Gdy Annuszka znów rozlewa olej, a rękopisy przestają płonąć, to widomy znak, że ktoś sięga właśnie po „Mistrza i Małgorzatę” Michaiła Bułhakowa – być może najwybitniejszą powieść XX wieku. Właśnie teraz, na przełomie 2016 i 2017 roku, mija pół wieku od jej pierwszej publikacji. Warto ją przypomnieć także dlatego, że na rynku polskim ukazał się niedawno nowy przekład.
„Kopyto inyniera”, albo „Czarny mag” – tak brzmiały tytuły pierwszych wersji najbardziej znanej powieści Michaiła Bułhakowa. Autor zniszczył je jednak w 1930 roku, w dwa lata po rozpoczęciu pracy nad swym opus magnum. Widać, w owym czasie rękopisy jeszcze płonęły, choć może raczej nie były jeszcze warte tego, by przetrwać – wystarczy powiedzieć, że nie było w nich… ani Mistrza, ani Małgorzaty, ani nawet powieści o Piłacie. Pracę nad dziełem autor zakończył w 1940 roku, dyktując żonie ostatnie rozdziały na łożu śmierci. Była to już piąta redakcja pełnej wersji książki, można więc zastanawiać się czy nie byłoby kolejnych, jeszcze bardziej dopracowanych, gdyby nie śmierć Bułhakowa. On sam oczywiście nie doczekał druku powieści. Zresztą, skrócona, czy raczej ocenzurowana, wersja „Mistrza i Małgorzaty” ukazała się na łamach magazynu „Moskwa” dopiero na przełomie roku 1966 i 1967. Pierwsze pełne wydanie opublikowano w ZSRR dopiero w 1973 roku.
Diabeł sprawiedliwy
Dlaczego tak ważna jest książka, w której tytułowy bohater pojawia się dopiero w trzynastym rozdziale, a wcześniej kilku jegomości rozmawia na moskiewskim skwerze o dowodach na istnienie Boga? Książka, w której podczas seansu czarnej magii z sufitu lecą ruble, a gdzieś daleko, w innej – niejako równoległej – rzeczywistości obywa się sąd Piłata nad Jeszuą Ha-Nocri?
Prawdopodobnie chodzi zarówno o jej uniwersalność, jak i oryginalność. Jedną z warstw jest tu celna kpina z radzieckiej rzeczywistości spod znaku głupoty, chciwości, łapówkarstwa i donosicielstwa. Odnosząca się do konkretnych czasów, ale przecież uniwersalna i aktualna także dziś. Bułhakow nie ogranicza się jednak do wyśmiania czy piętnowania zjawisk, ale korzystając z bogatego aparatu literackiej groteski przedstawia je w ironicznym świetle – głupiec traci głowę (a w zasadzie spotyka to dwóch głupców – choć raz udaje się ten proces odwrócić), chciwi na darmowe futra za chwilę biegają po Moskwie na golasa, łapówkarz wpada, ale za handel walutą. Sprawiedliwość? Owszem. Ale Bułhakow uśmiecha się do nas smutno: nie liczcie, że ona kiedykolwiek nadejdzie, ja do jej przywołania musiałem użyć magii! Dodajmy: czarnej magii. Magii, która wbrew buńczucznym zapowiedziom, nie zostanie zdemaskowana jako sztuczka, lecz sama zdemaskuje to, co najgorsze w człowieku.
Wątek Wolanda, szatana i jego diabelskiej świty, na czele z Behemotem, gadającym czarnym kotem o wzroście człowieka, chodzącym – gdy tak mu wygodnie – na dwóch łapach, w dużym stopniu decyduje o oryginalności powieści. Punktem wyjścia książki jest wizyta tej dziwacznej kompanii w Moskwie, gdzie odbyć ma się doroczny bal u szatana. Choć ważniejsze jest towarzyszące temu zderzenie: małości i absurdu z godnością i mądrością. Znamienne, że Bułhakow nie szuka dobra tam, gdzie szukaliby go inni – to diabeł przynosi porządek i zadośćuczynienie. Jest jedynym, który może powstrzymać to zło najgorsze – wynikające z wąskich horyzontów, mściwości, zawiści i kompleksów. „Kimże więc jesteś? Cząstką tej siły nieodrodną, co wiecznie pragnie zła i wiecznie stwarza dobro” – podpowiada nam Bułhakow w motcie z „Fausta” Goethego.
I rzeczywiście – Woland to diabeł dobry. Okrutny, konsekwentny, ale nie mściwy czy małostkowy. To zniecierpliwiony ojciec, który potrafi wymierzyć karę, ale równie często docenia dobro – jak choćby w scenie podczas balu, gdy Małgorzata zamiast prosić o dar dla siebie, wstawia się za jedną z martwych kobiet zaproszonych na szatańskie salony. Objawia się to też w jednej z ostatnich scen, gdzie – w swoisty, diabelski sposób – Woland okazuje współczucie i litość wobec tytułowych kochanków.
Mistrz i groteska
Jak mówić o rzeczywistości totalitarnej, jeśli nie można o niej mówić wprost? Groteska – z jej bogactwem odmian – wydaje się rozwiązaniem najlepszym i stosowanym w literaturze rosyjskiej od dawna, m.in. przez Michaiła Sałtykowa-Szczedrina czy samego Mikołaja Gogola, który szczególnie jest bliski Bułhakowowi. Już w 1968 roku rosyjski krytyk Igor Winogradow na łamach miesięcznika „Woprosy litieratury” podkreślał, że bułhakowowska groteska to „prawdziwa satyra – wesoła i zuchwała”, a przy tym jednocześnie niezwykle głęboka i poważna. To satyra „moralno-filozoficzna”, która przy całej swojej wesołości okazuje się „bezwzględna i gorzka”, co oczywiście jednoznacznie kojarzy się z gogolowskim „śmiechem przez łzy”. O sile prozy Bułhakowa świadczy jednak fakt, że czerpiąc z tradycji groteski – rosyjskiej i światowej, wychodzi poza nią – w opisie postaci, w fabule, kompozycji, ale i w warstwie języka, jak choćby wtedy, gdy ni stąd ni zowąd narrator przyjmuje retorykę postaci, którą chwilę wcześniej wyśmiewał, zaczyna posługiwać się jej sposobem wysławiania i przyjmuje jej ograniczony sposób myślenia.
To, co szczególnie charakterystyczne dla groteski „Mistrza i Małgorzaty”, to fantastyka – nie bez powodu wlicza się tę powieść także do kanonu tego gatunku. Nie da się opowiedzieć dobitnie i prawdziwie o ludzkiej głupocie i zawiści oraz o tragicznym losie uczciwych bez uciekania się do magii, przepowiedni, powoływania do życia nierealnych stworzeń, mieszania ze sobą rzeczywistości dwóch równoległych opowieści. Bułhakow posługuje się fantastyką po mistrzowsku, dając jej dokładnie tyle ile trzeba, nie epatując niezwykłymi zdarzeniami, lecz używając ich do osiągnięcia celu jakim wydaje się być zdemaskowanie wszechobecnego w normalnym życiu fałszu. Tylko w obliczu nieprzewidywalnego, nierzeczywistego, niespodziewanego, poszczególne postaci pokażą swoje prawdziwe oblicze.
Szczurojad zamiast Szczurzej Śmierci
Dotychczas ukazały się trzy przekłady powieści Bułhakowa na język polski. Pierwszego dokonali Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski, drugiego – znany badacz Bułhakowa, Andrzej Drawicz. W tym roku dostaliśmy do ręki przekład trzeci, autorstwa Leokadii Anny Przebindy, Grzegorza Przebindy (który był też konsultantem przy przekładzie Drawicza) i Igora Przebindy. I wydaje się, że tym razem polski czytelnik dostaje do ręki dzieło możliwie najlepiej dopracowane – zarówno merytorycznie jak i literacko, oparte na dwóch różnych rosyjskich edycjach powieści, wzbogacone o kilkadziesiąt stron przypisów. Dla czytelnika znającego najpopularniejszy wciąż przekład Lewandowskiej i Dąbrowskiego (opublikowany choćby w serii kolekcji największych powieści XX wieku „Gazety Wyborczej”), nie czytającego nigdy powieści w oryginale, wiele rozwiązań translatorskich może być na tyle odkrywczych, że odniesie wrażenie jakby czytał nieco inną powieść. Objawia się to choćby w nazwiskach czy przydomkach bohaterów – Korowiowa zastąpił Korowiew, a Marka Szczurzą Śmierć – Marek Szczurojad (w oryginale Марк Крысобой). Sam Grzegorz Przebinda szczegółowo odnosi się do tej kwestii w obszernym posłowiu i warto je przeczytać jeszcze przed lekturą powieści. Nie ulega wątpliwości, że nowe tłumaczenie jest doskonałym prezentem dla tych, którzy chcą dzieło Bułhakowa odkryć raz jeszcze i jeszcze bardziej intensywnie posmakować niezwykłego, wielopoziomowego świata „Mistrza i Małgorzaty”.
Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata (Мастер и Маргарита)
Przełożyli Leokadia Anna Przebinda, Grzegorz Przebinda, Igor Przebinda
Wydawnictwo Znak 2016
Znakomity wpis. Przeczytałam z przyjemnością. Z zainteresowaniem i ciekawością sięgnę po nowy przekład jednej z moich ulubionych książek.