„Goldfinger” w reżyserii Guya Hamiltona, choć jest trzecim oficjalnym filmem o agencie 007, pod wieloma względami jest pierwszym. Pierwszym, w którym czołówkowym napisom towarzyszy piosenka, pierwszym, w którymi widzimy warsztat Q i pierwszym, w którym ginie dziewczyna Bonda (a nawet dwie). I tylko czasem podczas domowego seansu można się zastanawiać, jak by to było, gdyby był też pierwszym, w którym przeciwnika Bonda gra prawdziwa gwiazda, czyli poważnie brany pod uwagę do roli Goldfingera Orson Welles.

„Oczekuje pan, że zacznę mówić?”, „Nie, panie Bond, oczekuję, że pan umrze” – ten dialog przeszedł do historii serii o agencie 007, a nawet do historii kina. Nie tylko przez swój komediowy potencjał, ale także dlatego, że pojawia się w scenie, w której po raz pierwszy na ekranie widzimy przemysłowy laser (nawet jeśli naprawdę jest sumą efektów wizualnych). Zastąpił on obecną w tej scenie w książce piłę tarczową i była to decyzja świadoma. Producenci serii wiedzieli bowiem doskonale, że po sukcesie „Dr. No” i „Pozdrowień z Rosji” nie mogą spocząć na laurach, lecz powinni zadbać o to, by kolejna ekranizacja powieści Iana Fleminga znowu zaskoczyła widzów. A to zapewnić mogło odświeżenie schematu, do którego ograna już w kinematografii masakra piłą zupełnie nie pasowała.
Chciwość zamiast WIDMA
Na trzeci film wybrano „Goldfingera”, czyli siódmą z kolei książkę o agencie 007 – opowieść o niepohamowanej chciwości, w której Bond nie walczy ani ze Smierszem, ani z WIDMEM (co jest w ekranizacjach z Connerym wyjątkiem), lecz z kimś, kto kieruje się wyłącznie własną megalomanią, kimś, kto jest tym groźniejszy, że nie ma nad sobą nikogo, kto kierowałby jego czynami, lecz sam w sobie jest uosobieniem zła. Zła bezwzględnego, nietolerującego nawet najmniejszych oznak niesubordynacji, zła, którego wymownym narzędziem przemocy jest jego koreański pomagier Oddjob, bezwzględny morderca, posługujący się kapeluszem ze śmiercionośnym rondem. Goldfinger to do szpiku kości zły człowiek, opętany manią posiadania pieniędzy, czy raczej symbolizującego bogactwo złota. Obie te cechy tytułowego Aurica Godfingera widzimy w chwili, gdy Bond (Sean Connery) znajduje w hotelowym pokoju pomalowane złotą farbą ciało Jill Masterson, kochanki Goldfingera i zarazem kochanki agenta 007.

Do tytułowej roli wybrano Gerta Fröbe, niemieckiego aktora o twarzy zepsutego dziecka i zimnych oczach psychopaty. To dobry wybór, choć nie sposób podczas oglądania filmu nie pomyśleć choć raz o tym, jak wyglądałyby te same sceny, gdyby producenci dołożyli trochę do budżetu 3 mln dol. i zatrudnili Orsona Wellesa. Reżyser „Obywatela Kane’a” był zainteresowany rolą, a na przeszkodzie stanęły wyłącznie kwestie finansowe.
Midas, czyli każdy z nas
Fakt, że Goldfinger nie kieruje się – jak Blofeld i jego zausznicy – demiurgiczną chęcią panowania nad światem, lecz przyziemną, niepohamowaną chęcią posiadania bogactwa, czyni z niego też postać znacznie bardziej przystępną, zrozumiałą. Można nawet powiedzieć, że scena, w której rozprawia się z przywódcami amerykańskich mafijnych rodów jest momentem, w którym chce się on nam przypodobać, jakby mówił: Koniec z tymi, którzy brutalnie, z bronią w ręku i zbrodnią na sztandarach dzielą świat między siebie. Nastała era faceta, który myśli tylko o sobie i pozwala sobie na dążenie do coraz większego bogactwa. A więc w zasadzie faceta takiego jak wy. Przecież każdy z nas marzył choć raz, żeby wejść w posiadanie bajecznego bogactwa, którego symbolem jest w filmie Fort Knox, gdzie przechowane są rezerwy złota USA.

Fleming, a potem twórcy filmu, odwołali się tym samym do tkwiącej w nas głęboko fascynacji złotem – od mitu o królu Midasie, przez skarby Templariuszy i przybierające kształt „miejskich legend’ opowieści o Złotym Pociągu ukrytym w Sudetach przez hitlerowców rejterujących przed czerwoną Armią, aż po ekscytację jaka niedawno towarzyszyła sprowadzeniu polskiego złota z Londynu, widać, że ludzkość nie jest w stanie wyzwolić się z marzeń o skarbcach pełnych złotego kruszcu.
Ten pierwszy raz
Ta nowość w filmach o Bondzie potrzebowała nowej oprawy. Stąd w „Golfingerze” po raz pierwszy pojawiają się elementy, które potem na stale weszły do kanonu. Pierwszą innowacją była tytułowa piosenka w wykonaniu Shirley Bassey, którą słyszymy przez całą czołówkę. W części pierwszej, czyli „Dr. No” w zasadzie nie ma piosenki wiodącej – „Three Blind Mice” zaczyna się pod koniec napisów początkowych i trwa aż do końca sceny, a „Under the Mango Tree” to przyśpiewka, która służy Bondowi do zjednania sobie Honey Ryder, w „Pozdrowieniach…” tytułową piosenkę w wykonaniu Matta Monro słyszymy dopiero w filmie i pod napisami końcowymi. Decyzja, by piosenka była integralną częścią czołówki zaważyła na całym kształcie serii – odtąd działo się tak już zawsze (poza „W tajnej służbie Jaj Królewskiej Mości”), a to, kto w kolejnym filmie zaśpiewa dla Bonda, stało się jednym z najważniejszych pytań podczas planowania każdej kolejnej odsłony.

Ale nowości jest znacznie więcej – wreszcie widzimy warsztat Q, wnętrze pełne niesamowitych zabójczych gadżetów, a Bond otrzymuje pierwszego Astona-Martina DB5, od tej pory marka ta towarzyszyła Bondowi w wielu filmowych odsłonach. Samochód nie dość, że był kuloodporny, to jeszcze rozpylał mgłę i pozwalał katapultować niewygodnego pasażera. W końcu także tu – po raz pierwszy – ginie dziewczyna Bonda, a nawet dwie, bo i Jilly Masterson, i jej siostra – Tilly (w filmie zresztą dużo wcześniej, niż w książce). To oczywiście wynik kolejności ekranizacji. Z powodów prawnych twórcy filmowej serii nie mogli zacząć od ekranizacji „Casino Royale”, czyli pierwszej powieści o Bondzie, gdzie przecież ginie Vesper Lynd. Potem filmowali książki, w których Fleming był wobec kobiet Bonda mniej okrutny. Nie zmienia to faktu, że śmierć „dziewczyny Bonda” stała się odtąd istotnym elementem kanonu.
Kobieta niezależna
A jeśli o dziewczynach Bonda mowa, to nie sposób pominąć postaci Pussy Galore (Honor Blackman), która jest pierwszą z filmowych postaci kobiecych w tej serii, wyrastających ponad schemat „kwiatka do kożucha”, bezwolnej „utrzymanki”, „paprotki” w brutalnym męskim świecie tajnych służb, w zasadzie pozbawionej jakiejkolwiek własnej inicjatywy. Zgrzytem w dzisiejszym odbiorze tej postaci jest fakt, że Fleming opisał ją jako lesbijkę (jej kochanką jest w powieści Tilly Masterton), która „zmienia orientację” pod wpływem uroku Jamesa Bonda. Na szczęście w filmie akcenty zostały rozłożone nieco inaczej – choć pozostawiono tej postaci skrajnie seksistowskie imię i nazwisko. Pussy nie jest tu jednoznacznie ukazana jako lesbijka, lecz raczej jako kobieta aseksualna.Zatem jej zauroczenie przystojnym agentem wydaje się bardziej naturalne. Poza tym postać ta ma w filmie do odegrania znacznie większą rolę, niż w książce, w której cały splendor za akcję uratowania Fortu Knox spływa – oprócz Bonda – na Feliksa Leitera, który zawiadamia władze o planowanych napadzie na bank rezerw. W filmie to Pussy zawiadamia CIA.

Butelka w toalecie zamiast nadajnika, czyli jak film ma się do książki
„Goldfinger” czerpie z literackiego oryginału pełnymi garściami, ale jak widać choćby w przypadku Pussy Galore, scenarzyści zdecydowali się na kilka odstępstw. Oto niektóre z nich:
- W książce mężczyzną, który na początku stale przegrywa z Goldfingerem w karty jest Junius DuPont, bohater znany z „Casino Royale” – siedział obok Bonda przy stole decydującej podczas rozgrywki 007 z LeChiffrem. To dlatego ma odwagę prosić Bonda o sprawdzenie, dlaczego Goldfingerowi wciąż dopisuje szczęście. W filmie takiej sceny brak.
- W powieści Goldfinger zaprasza Bonda do swego domu i każe mu czekać na siebie, przez cały czas obserwując agenta przez kamerę. 007 zdaje sobie z tego sprawę i niszczy kamerę, ale tak, żeby cała wina spadła na bogu ducha winnego kota.
- W powieści Tilly Masterton (w filmie Masterson) zostaje schwytana żywcem w Szwajcarii, by potem zakochać się w Pussy Galore. Nie ginie też w lesie z ręki Oddjoba – ten i owszem, zabija dziewczynę, ale dopiero w Forcie Knox.
- Tilly Masterton wraz z Bondem oferują swoje usługi Goldfingerowi, 007 nie jest więc w istocie więźniem Goldfingera, zostaje z własnej woli, by poznać plany szaleńca.
- Bond nie używa – jak w filmie – nadajnika, czyli gadżetu od Q, lecz znając już plan napadu na Fort Knox pisze list i spuszcza go w butelce przez toaletę. Prosi znalazcę listu, by powiadomił o wszystkim Feliksa Leitera. W filmie wiadomość Bonda nie trafia zresztą do nadawcy, a plan Goldfingera niweczy Pussy, w książce Leiter uprzedza strażników banku, by zaopatrzyli się w maski przeciwgazowe.
- Oddjob nie ginie w Forcie Knox, ale zostaje wyssany przez okno samolotu podczas walki na pokładzie. W filmie przez okno wylatuje Goldfinger. W powieści Bond zabija go mniej widowiskowo – po prostu dusi swojego przeciwnika.
- I jeszcze ciekawostka: zabicie Jilly poprzez pokrycie jej ciała złotą farbą to w powieści pochodna pasji Goldfingera, który uwielbiał pracujące dla niego kobiety pokrywać złotem. Nie malowano ich jednak całych, zostawiano miejsce w okolicy rdzenia kręgowego, by – jak wyjaśnia Fleming – nie umarły z powodu braku tlenu pochłanianego przez skórę.

A skoro o ciekawostkach mowa…
- Choć akcja filmu rozgrywa się m.in. w USA Sean Connery podczas realizacji „Goldfingera” nie spędził w tym kraju ani jednego dnia. Amerykańskie sceny z jego udziałem kręcono w Pinewood Studios poza Londynem. W Kentucky kręcono za to sceny z Feliksem Leiterem – połączenie wszystkiego w całość to już zasługa odpowiedniego kadrowania i montażu.
- Kiedy Shirley Bassey nagrywała piosenkę do filmu, wyświetlano jej napisy początkowe. Okazało się, że piosenka kończy się za wcześnie, więc Bassey ostatnią nutę ciągnęła tak długo, aż napisy nie zniknęły. Przypłaciła to omdleniem.
- A skoro o omdleniu mowa – w scenach omdlewania żołnierzy pilnujących Fort Knox udział brała wciąż ta sama grupa statystów, przenoszona z miejsca na miejsce.
- Sam Fort Knox to oczywiście scenografia, ale odtworzona tak szczegółowo, że władze Fortu postanowiły wysłać oficjalne gratulacje scenografowi Kenowi Adamowi. Używana przez Goldfingera makieta Fortu i jego okolic znajduje się do dziś w Forcie Knox jako element wystawy.
- Gert Fröbe, czyli odtwórca Goldfingera, mówił bardzo słabo po angielsku, więc w większości scen dubbingował go brytyjski aktor Michael Collins. Fröbe za to zdubbingował Collinsa w niemieckiej wersji językowej filmu.
- Michael G. Wilson, przyszły producent filmów o Bondzie od czasu „Moonrakera”, grał w „Goldfingerze” koreańskiego żołnierza, atakującego Fort Knox. Potem Wilson występował już w każdym filmie od czasu „Szpieg, który mnie kochał”, aż po „Spectre”.
- Ian Fleming nie dożył premiery filmu. Zmarł w sierpniu 1964 r.

A już za tydzień Bond powróci na portalu zupelnieinnaopowiesc.com aż w dwóch filmach – „Operacja Piorun” i remake’u tego obrazu, czyli „Nigdy nie mów nigdy”.
Goldfinfer, reż. Guy Hamilton
Scenariusz Richard Maibaum, Paul Dehn, na podstawie powieści Iana Flemionga
USA, Wielka Brytania 1964
