książka, początkowo pisana w trybie działania, pozwoliła ci na skupienie się na swoich emocjach i miała wartość autoterapeutyczną.

– Tak. Wszystkie emocje znalazły ujście w tej książce. Pragnę podkreślić, że została ona napisana całkowicie szczerze, niczego nie ujęłam ani nie dodałam do tego, co rzeczywiście miało miejsce. Niczego nie zachowałam dla siebie. Książka jest do bólu intymna. Wyrażenie wszystkich trudnych emocji na kartach książki sprawiło, że dzisiaj jestem w stanie o tym normalnie i spokojnie mówić. Więcej: lubię o tym mówić, chcę o tym mówić, mogę i potrafię.

Bo wszystkie te emocje zdołałaś nazwać i przeżyć.

– Swoją żałobę tak naprawdę przeżyłam na kartach tej książki. Dlatego po jej napisaniu wyprostowałam plecy, podniosłam głowę. Było mi dużo łatwiej.

Gdy słyszałam kiedyś o rodzicach, którzy stracili dziecko, zawsze w mojej głowie była taka myśl: o matko, ja bym tego nie przetrwała. Byłam przekonana, że gdy taka tragedia przytrafia się rodzicom, to świat się zatrzymuje, słońce przestaje świecić, drzewa nie szumią. Tak się nie stało, wszystko idzie do przodu. Żyję, jestem tutaj, siedzę, rozmawiam. Nie podejrzewałabym siebie o to, że taka we mnie drzemie siła.

Mówimy o wartości autoterapeutycznej pisania, choć oczywiście trzeba podkreślić nieprzeciętną wartość literacką „Spaceru z motylem”. Nadal jednak jest to twój własny ogromny wysiłek, twoja ciężka praca nad sobą, nad warsztatem i twoje osobiste dzieło. Zastanawiam się, dlaczego to wszystko wciąż spoczywa na twoich barkach. Jak wygląda opieka nad osieroconymi rodzicami w Polsce? Dlaczego wcześniej nie otrzymałaś właściwej terapii?

– Sama zmuszona byłam szukać sobie opieki terapeutycznej. To nie jest tak, że tracimy dziecko i odzywają się do nas terapeuci czy jakieś służby, które są w pogotowiu. Owszem, w szpitalu, w którym spędziliśmy ostatnie dwa tygodnie życia Julii, była pani psycholog szpitalna, która raz zaprosiła mnie do swojego pokoju, ale nie usłyszałam od niej niczego wspierającego. Nie wiedziała, co ma powiedzieć w sytuacji, gdy siedziałam i rozpaczałam nad dzieckiem, które za kilka dni odłączą od respiratora. To było zbyt trudne, wręcz niemożliwe, by w tamtym momencie mnie pocieszyć. Zresztą, jak można pocieszyć matkę, która za moment straci swoje dziecko. Rola tej pani ograniczała się do podawania mi chusteczek, a ja przy niej pozwoliłam sobie na rozpłakanie się. Nie chciałam tego robić przy łóżku córki czy przy innych osobach. Starałam się być silna. Poza tym, emocje tak mnie paraliżowały, że nawet nie byłabym w stanie rozpłakać się przy córce. Przy pani psycholog popłakałam sobie przez kwadrans, ona milczała. Spytała, czy chcę do niej przyjść kolejnego dnia, ale stwierdziłam, że to nie ma sensu. Wolałam wykorzystać cenny czas na towarzyszenie Julii w ostatnich dniach jej życia. Po pogrzebie, gdy wróciliśmy do domu, musieliśmy sobie radzić sami. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie – i nie chodzi jedynie o terapeutów, ale również o inne bliskie, znajome osoby, które nie wiedząc, jak się zachować, jak się z nami obchodzić, wolały się od nas odsunąć. Czy można się przy nas uśmiechać? Wydaje się to nie na miejscu. Czy można wypowiedzieć imię Julii? Pewnie też nie na miejscu. Znajomi bali się, że wybuchniemy płaczem, że sprawią nam przykrość, urażą czymś. To spowodowało, że po pierwsze, wróciliśmy do pustego domu, a po drugie, zostaliśmy w nim sami, bo ludzie nie mieli odwagi z nami być, nawet po prostu przyjechać i z nami milczeć. To było takie podwójne osierocenie. Do tej pory prowadziliśmy dom otwarty, spotykaliśmy się z wieloma ludźmi, mieliśmy dużo znajomych. Mogę na palcach jednej ręki policzyć osoby, które nam towarzyszyły w żałobie – była to moja siostra rodzona i dwie przyjaciółki. I na tym koniec.

Dopiero poznając twoją historię uświadomiłam sobie, że strata dziecka jest tematem tabu. Przeglądając nagłówki gazet, widzimy wiele wiadomości na temat śmiertelnych wypadków, pożarów, różnych nieszczęść, które sprawiają, że życie dziecka przedwcześnie się kończy. I na tym też kończy się narracja medialna na temat straty dziecka. Co potem? Zostają przecież rodzice, o których nie ma historii w przestrzeni publicznej. Twoja książka przełamuje tę ciszę, bo oprócz tego, że jest pełnym zapisem twojej żałoby i żałoby twoich bliskich została również wyposażona w poradnik. Opowiesz o nim coś więcej?

– Po napisaniu książki powstał pomysł napisania również poradnika skierowanego do osób z najbliższego otoczenia rodziców po stracie. Doświadczając żałoby, otrzymywałam wiele złotych rad, złotych myśli, słów wypowiedzianych w dobrej wierze, które niestety raniły lub powodowały wręcz, że miałam chęć udusić wypowiadającą je osobę. Rodziły złość i frustrację. Czasem, przeczytawszy wiadomości esemesowe, miałam chęć rzucić telefonem.

Podaj przykład, czego nie powinniśmy pisać do rodziców po stracie.

– „Bóg tak chciał”. „Przecież minął już rok, a ty jeszcze się nie ogarnęłaś”.

Rzeczywiście, to są niepotrzebne zranienia zadawane osobom, które już zostały dotkliwie zranione.

– I jeszcze: „masz drugie dziecko, masz dla kogo żyć”, co jest wyjątkowo dotkliwe również dla dziecka, które zostało. Nie jest ono produktem zastępczym. Każde dziecko jest naszą odrębną miłością, indywidualną jednostką. Każde kochamy na swój sposób, żadne nie zastąpi tego, którego już nie mamy. Ja wiem, że to są rzeczy, które ludzie mówią w dobrej wierze, chcąc nam pomóc, odnaleźć się w tej sytuacji, ale dużo rzeczy jest zupełnie nietrafionych. Mówię to nie tylko z mojego doświadczenia. Zasięgnęłam również języka w grupach facebookowych. Zadawałam pytanie, co pomagało, co frustrowało, jakiej pomocy zabrakło. Otrzymałam bardzo dużo komentarzy i w większości były to te same kwestie – te same raniące wyrażenia i niedobory wsparcia. Świadczy to o tym, że generalnie w Polsce nie potrafimy dawać wsparcia w żałobie. Zaprezentowałam w książce większość raniących komunikatów i stworzyłam poradnik, w jaki sposób można nam pomóc, żebyśmy nie odrzucili pomocy i żeby ona faktycznie przyniosła ukojenie. To są dość uniwersalne wskazówki, bo ze stratą każdy z nas na jakimś etapie życia się zmierzy.

Wielu z nas ma dużo dobrej woli i chęci do pomocy, ale rzeczywiście kulturowo nie zostaliśmy wyposażeni w prostą instrukcję obsługi osoby po stracie. Zastanawiałam się jeszcze nad jedną kwestią, również jako osoba twórcza: często mówisz, że twoja książka jest stuprocentowo szczera, bardzo intymna. Odsłaniasz się z całym swoim sercem, psychiką i wrażliwością. Twoja książka ma ogromne szanse dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Czy jest w tobie obawa o reakcję czytelników? Oceniając tę książkę, czytelnicy niejako ocenią ciebie.

– Gdy pisałam książkę, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. To, o czym mówisz, doszło do mnie tuż przed podpisaniem umowy wydawniczej z wydawnictwem Purple Book. Wtedy zaczęły pojawiać się myśli, czy nie za bardzo siebie odsłoniłam, czy nie za bardzo odsłoniłam moją rodzinę. Ale szybko zniknęły. Dzisiaj nie ma dla mnie dużego znaczenia to, co myślą o mnie ludzie. Najważniejsze dla mnie było wierne przekazanie moich przeżyć. Przesadzanie, kreowanie rzeczywistości, ujmowanie lub ubarwianie mijałoby się z celem – byłoby sztuczne, nieprawdziwe. Pragnęłam przełamać temat tabu – totalnie szczerze i uczciwie, również wobec samej siebie. Myślę, że moja szczerość wzbudza zaufanie wobec mnie i mojej książki. Spodziewam się empatii, choć zapewne hejt również się pojawi, jak zawsze.

Po pogrzebie, gdy wróciliśmy do domu, musieliśmy sobie radzić sami. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie – i nie chodzi jedynie o terapeutów, ale również o inne bliskie, znajome osoby, które nie wiedząc, jak się zachować, jak się z nami obchodzić, wolały się od nas odsunąć. Czy można się przy nas uśmiechać? Wydaje się to nie na miejscu. Czy można wypowiedzieć imię Julii? Pewnie też nie na miejscu. Znajomi bali się, że wybuchniemy płaczem, że sprawią nam przykrość, urażą czymś. To spowodowało, że po pierwsze, wróciliśmy do pustego domu, a po drugie, zostaliśmy w nim sami, bo ludzie nie mieli odwagi z nami być, nawet po prostu przyjechać i z nami milczeć.

Ale chyba czujesz się na tyle silna, że nawet jeśli pojawi się jakiś rodzaj hejtu, jesteś gotowa się z nim zmierzyć.

– Przeżyłam najgorsze, co się da przeżyć i jeśli ktoś coś napisze negatywnego na mój temat, nie będzie to mnie specjalnie zajmować. Moją myślą przewodnią i celem było to, żeby pamięć o Julii poszła w świat. I to jest wciąż dla mnie priorytetem. Jeśli komuś się nie spodoba, że chodziłam po domu z tłustymi włosami, nie robiłam makijażu przez trzy miesiące – trudno. Na tym etapie mojego życia te oceny nie są istotne.

Znając Julkę, jak myślisz – jak ona zapatrywałaby się na ten twój wielki krok w literaturę?

– Czasami sobie z nią rozmawiałam, mówiłam: „mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła”. Julka w ostatnim czasie, jak to nastolatka, nie chciała się fotografować, być na świeczniku. Miała nastoletnie kompleksy, które powodowały, że chciała usuwać się nieco w cień. A tutaj nagle mama ją ujawniła, przytaczając różne wspomnienia, nie tylko takie najlepsze, ale te prawdziwe. Cały czas się waham, czy ona gdzieś tam nie grozi mi palcem. Natomiast wiem, że jeśli byłaby z nami duchem i ciałem tu na Ziemi, a jej mama zostałaby pisarką, byłaby ze mnie bardzo dumna.

Traktując tę książkę jako dzieło literackie, dla kogo jest ta książka? Jakiego czytelnika sobie wyobrażasz?

– Z moją książką w ręku widzę osoby bardzo wrażliwe, emocjonalne, empatyczne, które nie boją się trudnych tematów. Poza tym oczywiście przeznaczona jest dla wszystkich ludzi, którzy doznali w swoim życiu straty – którzy za kimś tęsknią, którym trudno było się pozbierać po stracie bliskiej osoby. Chciałabym, by osoby, które doświadczyły żałoby mogły odnaleźć się w mojej historii i zrozumieć, że w takim czasie wszystkie zachowania są dopuszczalne. Nie myślimy wtedy logicznie, działamy spontanicznie, z poziomu naszych emocji, które wówczas są w bardzo ciężkim stanie. Moim marzeniem jest, abyśmy byli w stanie to zaakceptować.

Rozmawiała Małgorzata Żebrowska

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading