recenzja

Siła opowieści, czyli kan ma kan | Salman Rushdie, Języki prawdy. Eseje z lat 2003-2020

W „Językach prawdy” Salman Rushdie broni opowieści – jako fikcji, jako efektu nieposkromionej niczym wyobraźni, a nawet jako siły profetycznej. Zebrane w tomie eseje to opowieść o literaturze – od baśni i mitów, po Cervantesa, Szekspira, Vonneguta czy Rotha – pisze Przemysław Poznański.

„Arabskim odpowiednikiem formuły dawno dawno temu jest kan ma kan, co należy tłumaczyć jako: było tak i zarazem nie było” – pisze Rushdie. To rodzaj motta dla całej książki, złożonej co prawda z rozsianych wcześniej w różnych miejscach esejów, a przecież stanowiącej tu niewątpliwie zwartą całość jako kompendium literackich (ale i pozaliterackich) fascynacji autora „Szatańskich wersetów”, „Złotego domu Goldenów”, czy „Quichotte”. Jednolitą też jako żarliwa obrona literackiej fikcji, owego połączenia prawdy („było tak”) z nieskrępowanym prawem do wymyślania, nawet tego, co nieprawdopodobne („nie było”).

Dlatego warto, a może nawet trzeba sięgnąć po „Języki prawdy” nie tylko w oczekiwaniu na najnowszą powieść pisarza, czyli „Miasto zwycięstwa” (premiera już w listopadzie), ale także dlatego, że dostajemy do ręki erudycyjną, wciągającą opowieść, w której oczami znakomitego pisarza spojrzymy na znane nam baśnie, klasykę powieści czy dramatu, ale też poznamy bliżej jego samego, zobaczymy choćby jak zaprzyjaźniona z nim Carrie Fisher ćwiczy w jego obecności monodram „Wishful Drinking” (Księżniczka po przejściach). Zajrzymy też w jego lęki, choćby przed rosnącym w siłę fanatyzmem i nienawiścią, a także przed nakłanianiem „byśmy definiowali siebie bardziej starannie i wąsko, abyśmy więzili naszą wielowymiarowość w kaftanie bezpieczeństwa jednowymiarowej tożsamości narodowej, etnicznej, plemiennej, albo religijnej”. Pamiętajmy, że pisze to ten, na kogo irańscy ajatollahowie wydali fatwę i ten, kto – już po publikacji tych felietonów – został zaatakowany przez nożownika, został ciężko ranny i stracił w tym akcie barbarzyństwa oko.

Apoteoza wyobraźni

Bo o ile książka Rushdiego broni owego „zarazem nie było”, o tyle sama – siłą rzeczy – jest ilustracją „było tak”. W przeciwieństwie do jego powieści (może z wyjątkiem autobiografii „Joseph Anton”), eseje pisarza są przecież przesycone autobiografizmem – nie tylko w znaczeniu odkrywania prywatnego spojrzenia na literaturę, ale przede wszystkim może wtedy, gdy autor decyduje się na przywołanie anegdot ze swojego życia. Jak tej o niespodziewanej telefonicznej rozmowie z Gabrielem Garcíą Márquezem (a wcześniej o przypadkowym odkryciu „Stu lat samotności”), albo tej o spotkaniach Rushdiego z wielkimi pisarzami (w czasie gdy był członkiem, a potem prezesem PEN America), takimi jak Harold Pinter, Susan Sontag, ale też Czesław Miłosz czy Ryszard Kapuściński. Polskich tropów jest zresztą więcej, choćby duży passus o „Rękopisie znalezionym w Saragossie”.

Ta miejscami autobiograficzna opowieść służy jednak w znaczącym stopniu apoteozie wyobraźni. Nie znajdziemy więc na kartach „Języków prawdy” zbyt wielu pochwalnych słów dla „literatury konfesyjnej à la Knausgard”, bo pisarz zawsze stanie po stronie „subtelności fikcji”. Rushdie jest bowiem apologetą literatury, która nie zna ograniczeń, także tych, wynikających z tworzenia prozy opartej na własnym życiorysie. Z właściwym sobie humorem i przekorą daje jednak rady pisarzom, którzy wierzą wyobraźni, a nie są w stanie przebić się przez zalew memuarów: „a) nie przejmować się i pisać dalej; b) powiesić się; c) przyznać niechętnie, że literatura wspomnieniowa bywa obecnie znakomita – co najmniej tak dobra, jeśli nie lepsza, niż powieści; c) napisać dziennik”. Bo jeśli Rushdie zakochał się kiedyś w literaturze, to w tych opowieściach, które są „pięknie odrealnione (…) nieprawdziwe, ale przez to że nieprawdziwe, mówiące prawdę, często piękniej i mocniej wrażające się w pamięć niż historie oparte na faktach”.

Swift nie spotkał Liliputów

Najbardziej fascynujący jest więc Rushdie tam, gdzie pokazuje siłę opowieści fikcyjnej. Gdy zabiera nas w podróż, wiodącą od „Księgi tysiąca i jednej nocy”, która sama jest historią o sile fikcji ratującej życie, przez analizowanie bajek i tego co nimi się wydaje („zapewne opowieści z innych krajów zawsze brzmią jak baśnie”), po opowieści skrywające prawdę o współczesności, skryte pod maską fikcji, udającej autobiografię: „Robinsona Crusoe” Daniela Defoe, Lemuela Gullivera z „Podróży Guliwera” Jonathana Swifta, czy „Tristama Shandy’ego” Laurence’a Sterna.

Te ostatnie przykłady obnażają zresztą tak powszechną dziś absurdalność identyfikowania fikcji z jej autorem, co określa Rushdie mianem „głupot”, które „zaciemniają (…) te liczne sposoby, na jakie życie pisarza istotnie przenika do jego twórczości”. Bo przecież – jak mówi nam autor „Języków prawdy” – tak jak Defoe nie mieszkał na bezludnej wyspie, a Switf nie spotkał Liliputów (chyba że w przenośni), tak bezcelowe jest szukanie autobiografii w „Lolicie” Nabokova, doświadczeń transformacji Kafki w robaka na podstawie lektury „Przemiany”, doszukiwania się oznak skarlenia u Günthera Grassa, choć napisał on „Blaszany bębenek”, albo istnienia bardzo ważnego niedźwiedzia w życiorysie Johna Irvinga, skoro ten wraca do tego motywu w tak wielu powieściach, w tym w słynnym „Świecie według Garpa”.

Przeczytaj także:

Silnik i fantazja

Rushdie idzie jednak dalej: broni nie tylko fikcji, ale i fikcyjnej opowieści w literaturze pięknej. Odżegnuje się więc od literatury, szczególnie okresu modernizmu, gdy powieść „odseparowała się od tradycji opowiadania historii”. Owszem, autor „Ostatniego westchnienia Maura” wyraża podziw dla „Ulissesa” Jamesa Joyce’a, czy w „Poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta, ale przekonuje nas, że „solidnie zbudowana historia to najważniejsza rzecz dla powieści”, jak silnik dla samochodu. Zdaniem Rushdiego nie ma więc żadnego powodu, by beletrystyka wyzbywała się tego, na czym stoi literatura popularna, pulp fiction, wagonowa – wciągającej narracji, zagadek, dramatycznych rozwiązań. Dlatego cieszy pisarza powrót w prozie do czerpania ze źródeł, które opierały się na opowieści, przekazujących jednocześnie ponadczasowe prawdy w formie mitów, baśni, bajek czy legend.

Podobnie nie jest niczym uzasadnione – jego zdaniem – sztuczne rozdzielanie literatury pięknej i fantastyki. Skoro pisarz broni fikcji, to konsekwentnie: „literatura z elementami fantastycznymi nie jest odrębnym gatunkiem prozy, tylko na swój sposób jest tak samo realistyczna jak naturalizm literacki; po prostu wkracza w domenę rzeczywistości innymi drzwiami” – pisze Rushdie. Także dlatego, że fantastyka nie jest zabiegiem literackim wykluczającym prawdę o naszym tu i teraz, nie jest w żaden sposób przejawem pisarskiego eskapizmu, lecz sposobem na mówienie o problemach świata językiem innym niż proza naturalistyczna. Wspomniana „Przemiana” Kafki jest – jak pisze autor „Języków prawdy” – tragedią. Podobnie w baśniach, gdzie aż roi się od realnych niebezpieczeństw: wilk zjada babcię, Albus Dumbledore zostaje zabity, a z latającego dywanu króla Salomona spadło w otchłań czterdzieści tysięcy pasażerów. Fantastykę zawiera w sobie „Don Kichote” Cervantesa i „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, „Rzeźnia numer pięc” Kurta Vonneguta, a także „Hamlet” Szekspira, gdzie siłą sprawczą jest przecież duch. Fantastyką – poprzez zastosowanie realizmu magicznego – jest twórczość wspomnianego Márqueza, u którego „magia w realizmie magicznym jest głęboko zakorzeniona w rzeczywistości, wyrasta z tego, co rzeczywiste”. 

Bogiem było Słowo

„Bogiem było Słowo” – pisze apostoł Jan. „To dobra wiadomość dla powieściopisarzy” – komentuje Rushdie. To dobra wiadomość dla literatury, o ile zrozumie swoją siłę. A świadczy o niej choćby trwałość zawartych w niej idei i zdolność przetrwania – także ataków cenzury, porównywanej tu do kogoś, kto zaczyna zakręcać nam dopływ powietrza, czyli odcina wolność. Cenzurze oparł się „Ulisses”, nie uległa jej „Lolita”, przetrwała „Księga tysiąca i jednej nocy”. Poezja wygnanego z Rzymu Owidiusza przetrwała Cesarstwo Rzymskie – przypomina Rushdie, Mandelsztam zmarł w łagrze, ale jego twórczość przetrwała Związek Radziecki, zamordowany został Lorca, a przecież wciąż go czytamy, gdy tymczasem dawno już nie na śladów po dyktaturze Franco. Bo zadaniem literatury jest „kołysanie łódką”, przeciwstawianie się kierunkowi, jaki nadali mu ci, którzy chcieliby sztuki uległej wobec władzy.

W 2017 roku pisarz mówił podczas otwarcia festiwalu PEN World Voices: „Z najwyższych i najpotężniejszych miejsc w Ameryce przypuszczany jest atak na sztukę, a poza sztuką także na dziennikarstwo, a poza dziennikarstwem także na samą ideę prawdy”. I dalej: „Wynik wyborów prezydenckich [wygrana Trumpa – red.] uwolnił fanatyków – nietolerancyjnych wobec mediów, tak, lecz także wobec imigrantów, Meksykanów, mniejszości, społeczności LGBTQ, kobiet i tzw. elit (…)”. Co mogą w tej sytuacji zrobić pisarze? Dla nich – a także dla wydawców, księgarzy, czytelników i obywateli – przewiduje Rushdie rolę „strażników kultury”. Ale także rolę tych, którzy ostrzegają, rolę profetyczną, może nawet kasandryczną, jak choćby w przypadku „Spisku przeciwko Ameryce” Philipa Rotha. To opowieść o alternatywnej historii, w której prezydenturę zdobywa Charles Lindbergh, sławny pilot, a przy tym populista i rasista i antysemita. „Pomyślałem, że ja tego nie kupuję, że to jest zbyt ekstremalne” – przyznaje Salman Rushdie. Ale zaraz dodaje: „A jednak (…) mamy prezydenta [Trumpa – red.] celebrytę, populistycznego demagoga, izolacjonistę (…). Wyszło na to, że [Roth] miał rację (…)”. Literacka fikcja ma bowiem i tę siłę, że nie tylko opisuje znany nam świat, ale jest zdolna do tego, by go też antycypować. I tym samym ostrzegać.

Salman Rushdie, Języki prawdy. Eseje z lat 2003-2020 (Languages of Truth)
Przekład Katarzyna Karłowska, Jerzy Kozłowski
Dom Wydawniczy Rebis, Poznań, 10 października 2023
ISBN: 9788383380254

The power of storytelling, or kan ma kan | In 'Languages of Truth’, Salman Rushdie defends storytelling – as fiction, as the effect of an unbridled imagination, and even as a prophetic force. The essays collected in the volume are about literature – from fairy tales and myths, to Cervantes, Shakespeare, Vonnegut or Roth – writes Przemyslaw Poznanski.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d