Porzućcie nadzieję – powtarza za Dantem autor „Ślepnąc od świateł” i wciąga nas w piekło. Lokalne, warszawskie i mocno naćpane, ale to nie znaczy, że niegroźne.
Noc jest długa. Noc to najlepsza pora na pracę, szczególnie gdy jest to praca dilera narkotyków. Noc to także pułapka, bo nigdy się nie kończy. Od nocy nie ma ucieczki. Nie wiem jak Żulczyk to robi, ale w „Ślepnąc od świateł” nawet jak jest dzień, to jest noc – za dnia nocne strachy wcale nie okazują się strachami na wróble. Autor zabiera nas w jazdę bez trzymanki, wprowadza do piekła i każe porzucić nadzieję. Kręgi zacieśniają się, w każdym kolejnym jest coraz mniej sympatycznie, aż w końcu pojmujemy, że nie ma odwrotu.
A zaczyna się tak miło: bohater, najczęściej używający imienia Jacek, bryluje na salonach – jest detalistą kokainy, bywa w znanych klubach, zaopatruje korporacyjne szczury i celebrytów znanych z prowadzenia telewizyjnych show, jest „sztywny”, czyli godny zaufania, bo nie popełnia błędów, np. nie pije, gdy prowadzi, chroni swoją prywatność, nie spoufala się z klientami i ich nie ocenia, zawsze rozlicza się z towaru i kasy. Wszystkich zna, wszystko potrafi załatwić, wydaje się niezniszczalny. Można śmiało rzec: wśród warszawskich detalistów jest numerem jeden – cenionym, podziwianym, pożądanym.
Takiego bohatera czytelnicy uwielbiają – zawsze zwycięski, choć łotr. Dlatego zaskarbia sobie naszą sympatię, zapominamy mu grzechy, trzymamy kciuki za gościa, który handluje śmiercią. Trzymamy je zresztą do końca, nawet wtedy, gdy – co oczywiste – powinie mu się noga. Musi się powinąć, bo Jacek popełnia błąd: zaczyna wierzyć, że jest nieomylny i niezniszczalny. To się mści.
Żulczyk nie daje też taryfy ulgowej czytelnikowi – wciąga w świat warszawskiego półświatka bez znieczulenia, rzuca w dość nieprzyjemną breję świata równoległego, nieznanego (przynajmniej dla mnie), a przede wszystkim niepociągającego. Nic w nim nie kusi, wszystko w nim odrzuca, choć oczywiście na swój sposób także fascynuje dzięki brzydocie opisanej doskonałym językiem – surowym, dosadnym, a zarazem ironicznym. Już od pierwszej strony wolimy jednak oglądać ten światy z daleka, z bezpiecznej odległości.
Na swój sposób „Ślepnąc od świateł” to „Zły”, tyle że w wersji hardkorowej. U Tyrmanda bohater też jest przecież łotrem, tyle że nawróconym, rozprawiającym się z przestępczym światem stolicy. Bohater Żulczyka być może też chciałby wyrwać się z piekła, stanąć po drugiej stronie, a najlepiej nie stawać po żadnej, ale doskonale wiemy, że to mrzonka. Gdy znajdujesz się w piekle, możesz zejść tylko na niższy krąg.
To lektura dla wytrwałych, dla głodnych doskonałej, niełatwej prozy. Nie szukajcie tu więc odskoczni od problemów życia codziennego. Porzućcie nadzieję.
Jakub Żulczyk, Ślepnąc od świateł
Świat Książki 2014