Lasery z „Gwiezdnych wojen” i muzyczny temat z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” – twórcy „Moonrakera” byli wyraźnie zafascynowani kinem s-f swojej epoki, ale opowiedzieli historię starą jak świat – o tym jak różnie można rozumieć dobro i jak wiele zła można wyrządzić, chcąc owo dobro wcielić w życie. Historię przy okazji bardzo podobną do tego, co dali nam zaledwie film wcześniej, w „Szpiegu, który mnie kochał”.

„Moonraker” można wręcz uznać za remake wcześniejszego o dwa lata „Szpiega…”. Podobny jest początek, w którym Bond ratuje się po starciu ze złymi skacząc ze spadochronem. A dalej? Znowu szalony wizjoner (Michael Lonsdale jako Hugo Drax), tym razem zamiast ocalać ludzkość w oceanicznych miastach, buduje bazę kosmiczną, w której przetrwać mają wybrane przez niego, najlepsze genetycznie jednostki, które zaludnią Ziemię, gdy tylko ludzkość żyjąca na planecie zostanie unicestwiona specjalną trucizną zrzucaną ze stacji kosmicznej. I znowu trzeba w tym celu ukraść coś jednemu z mocarstw – tym razem jednak nie łódź podwodną, a prom kosmiczny.
Tu zresztą warto się zatrzymać – wahadłowiec Moonraker jako żywo przypomina promy, które znamy z amerykańskiego programu kosmicznego, ale pojawia się… w 1979 roku, na dwa lata przed pierwszym startem Columbii, pierwszego w historii promu kosmicznego. Według założeń premiera filmu miała się zresztą zbiec ze startem prawdziwego promu, ale prawda ekranu nie zawsze daje się odtworzyć w rzeczywistości. Dziś, gdy wiadomo, że program został zarzucony, ale dzięki SpaceX Amerykanie wrócili do gry o kosmos, „Moonraker” ma dodatkowy walor poznawczy, bo pokazuje rozbudzane wtedy w społeczności międzynarodowej – jak się okazało nie do końca słusznie – nadzieje na szybki podbój przestrzeni kosmicznej.
Drax, co ciekawe, to prywatny przedsiębiorca, budujący pojazdy kosmiczne dla rządu, a zatem niejako protoplasta Muska. Oczywiście w samej budowie rakiet przez prywatne korporacje nie ma niczego dziwnego – pierwsze wahadłowce dla NSA były budowane przez Rockwell International (logo Draksa nawet przypomina logo tej firmy). Jednak kosmiczny wizjoner Elon Musk, planujący komercyjne, okołoziemskie turystyczne loty orbitalne, chcący wysłać pierwszą załogową misję na Marsa, raczej niewiele ma wspólnego z owładniętym wizją „naprawienia” ludzkości Hugo Draksem.
Rozczarowany ludzkością Drax postanawia wdrożyć swój plan w życie. I wszystko poszłoby po jego myśli, gdyby nie Bond, który tym razem dla ratowania świata wsiądzie nawet do statku kosmicznego. Miał tę szansę już w „Żyje się tylko dwa razy” (z Seanem Connerym), ale wtedy w ostatniej chwili powstrzymał go przed tym krokiem Blofeld. Tym razem nawet – pojawiający się tu po raz drugi – Jaws (Richard Kiel) nie miał takiej mocy. I tak 007 wplącze się w kosmiczną bijatykę na laserowe pistolety rodem z „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa (1977), a wcześniej wstukując dźwiękowy kod do cyfrowego zamka do drzwi, identyczny z sygnałem pozwalającym na kontakt z obcymi w „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia” Stevena Spielberga (1977), odkryje mordercze zamiary Draksa. A jeśli o tropach s-f mowa, to kiedy Bond spotyka Draksa na polowaniu, muzyka grana na rogu to pierwsze trzy nuty utworu „Also sprach Zarathustra” Richarda Straussa, najbardziej znanego jako motyw przewodni z filmu Stanleya Kubricka „2001: Odyseja kosmiczna”.
Muzyka jednak nie łagodzi tu obyczajów. Znowu – jak w „Szpiegu, który mnie kochał” – wizjoner zginie, a jego dzieło, czyli w pełni sprawna stacja orbitalna, zamiast służyć ludzkości, zostanie doszczętnie zniszczone.
„Moonraker” jest często krytykowany za to, że scenarzysta Christopher Wood przesadził, wysyłając agenta Jej Królewskiej Mości tak daleko od Anglii i dając mu prawdziwą rakietę zamiast samochodu strzelającego rakietami, a smoking zamieniając na kosmiczny skafander. Oczywiście nie jest tak, że Bond spędza w kosmosie cały film – tak naprawdę to kilkanaście minut, poprzedzonych wycieczkami po Kalifornii, gdzie bohater o mało nie ginie w wirówce przeciążeniowej, Wenecji, gdzie jeździ po Placu św. Marka gondolo-poduszkowcem, walczy szklaną szpadą i niszczy bezcenne zbiory muzeum szkła, w końcu Rio de Janeiro, gdzie na szczęście udaje mu się nie zepsuć karnawału. Dodatkowym plusem jest postać dr Goodhead (Lois Chiles), którą – z natury mizoginistyczny – Bond obraża swoim zdziwieniem, że kobieta może być naukowcem, a która okazuje się być dla niego partnerką, a nie kwiatkiem do kożucha.
Policjantka pod przykrywką, czyli jak film ma się do książki
„Moonraker”, trzecia powieść Iana Fleminga, chronologicznie rozgrywa się po „Żyj i pozwól umrzeć”, a przed „Diamenty są wieczne”. I w zasadzie nie ma wiele wspólnego z filmem.
- W książce James Bond zostaje poproszony przez M o sprawdzenie jak to się dzieje, że multimilioner Hugo Drax podejrzanie łatwo wygrywa znaczne sumy w brydża. M podejrzewa, że Drax oszukuje. Bond odkrywa oszustwa Draksa i wygrywa z nim 15 000 funtów. Film do brydżowej pasji Draksa nawiązuje jednym zdaniem, gdy minister obrony wspomina, że grywa z biznesmenem w tę grę.
- Drax buduje „Moonraker”, pierwszą brytyjską rakietę bojową, mającą na celu obronę Wielkiej Brytanii przed wrogami z czasów zimnej wojny. Rakieta Moonraker miała być zmodernizowaną rakietą V-2 wykorzystującą ciekły wodór i fluor jako paliwo. Wszyscy naukowcy zajmujący się tym projektem są Niemcami.
- Bond odkrywa prawdę o Moonrakerze, który ma być uzbrojoną w radziecką głowicę jądrową rakietą skierowaną na Londyn. Drax wyjawia Bondowi, że nigdy nie był brytyjskim żołnierzem i nigdy nie cierpiał na amnezję. Jego prawdziwe nazwisko to Graf Hugo von der Drache i jest niemieckim dowódcą jednostki komandosów Werwolf.
- W książce nie ma Holly Goodhead, jest za to Gala Brand, piękna policjantka Wydziału Specjalnego, która pracuje pod przykrywką jako osobista asystentka Draksa. Co ciekawe, przez jakiś czas jedna z postaci w „Śmierć nadejdzie jutro” z Piercem Brosnanem (2002) miała nazywać się Gala Brand, ostatecznie otrzymała nazwisko Miranda Frost.
A skoro o ciekawostkach mowa…
Za zgodą Spielberga, czyli ciekawostki
- „Moonraker” miał być pierwotnie sfilmowany już w 1956 roku. Nic z tego nie wyszło, w tym samym roku pojawiło się za to południowoafrykańskie słuchowisko radiowe, gdzie Bonda zagrał Bob Holness – był on więc, technicznie rzecz biorąc, drugim aktorem, który zagrał agenta 007, nawet jeśli tylko głosem. Pierwszym był Barry Nelson w telewizyjnej ekranizacji „Casino Royale” z 1954 roku.
- „Moonraker” to ostatni film, w którym rolę M gra Bernard Lee. Aktor zmarł, gdy w fazie przedprodukcyjnej był kolejny film o przygodach Agenta 007 „Tylko dla twoich oczu (1981).
- Producent Albert R. Broccoli wykorzystał motyw muzyczny z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” za zgodą Stevena Spielberga. Ten ostatni o mało nie wyreżyserował zresztą kolejnego Bonda, a w każdym razie był tym bardzo zainteresowany. Pechowo lub nie, ale ostatecznie zajął się reżyserowaniem „Poszukiwaczy zaginionej arki” (1981).
- W czasie, gdy ekipa filmowa przebywała w Wenecji, zmarł papież Jan Paweł I. Filmowanie zostało przerwane na krótką chwilę, także dlatego, że kościelne dzwony były zbyt głośne, by można było kręcić film.
- Wszystkie sceny w centrum kosmicznym zostały nakręcone w Kennedy Space Center na Florydzie.
- Scenariusz do „Moonrakera” napisał Christopher Wood, ale istniał też scenariusz Toma Mankiewicza, wcześniejszego scenarzysty ”Bondów”. Niektóre wymyślone przez niego sceny trafiły potem do „Ośmiorniczki” (1983), w tym scena z bliźniakami rzucającymi nożami i do „Zabójczego widoku” (1985), gdzie pokazano scenę pościgu na Wieży Eiffla.
James Bond powróci na zupelnieinnaopowiesc.com w filmie „Tylko dla twoich oczu”.
Moonraker, reż. Lewis Gilbert
Scenariusz Christopher Wood
Wielka Brytania 1979
