„Pozwolenie na przywóz lwa” – choć chwilami nieznośnie obciążone ideologią czasów, w których powstało – jest jedną z najlepszych powieści Zbigniewa Nienackiego. Ale też powiedzmy sobie jasno: niewiele ma ta książka wspólnego z serią o Panu Samochodziku – pisze Przemysław Poznański.

Książka, wydana po raz pierwszy w 1961 roku, dopiero w latach 90. XX wieku została włączona do „Samochodzikowego” cyklu pod mylącym tytułem „Pierwsza przygoda Pana Samochodzika”. Mylącym, bo pomijając nawet fakt, że przecież bohater powieści – Tomasz, dziennikarz (w nowych wydaniach student historii sztuki dorabiający w gazecie) – nie ma jeszcze wehikułu, to i tak akcja książki rozgrywa się w 1958 roku (w nowych wydaniach – 1960), a zatem raczej po „Uroczysku” (1957), choć prawdopodobnie przed „Skarbem Atanaryka” (bo w tej książce jedną z bohaterek porównuje narrator do „aniołów na obrazie Rublowa”, widzianych w Troicko-Siergiejewskiej Ławrze, a wizyta w tym klasztorze ma miejsce właśnie w „Pozwoleniu na przywóz lwa”).
Za to niewątpliwie jest to książka od poprzednich dojrzalsza, świetna literacko, zdradzająca nigdy potem w powieściach niewykorzystany talent autora do snucia opowieści z pogranicza reportażu, czy wręcz „reportażu drogi” – z choćby fenomenalnym socjologicznie i bogatym charakterologicznie opisem podróży koleją transsyberyjską.
Bo „Pozwolenie na przywóz lwa” (notabene tytuł jest metaforyczny i może dlatego został w latach 90. zmieniony) to powieść w dużej mierze rozgrywająca się właśnie w Moskwie i na Syberii. Fabularnie rozbita przy tym na dwie części i dwa wątki – współgrające ze sobą i z siebie wynikające, a jednak nie do końca pasujące do siebie dynamiką opowieści. To, co w klasycznym „Samochodziku” zajęłoby może jeden rozdział, tu rozciągnięte jest do granic możliwości: oto bohater znajduje kartkę wyrwaną z rosyjskiej książki, z której dowiaduje się o liście cesarza Chin z 1684 roku do obrońców twierdzy Ałbazino nad Amurem napisanym m.in. po polsku. Dlaczego władca Państwa Środka pisał po polsku do mieszkańców syberyjskiego grodu? Zaintrygowany niecodziennym odkryciem bohater zamierza to wyjaśnić – problem w tym, że to co dziś wymaga jednego kliknięcia w internecie, w 1958 roku było w zasadzie nie do wyjaśnienia bez gruntownego przetrząśnięcia bibliotek i czytelni radzieckich gazet, a w zasadzie bez wizyty w bibliotekach Moskwy i w samym Ałbazinie.
Przeczytaj także:
Tomasz postanawia więc wybrać się w podróż. Rzecz w tym, że to wcale nie takie proste: musi wystąpić do Ministerstwa Kultury i Sztuki o zgodę na wydanie paszportu i wizy, oraz na kupno rubli, a przede wszystkim zdobyć nieosiągalną dla niego kwotę piętnastu tysięcy ówczesnych złotych na opłacenie wyprawy. I temu właśnie poświęcona jest spora część pierwszych siedmiu rozdziałów powieści. Nie ma w niej być może napięcia, jakiego oczekiwalibyśmy od powieści przygodowej, inna sprawa, że dla dzisiejszego czytelnika opisy realiów życia po koniec lat 50. to prawdziwa podróż w czasie odsłaniająca realia socjalistycznej rzeczywistości – niejednokrotnie fascynująca, jak choćby wtedy, gdy narrator chwali sobie, że zajmuje wraz z dwójką przyjaciół „wygodne, trzypokojowe mieszkanie z hallem, kuchnią i łazienką”. Co innymi słowy oznacza przecież, że zajmuje pokój w jednym mieszkaniu z obcymi sobie ludźmi: mistrzem szachowym oraz śpiewaczką z operetki.

Właściwym wątkiem, który wprowadza nas w fabułę, jest jednak historia Antoniego Szulca, leśnika z Kamionek, który pewnego dnia (zachęcony ogłoszeniem w gazecie) zjawia się u bohatera, by przedstawić mu mrożącą krew w żyłach opowieść o losach osób, którym dane było znaleźć, a potem częściowo z powrotem ukryć skarb – złoto zakopane właśnie w twierdzy Ałbazin. Na dowód czego (choć po wielu perypetiach, w tym wizycie bohatera w jego leśniczówce) Szulc pokazuje plan z zaznaczonym miejscem ukrycia złota i żąda, by Tomasz je odnalazł, przywiózł i podzielił się skarbem po połowie.
Z czasem okaże się, że motywacje Szulca są zgoła inne (zresztą legalne przywiezienie złota z Syberii nie jest możliwe i Tomasz od razu informuje o tym leśnika). „Pozwolenie na przywóz lwa” jest bowiem tak naprawdę opowieścią o marzycielach, którzy często muszą za swoje marzenia płacić wysoką cenę. To opowieść o ludziach, z których każdy chce „osiągnąć swój Ałbazin” – rozumiany tu jako szczęście, osobiste czy zawodowe spełnienie, życiową stabilność, o co w ówczesnych realiach było w Polsce szczególnie trudno.
Dla Tomasza takim marzeniem jest właśnie podróż nad rzekę Amur. Być może było to też marzenie autora, bo książka wyraźnie nabiera fabularnej i językowej lekkości, gdy tylko samolot z bohaterem na pokładzie ląduje w Moskwie i gdy potem Tomasz wyrusza na Wschód Rosji, aż do granicy z Chinami. Obecny tu reportażowy sznyt nie jest zresztą przypadkowy – w roku 1958 Nienacki opublikował w łódzkich „Odgłosach” cykl reportaży o swojej wyprawie do Ałbazina i w powieści szczodrze z tych tekstów korzystał, przeplatając je jednak z fikcją. Reportażowy rodowód książki sprawia też, że – co raczej nie zdarzy się już nigdy później – w powieści pojawiają się konkretne osoby, choćby wymienieni z imienia i nazwiska rosyjscy pisarze, poeci czy dziennikarze, spotkani na trasie i niejednokrotnie niezwykle uczynni wobec kolegi z Polski.
Przeczytaj także:
Szybko okazuje się, że niezwykła podróż w poszukiwaniu XVII-wiecznego grodu Jaksa, znanego też jako Ałbazin, to także podróż śladami polskiego zesłańca, Nicefora Czernichowskiego. Podróż egzotyczna geograficznie i faktograficznie, pełna historycznych niespodzianek, wciąż niejednokrotnie mało znanych. Co prawda widać już u Nienackiego skłonność do snucia historycznych dygresji (jak choćby o obsadzeniu przez Polaków carskiego tronu swoim carem, Dymitrem Samozwańcem), ale akurat tutaj one pasują, bo wpisują się zagmatwaną historię polsko-rosyjskich niesnasek i całkiem poważnych konfliktów, których efektem były choćby syberyjskie zsyłki Polaków.

Omsk, Irkuck („zawiało od tego słowa chłodem”), Chabarowsk, a potem, już w powrotnej drodze, Aczińsk, Mariańsk, Bolotnaja, Nowosybirsk, Tatarskaja – wszystkie te miejsca są tyleż istotne dla fabuły jako kolejne punkty na mapie wiodącej do rozwiązania zagadki, ile same w sobie stanowią cel jako źródło reporterskiej inspiracji. Nienacki dąży do Ałbazina, a przecież zatrzymuje się raz po raz wraz z bohaterem, by zachwycić się syberyjską przyrodą, ludźmi, historią. Pozostałości warowni okażą się równie istotne jak podróż statkiem w dół Amuru, lot samolotem i awaryjne lądowanie w górach Gorskiego Grzbietu, zwieńczone obserwacją tygrysów i… yeti, czyli Kazmu, ducha gór. I w końcu wspomniana podróż koleją transsyberyjską – sama w sobie mogąca być materiałem na niezły reportaż, z zadzierzgniętymi w wagonach ad hoc przyjaźniami i niekończącymi się rozmowami, które doprowadzą zresztą bohatera na właściwy trop.
Jest to wszystko obarczone znakiem czasów – będzie i Sielsowiet, i towarzysze, i wspomnienie Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, ale wszystko to nie przyćmiewa opowieści jako takiej, pozostając w gruncie rzeczy li tylko świadectwem epoki.
To wszystko sprawia jednak, że choć „Pozwolenie na przywóz lwa” nie jest raczej powieścią, która zaraziłaby młodego czytelnika miłością do „Samochodzików”, to dla czytelnika dojrzałego może być wciągającym fabularnym połączeniem reportażu i literackiej fikcji, pełną trafnych obserwacji i mało znanych faktów wędrówką przez tę dawną historię, ale i przez czasy nam bliższe, w których powstała powieść, dziś nie mniej interesujące.
Pan Samochodzik powróci w powieści „Wyspa Złoczyńców”.
Zbigniew Nienacki, Pozwolenie na przywóz lwa
I wydanie: Nasza Księgarnia, Warszawa 1961
Korzystałem z wydań:
Zbigniew Nienacki, Pozwolenie na przywóz lwa
Wydawnictwo Res Polona, Łódź 1990
Zbigniew Nienacki, Pierwsza przygoda Pana Samochodzika
Warmia, Olsztyn 1995
oraz książki Piotra Łopuszańskiego „Pan Samochodzik i jego autor”, Nowy Świat, Warszawa 2009
___________________
„Pozwolenie na przywóz lwa” (Permission to import a lion) – although at times unbearably burdened with the ideology of the times in which it was written – is one of Zbigniew Nienacki’s best novels. But let’s also be clear: this book has little to do with the series about Mr. Samochodzik, writes Przemysław Poznański.