A co, gdyby – jak pierwotnie zakładał Houellebecq – władzę nad Francją w „Uległości” przejęli nie muzułmanie, tylko katolicy? Wtedy nadal nie byłaby to powieść o religii, lecz o nieuniknionej śmierci zachodniej cywilizacji, która wcale nie zostaje zabita, lecz – jak każda cywilizacja – „umiera śmiercią samobójczą”. A przede wszystkim nadal byłaby to książka o przyczynach owego samobójstwa.
Czytanie powieści Michela Houellebecqa dwa lata po jej premierze ma tę zaletę, że jesteśmy w stanie porównać rzeczywistość z dystopijną wizją pisarza, a przynajmniej z jej wyjściowym fragmentem. Zasadnicza część „Uległości” rozgrywa się 2022 roku, ale fabuła rozpoczyna się w 2017, a więc tu i teraz. Oto wybory prezydenckie – mimo narastających w kraju nastrojów prawicowych – wygrywa ponownie kandydat lewicy. Wyczuwając prawdziwe nastroje społeczne charyzmatyczny Mohammed Ben Abbes zakłada Bractwo Muzułmańskie. To on zdobędzie za pięć lat władzę, pokonując Marine Le Pen, przywódczynię nacjonalistycznego Frontu Narodowego. Dla narratora – obserwującego politykę chłodnym okiem, wykładowcy François – nie ulega wątpliwości, że oto narodowi znudził się dotychczasowy system, w którym władza wędrowała między dwoma „gangami” – centrolewicy i centroprawicy. Tyle dystopia.
Łasi na zmianę
A nasze tu i teraz? 1 grudnia 2016 prezydent François Hollande ogłosił, że nie będzie ubiegał się o reelekcję w wyborach prezydenckich. W 2017, w drugiej turze wyborów Marine Le Pen starła się z Emmanuelem Macronem, przywódcą nowej partii La République en marche! I przegrała, choć trzydzieści cztery procent jakie zgarnęła, było i tak wynikiem imponującym (co ciekawe, niemal identyczne poparcie dla Le Pan przewidział Houellebecq, tyle że w 2022). Macron został uznany za nadzieję Francji i Europy, szczególnie w obliczu niebezpiecznych tendencji prawicowych widocznych w USA, na Węgrzech i w Polsce. Czy w tej sytuacji nadal możliwy jest scenariusz, w którym następne wybory wygrywa muzułmanin? Nie jestem politologiem, ale przykłady wielu państw pokazują, że wyborcy są podatni na populizm i gotowi znosić lekką odmianę dyktatury w zamian za obietnice wymiernych korzyści. I ostatecznie nie ma większego znaczenia, kto za ową dyktaturą stoi.
„Uległość” ukazała się pechowo w dniu zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” w Paryżu. Zginął w nim przyjaciel Michela Hoellebecqa, Bernard Maris. Pisarz zrezygnował z promowania książki i opuścił stolicę Francji, ale nie uniknął oskarżeń o to, że napisał dzieło islamofobiczne. Czy rzeczywiście to zrobił? U Hoellebequa jednym z efektów politycznych zmian jest masowa emigracja Żydów z Francji. To zresztą fakt – obawa przed terroryzmem ze strony dżihadystów od kilku lat sprawia, że na aliję decyduje się coraz więcej osób. Ale w świecie powieści strach nie wynika jeszcze z groźby zamachów, lecz z obaw przez rozliczeniami, do jakich mogłoby dojść po objęciu władzy przez muzułmanów. Wyobraźmy sobie zatem sytuację, że pisarz – jak to miał pierwotnie w zamyśle – zamiast kandydata Bractwa Muzułmańskiego do władzy dopuszcza przedstawiciela ultraskrajnego katolicyzmu. Co by to zmieniło dla fabuły? Biorąc pod uwagę przejawy współczesnego europejskiego antysemityzmu, z prymitywnymi aktami „palenia kukły Żyda”, śmiem wątpić, że niewiele. Ot, w pewnym momencie bohater otrzymałby od przyjaciela nie „Dziesięć pytań na temat islamu”, ale przystępną wersję katechizmu.
Patrząc na samobójstwo
Tylko czy powieść Houellebequa w ogóle jest o religii? Taki trop nasuwa ciągłe przywoływanie postaci Jorisa-Karla Huysmansa, dziewiętnastowiecznego prozaika, który pod koniec życia zamieszkał jako świecki mnich w benedyktyńskim opactwie Ligugé. Bohater – wybitny znawca twórczości Huysmansa – kroczy jego śladami i jemu też przyjdzie się zastanowić nad nawróceniem, choć na zgoła inny obrządek.
A jednak „Uległość” jest moim zdaniem o czymś innym – ma potwierdzać przywołaną w książce tezę Arnolda Josepha Toynbeego, wedle której „cywilizacje nie giną zamordowane, lecz umierają śmiercią samobójczą”. Houellebecq przywołuje mit o Kasandrze wieszczącej nieszczęście ludowi ślepemu na jej proroctwa. Co wieszczy sam autor? Powieść powstała przed ostatnimi zamachami terrorystycznymi we Francji, a jednak śmiem sądzić, że nie zmieniłyby jego światopoglądu Houellebecqa. To nie przemoc ze strony dżihadystów morduje naszą cywilizację. To my pozwalamy jej zabić się na naszych oczach, zdając się raczej na uległość wobec tego, co przynosi kolejny dzień, niż na opór. Bractwo Muzułmańskie ma konkretny program i po wygranej konsekwentnie go wdraża: Francja poddaje się prawom szariatu. Jednym z filarów zmiany jest choćby przekształcenie uczelni, w tym Sorbony, w szkoły religijne. Od wykładowców wymaga to „tylko” przejścia na islam. Francuzi przyjmują to spokojnie, bo mimo wszystko mają do czynienia z łagodną wersją państwa religijnego. Mogłoby się wydawać, że jedyny François widzi potrzebę niezgodzenia się na nową rzeczywistość. Wyjeżdża z Paryża, rezygnuje z pracy. Nie kuszą go obiecane wysokie apanaże, a nawet szansa na posiadanie kilku żon. Ale nie mylmy tego z buntem. To raczej strach, obawa przed nieznanym. Czy więc ostatecznie znajdzie w sobie siłę, by realnie przeciwstawić się powolnemu samobójstwu takiej cywilizacji jaką znał, czy może jednak również ulegnie, choć – jak na niego przystało – raczej w wersji wystudiowanej, wykalkulowanej, wręcz cynicznej?
Przeczytaj także: Przemysław Poznański: Możliwość ciała | Liliana Hermetz, Costello. Przebudzenie
Michel Houllebecq, Uległość (Soumission)
Przełożyła Beata Geppert
W.A.B. 2015