Światem „Shuggiego Baina” kieruje pogarda. Wszechobecna i paraliżująca. Pogarda, która jednak wprost bierze się z bezsilności i rozpaczy. O nagrodzonej Bookerem powieści Douglasa Stuarta pisze Przemysław Poznański.

Można stwierdzić, że jest to powieści o nałogu, o tym jak pijaństwo dzień po dniu odbiera wszystko – i pieniądze, i szacunek, i nadzieję. O tym jak z zimną konsekwencją rozbija rodzinę. Można tak o „Shuggim Bainie” napisać, bo to prawda. Ale nie cała. A nawet ledwie wierzchołek prawdy, jej ułamek. Bo owszem, Agnes Bain, matka Caff, Leeka i Shuggiego, żona Shuga, jest alkoholiczką. Każdy jej dzień definiuje picie, gra w bingo, gdzie traci resztki „poniedziałkowego”. Z czasem katalog ten uzupełnia też seks z przypadkowymi mężczyznami z osiedla, którzy odwiedzają ją z puszką piwa.
I owszem, cale życie tytułowego bohatera, a w każdym razie te kilka istotnych lat z jego chłopięcego życia, które możemy obserwować na kartach powieści, naznaczone jest życiem u boku właśnie takiej matki – usilnie starającej się być matką kochającą i odpowiedzialną, a przecież konsekwentnie niszczącej zarówno siebie jak i bliskich.
Ważniejsze jednak wydaje się skupienie na przyczynach opisywanej tu choroby, a nie jej objawach. Douglas Stuart umieszcza fabułę na przedmieściach Glasgow w epoce thatcherowskich reform, skutkującym zamykaniem kopalń. Rzeczywistość bohaterów przesiąknięta jest nieustającym rozczarowaniem, poszukiwaniem dorywczych zajęć, spłacaniem ciuchów kupionych z wysyłkowego katalogu, ciułaniem od wypłaty do wypłaty i radzeniem sobie dzięki drobniakom skradzionym z kasetek liczników prądu czy z telewizorów „na godziny”’. To rzeczywistość pełna mrzonek o lepszym życiu, im bardziej niespełnialnych, tym rodzących większą frustrację, bezsilność.
O ile mniej widać to w centrum Glasgow, gdzie początkowo mieszka rodzina Bainów, o tyle obrzeża miasta, dawne górnicze osiedle, do którego się przeprowadza, jest tą atmosferą przesiąknięte, wręcz przegnite, jak przegnite pleśnią są ściany tamtejszych mieszkań. I zapada się w niej jak w trzęsawisku, podobnym do tego, w którym mały Shuggie niemal traci nowe kalosze (z katalogu).
Przeczytaj także:
Tę frustrację Stuart po mistrzowsku ukazuje w scenie, która wydaje się dygresją, a w istocie definiuje mentalność postkopalnianej społeczności. Oto bowiem synowie górników – z puszkami piwa czy torebkami kleju – wieczorami wystający przy torach kolejowych – gdy tylko pojawiał się pociąg „rzucali butelkami pełnymi szczyn w okna, a gdy maszynista odpalał wściekłą syrenę, czuli, że świat ich dostrzega, że naprawdę żyją”. Rzucali też na tory gałęzie lub cegły, żeby zatrzymać pociąg, by potem, jak co wieczór, rozczarowani bezskutecznością swoich działań, ową frustrację, bezsilność i rozpacz nieść do rodzinnych domów.
Lekarstwem na ich rozpacz okazuje się pogarda. Pogarda wobec świata, który odsunął ich na margines, a także wobec wszystkiego tego, co ten świat – przynajmniej w ich mniemaniu – uosabia. Każdy, kto się wyróżnia, jest wyśmiewany i szykanowany. „Dzikie dzieci górników z łokciami na parapecie” patrzą na nich „jakby to było zoo”. Wystarczy poprawnie się wyrażać i lepiej (a może po prostu inaczej)ubierać, wystarczy być katolikiem wśród protestantów, by zasłużyć sobie na ostracyzm. A już całkowicie niewybaczalnym jest odstąpienie od wyznaczonych reguł, którego dopuszcza się Shuggie, bawiący się kucykami Ponny „pedałek”, „ciota”. Nic dziwnego, że Shuggie podczas meczów wybierany jest do drużyny jako ostatni: „Przed nim wybrali grubego, astmatyka, kulawego i Lachlana McKaya, tego, co to tak kocha ropuchy”.
Przeczytaj także:
Pogarda jest wszechogarniająca: urasta wręcz do rozmiarów absurdalnych, gdy dotyka nawet tego, co właściwie wszędzie indziej uznane by było za pożądane i byłoby nagrodzone, a przynajmniej znalazłoby uznanie, jak wysiłek zerwania z nałogiem. Świat „Shuggiego Baina” tkwi więc w iście schizofrenicznym rozłamie między głośno tu wyrażaną odrazą wobec alkoholików (a przecież sam tonie w alkoholu) a niezrozumieniem, a nawet obawą, przed wielkomiejską aberracją, jaką dla lokalnej społeczności jest anonimowy alkoholik świętujący kolejne miesiące bez picia i sączący przy obiedzie ciepłą colę, zamiast whisky. I pierwsi i drudzy są określani jako „żałośni”, „przegrani”, bo – i pijąc, i nie pijąc – obnażają słabości tych, wśród których przyszło im żyć.
Tę podszytą rozpaczą pogardę słychać też w języku (brawa dla tłumacza, Krzysztofa Cieślika, za znalezienie w polszczyźnie godnego ekwiwalentu), w przekleństwach i używanych epitetach, ale głównie w gwarze pełnej językowych uproszczeń i niedbałości, które czasem bywają wręcz przeszkodą w zrozumieniu dialogów i każą się zatrzymać nad znaczeniem słów, które padają z ust postaci, co tym dotkliwiej ukazuje odrzucenie językowej poprawności jako kolejnego elementu tego świata, który zapomniał o mieszkańcach ubogich przedmieść górniczych miasteczek Szkocji.
Czy zatem dla bohaterów istnieje nadzieja? Czy z tego świata bezsilności da się wyrwać? Udaje się to – przynajmniej częściowo – Caff i Leekowi. Dlatego Agnes w pewnym momencie zostaje już tylko z Shuggiem, który musi wziąć na siebie rolę, do której nie powinien był jeszcze dorastać. Jaki zatem będzie jego los? Cóż, wszystko zależy od tego, czy – albo w jakim stopniu – okaże się ostatecznie odporny na tak hojnie zaszczepianą mu na każdym kroku pogardę.
Douglas Stuart, Shuggie Bain
Przełożył Krzysztof Cieślik
Wydawnictwo Poznańskie, 16 czerwca 2021
***
Summary
The world of „Shuggie Bain” is driven by contempt. Ubiquitous and paralyzing. Contempt, which, however, comes directly from helplessness and despair. Przemysław Poznański writes about Douglas Stuart’s novel, which was awarded the Booker Prize.