recenzja

Poczucie bezkarności | Piotr Gajdziński, Sierociniec janczarów

Piotr Gajdziński opowiada nam w „Sierocińcu janczarów” o przerażającej powtarzalności zbrodni i o równie niepokojącej powtarzalności mechanizmów, które chronią sprawców – pisze Przemysław Poznański.

Jak to możliwe, że w roku 2018, w Wolsztynie zamordowana zostaje nastolatka, której rany odpowiadają tym, jakie zadano innym ofiarom  sto lat wcześniej? Co stoi za tymi zabójstwami, a także za zniknięciami dziewczyn w latach 70. XX wieku? Skoro nie jest to, bo być nie może, ten sam sprawca, jak wytłumaczyć powtarzalność modus operandi? Jak wyjaśnić motywy zabójców, skoro zasnuł je już nie tylko woal historii, ale i charakterystyczna dla małych miasteczek atmosfera niedopowiedzeń, tajemnic, przekonania, że pewnych spraw nie należy ruszać?

Piotr Gajdziński, autor cenionych książek non fiction, w tym biografii Gomółki, Gierka, Jaruzelskiego, czy Morawieckiego, w swoim kryminalnym debiucie postanawia opowiedzieć nam o niezmiennych na przestrzeni epok mechanizmach, które stoją za złem: o nienawiści, o poczuciu wyższości, a przede wszystkim o poczuciu bezkarności i o tym, skąd się ono bierze.

W bok od autostrady A2 

Punktem wyjścia powieści jest sprawa, którą mieszkający w wielkopolskim Wolsztynie Paweł Zdanowski próbuje zainteresować dawnego kolegę, Rafała Terleckiego, dziś znanego warszawskiego dziennikarza śledczego, który przyjechał właśnie do rodzinnej miejscowości – ponad trzydzieści lat po maturze – na zjazd klasowy. Chodzi o zabójstwo szesnastolatki. Mordercę co prawda złapano i osądzono już przed dwoma laty, ale według Zdanowskiego sprawa ma jednak drugie dno, sięgające lokalnych układów. A może nawet trzecie – właśnie poprzez podobieństwo do zbrodni popełnionych na początku XX wieku.

Terlecki początkowo nie zamierza zajmować się zagadką i nie ukrywa powodów takiej decyzji: „Jeśli to dotyczy prezydenta, premiera, ministrów, jakiegoś prominentnego posła to tak, to może mnie interesować. Ale poziom gminy nie, to mnie nie zainteresuje” – mówi wprost. Rzecz w tym, że – jak się szybko okazuje – właśnie lokalność, „gminność” sprawy jest jej największą siłą. Zło, którego w świetle stołecznych jupiterów nie dałoby się ukryć, na prowincji, w Wolsztynie właśnie („mieście aniołów”, jak zażartuje jeden z bohaterów), albo Borui, Kuźnicy Zbąskiej, czy nawet w Nowym Tomyślu, gdzieś w bok od autostrady A2, funkcjonuje w najlepsze.

Przeczytaj także:

Zbrodnie w majestacie władzy

Gajdziński wciąga nas w opowieść, która pełnymi garściami czerpie z historii regionu, ale i historii kraju, choćby z peerelowskiej afery „Żelazo”, w której chronieni przez aparat władzy przestępcy zdobywali w nielegalny sposób pieniądze dla służb, dopuszczając się na Zachodzie przestępstw pospolitych. Ten wątek – po mistrzowsku wpleciony w główną oś powieści – jest w jakimś sensie kwintesencją tego, co stoi za każdym popełnionym w powieści złem.

To bowiem opowieść o zbrodni w majestacie prawa, w majestacie władzy – niezależnie od kogo pochodzi, lub jakie są jej źródła. Cokolwiek i kiedykolwiek się tu wydarzy, będzie więc nierozerwalnie splecione z tą, a nie inną pozycją społeczną, tego, a nie innego umocowania w strukturach władzy, głównie lokalnej, choć nie tylko. Ktoś będzie miał przecież poparcie KC, ktoś inny pochwali się listami od trzech kolejnych papieży.  

Sploty morderczej układanki

Lokalność sprawy, której wyjaśnienia Terlecki ostatecznie się podejmie, a przede wszystkim fakt, że dziennikarz działa w swoim rodzinnym mieście, niesie ze sobą też inną wartość, która okazać się może tak zaletą, jak i wadą. Po znajomym terenie łatwiej się poruszać, ale prawdą jest też, że nie ma sposobu, by prowadząc śledztwo prędzej czy później nie natrafić na nazwiska, które się dobrze zna. Zna aż za dobrze! Nazwiska dawnych kolegów, ich rodziców, ale też choćby nazwisko Zdanowski czy Terlecki, tyle że nie  noszone przez głównych bohaterów, a przez ich ojców.

Jeśli bowiem odsłania Gajdziński lokalne powiązania i układy, jeśli pokazuje bezwzględność działań tych, których poczucie własnej bezkarności pozwala manipulować innymi ludźmi, niszczyć ich i poniżać, to przecież sploty zbudowanej przez niego misternej fabularnej układanki spajają też ściśle trzy obecne w tej narracji warstwy czasowe, zmuszając bohaterów do stawienia czoła przeszłości, niezależnie od tego jak byłaby im ona nie na rękę.

Przeczytaj także:

Detektywistyczna powieść kryminalna z wątkiem retro

Gajdziński pisząc „Sierociniec janczarów” stworzył współczesny thriller, podporządkowany strukturalnie detektywistycznej powieści kryminalnej, ale poprzez rozbudowane retrospekcje nadał jej też mocny rys powieści historycznej, poniekąd wręcz nawet kryminału retro, ze wszystkimi tego następstwami. Nie chodzi tylko o drobiazgowo oddane realia Wolsztyna i okolic z początku oraz drugiej połowy poprzedniego wieku, w tym realia polityczne i obyczajowe, ale też – a może przede wszystkim – o wykreowanych na potrzeby tych wątków mocnych, skomplikowanych bohaterów, którzy stają się naszymi przewodnikami po tym miejscu i tamtym czasie. Szczególną uwagę zwraca tu postać księdza Franciszka, kapłana miejscowego kościoła, którego rys psychologiczny czyni go jedną z najciekawszych postaci całej powieści.

Książka Gajdzińskiego przenosi nas tym samym do świata zbrodni, która trwa, bo trwają mechanizmy, będące w stanie do niej doprowadzić. Zbrodni rozumianej więc dwojako: jako akt przemocy, ale i jako bezsilność wobec układu, który chroni sprawcę.

Piotr Gajdziński, Sierociniec janczarów
Muza, Warszawa, 19 kwietnia 2023
ISBN: 9788328726628

In 'Sierociniec janczarów’ (The Janissary Orphanage), Piotr Gajdziński tells us about the terrifying repetitiveness of crimes and the equally disturbing repetitiveness of the mechanisms that protect the perpetrators, writes Przemyslaw Poznański.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: