W życiu niejednokrotnie coś nas omija. Chyba większość z nas doświadcza poczucia jakiejś straconej szansy. Poczucia, że to czy tamto można było zrobić inaczej, podjąć inną tak zwaną życiową decyzję. Pójść za głosem serca bez oglądania się na inne względy. Lub przeciwnie – może należało zastanowić się nad konsekwencjami takiego kroku. Czasem bywa, że na swoją szansę przychodzi nam niekiedy poczekać długo. To, co najlepsze w naszym życiu wcale nie musi się zdarzyć jedynie wtedy, gdy jesteśmy piękni i młodzi. Tak naprawdę przecież póki żyjemy, wciąż mamy szansę na szczęście, na spełnienie, na realizację naszych marzeń – mówi Agnieszka Janiszewska, autorka powieści „Kuzynka Marie”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: Fabuła opowiedziana w „Kuzynce Marie” mogłaby się – do pewnego stopnia – rozegrać także współcześnie. Mam na myśli obyczajowy punkt wyjścia. A jednak postawiła pani na powieść historyczną, co rzecz jasna ma wpływ na fabułę, szczególnie tomu drugiego. Skąd ta decyzja, skoro powieść historyczną chyba pisze się trudniej, wymaga przecież więcej dokumentowania?
Agnieszka Janiszewska: „Kuzynka Marie” nie jest stricte powieścią historyczną, lecz obyczajową z rozbudowanym tłem historycznym – podobnie jak moje wcześniejsze książki. Decyzja o tym, by tło historyczne znalazło swoje miejsce w fabule, ma swoje poważne uzasadnienie. Przede wszystkim decydując się pisać powieść, której akcja osadzona jest w przeszłości – w tym przypadku na początku XX wieku – nie mogłam pominąć wydarzeń, które rozgrywały się wówczas w rzeczywistości, a miały bardzo duży wpływ na codzienną egzystencję setek milionów ludzi. Gdybym je pominęła, miałabym wrażenie, że opowieść jest w jakimś sensie niekompletna. Dla mnie, jako zawodowego historyka, to istotna kwestia.
Jak zbierała pani materiał do tych książek? Czy któryś z elementów fabuły był szczególnie trudny w dokumentowaniu?
– Tak jak już wspomniałam, fakty historyczne są zaledwie tłem dla jak najbardziej fikcyjnej fabuły. Chodziło mi o to, by się tam znalazły, bo to było konieczne, ale aby jednak nie zdominowały powieści. Aby nie zachwiały właściwych dla tego gatunku proporcji lecz zarazem wprowadziły czytelnika w odpowiednią rzeczywistość charakterystyczną dla danej epoki. Przy czym nie chodzi tu tylko o wydarzenia polityczne, ale także o kwestie obyczajowe, mentalność, wrażliwość, kwestie postrzegania pewnych fundamentalnych dla danej kultury i społeczeństwa zasad i reakcji na przemiany – aby wychwycić te niuanse trzeba faktycznie dokładniej zapoznać się z epoką. Z jej stylistyką. To ważne, jeśli chcę, aby wykreowani przeze mnie bohaterowie, faktycznie pasowali do tamtej rzeczywistości, innymi słowy, aby nie wypadli zbyt współcześnie. Aby posługiwali się właściwym stylem w mowie i piśmie, choć nie tylko o to chodzi. Nie przedstawiało to jednak dla mnie większego problemu, choć oczywiście wymagało uwagi i zadbania o szczegóły. Jak już wspomniałam, jestem historykiem z wykształcenia, co rzeczywiście okazało się pomocne przy pisaniu tego typu powieści.
Fabuła pani powieści, jak pani wspomniała, jest fikcyjna. Ale czy w jakimś stopniu przy pisaniu książek czerpała pani z prawdziwych wydarzeń, może rodzinnych kronik, podań? Szczególnie w kwestii opisu majątku Korbielowo i jego codziennego funkcjonowania, ale także – być może – konkretnych fabularnych rozwiązań?
– Fabuła moich powieści jest wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Bohaterowie – zarówno pierwszoplanowi jak i z pozostałych planów – to postacie fikcyjne. Choć oczywiście problemy, z którymi kazałam im się zmierzyć są w pewnym sensie – przynajmniej niekiedy – dość uniwersalne. Miłość, przyjaźń, nienawiść, tak zwana zwykła codzienność jak i wyzwania, które stały się ich udziałem i wyrwały ich z tej codziennej rutyny – to wszystko było i jest udziałem wielu ludzi, niezależnie od epoki, w której przychodzi nam żyć.
Staram się, aby wykreowane przeze mnie postacie były wiarygodne pod względem psychologicznym, bo chyba nikt nie jest ani chodzącym ideałem ani wyłącznie czarnym charakterem. Wszyscy bohaterowie moich książek są mi bliscy, nawet jeśli nie wszyscy wzbudzają sympatię czytelników.
Punktem wyjścia dla powieści jest informacja o tym, że bohaterka ma we Francji kuzynkę, będącą owocem obyczajowego skandalu, która to informacja jest oczywiście skrzętnie skrywana nie tylko przed obcymi, ale i przed niektórymi członkami rodziny. Myśli pani, że w każdej rodzinie można znaleźć takie drobne sekrety, które mogłyby stać się kanwą powieści?
– Myślę, że każda rodzina ma swoje większe lub mniejsze, a niekiedy zupełnie drobne sekrety. Bywają takie sprawy, z których nie zwierzamy się nawet najbliższym, z różnych powodów. Co – rzecz jasna – nie musi oznaczać, by w każdym przypadku każdy z takich sekretów nadawał się na kanwę powieści.
Tym, co napędza wydarzenia tej dylogii, są jednak nawet nie tyle rodzinne tajemnice, co wzajemne animozje, może nawet nienawiść, w łonie jednej rodziny. Co sprawia, że nawet wśród najbliższych zdarza się tyle negatywnych emocji?
– Powodów jest wiele. Mogą to być wzajemne pretensje, które z biegiem lat nawarstwiają się coraz bardziej aż w końcu nie sposób najbliższym nawet ludziom przebić się przez ten mur. Lub dla odmiany – sprawy, o których z różnych powodów, często dla świętego spokoju, starano się nie mówić, omijano szerokim łukiem, niczego nie wyjaśniano. Niekiedy faktycznie taka rodzinna taktyka zdaje egzamin, przynajmniej do pewnego stopnia. W innym przypadku jednak prowadzi do otwartego konfliktu, który może stanowić pewien rodzaj „ oczyszczenia” i w rezultacie faktycznie poprawić sytuację. Lub dla odmiany do końca zerwać nadwątlone już wcześniej więzy. Nie ma tu jednoznacznej reguły. Rodzina to w pewnym sensie system naczyń połączonych. Dlatego, gdy dochodzi w niej do sytuacji kryzysowych, trudno zdobyć się na dystans. Górę biorą emocje.
Te animozje sprawiają, że „Kuzynka Marie” staje się także opowieścią o straconych szansach – na miłość czy na przyjaźń. Próżno by szukać tu łatwego happy endu. Ale ostatecznie daje pani bohaterom pewien rodzaj nadziei. W takim życiu jakie przypadło w udziale Marie mogą się w ogóle zdarzyć szczęśliwe zakończenia?
– W życiu niejednokrotnie coś nas omija. Chyba większość z nas doświadcza poczucia jakiejś straconej szansy. Poczucia, że to czy tamto można było zrobić inaczej, podjąć inną tak zwaną życiową decyzję. Pójść za głosem serca bez oglądania się na inne względy. Lub przeciwnie – może należało zastanowić się nad konsekwencjami takiego kroku. Myślę, że jednak historia Marie Boratyńskiej ma szczęśliwe zakończenie, choć istotnie nie jest to łatwy happy end. Ale tak czasem bywa, że na swoją szansę przychodzi nam niekiedy poczekać długo.
To, co najlepsze w naszym życiu wcale nie musi się zdarzyć jedynie wtedy, gdy jesteśmy piękni i młodzi. Tak naprawdę przecież póki żyjemy, wciąż mamy szansę na szczęście, na spełnienie, na realizację naszych marzeń.
Zdecydowała się pani na rozpisanie „Kuzynki Marie” na dwa tomy. To zresztą pani stały sposób konstruowania opowieści. Czy nie kusi pani jednak stworzenie większych serii? Opowieść zawarta w „Kuzynce Marie” mogłaby być równie dobrze znacznie dłuższym cyklem.
– Nie kusi mnie tworzenie cykli. Zawsze chciałam, aby moje powieści miały swoje konkretne zakończenie. Temu też służy ich konstrukcja.
Dlaczego, zamierzając w ogóle pisać, postawiła pani na gatunek powieści obyczajowej? Czy to był pierwszy i oczywisty wybór?
– Dokładnie tak. To był pierwszy i oczywisty wybór. Podziwiam autorów powieści kryminalnych, a także fantastyki, ale sama od początku pracowałam nad fabułami powieści obyczajowych. Nigdy nie zastanawiałam się nad przyczynami tego stanu rzeczy. Tak po prostu było i nadal jest. Taki gatunek najbardziej mi odpowiada jako pisarzowi, choć jako czytelnik chętnie zapoznaję się z innymi.
Jak pani pisze? Jak rodzi się każda następna powieść Agnieszki Janiszewskiej? Od czego pani zaczyna?
– Najpierw, oczywiście, pracuję nad ogólnym zarysem fabuły. Muszę zdecydować w jakim czasie i przestrzeni będzie rozgrywała się akcja powieści i w jaki sposób poprowadzę narrację. Jeśli akcja powieści rozgrywa się w dwóch lub więcej planach czasowych, staram się dokładnie obmyśleć konstrukcję, tak, aby czytelnicy bez trudu się w tym orientowali i nie mieli poczucia chaosu w narracji. Kreuję głównych bohaterów i nakreślam wiodące wątki, natomiast wiele postaci z dalszego planu pojawia się w mojej głowie dopiero, gdy fabuła zaczyna się rozwijać, a zatem, gdy praca nad książką posuwa się do przodu. Zdarza się, że po napisaniu pierwszych rozdziałów podejmuję decyzję, by wprowadzić większe lub mniejsze zmiany. Bywało, że w rezultacie zaczynałam wszystko od początku. Kolejne pomysły pojawiają się wraz z kontynuacją powieści.
Po napisaniu ostatniego rozdziału uważnie zapoznaję się z całością i niekiedy dokonuję koniecznych – moim zdaniem – przeróbek, wygładzam styl, analizuję zakończenie. Zdarzało się, że dopiero wówczas dopisywałam pierwszy, wprowadzający w akcję powieści rozdział. Pisanie jest bez wątpienia fascynującym zajęciem, ale także wymagającym i pracochłonnym. I warto mieć to na uwadze.
Premierę „Kuzynki Marie” powstrzymywał przez kilka miesięcy koronawirus. Jesteśmy więc krótko po premierze. A co w planach?
– Rzeczywiście, premiera „ Kuzynki Marie” była pierwotnie przewidziana na marzec, ale z wiadomych względów została przesunięta na koniec lipca. Z tych samych tez względów trudno mi się wypowiadać na temat kolejnych planów wydawniczych. Jestem ostrożna w przewidywaniach. Czas pokaże, ale trzeba być dobrej myśli.
Rozmawiał Przemysław Poznański*Agnieszka Janiszewska – pisarka, autorka m.in. takich powieści jak „Szepty i tajemnice”, „Aleja starych topoli”, „Pamiętam”, „Po drugiej stronie”, „Podróż do Carcassonne”, „Kuzynka Marie”.
Tom I
Tom II