„Słuchaj, jak szepczę” zamyka opowieść o raju, który okazał się piekłem i o desperacji, która każe się w owym piekle zanurzyć, nawet jeśli ma się świadomość, że może to być droga bez powrotu. O powieści Monsa Kallentofta, kontynuującej wątki „Patrz, jak spadam”, pisze Przemysław Poznański.

„Słuchaj, jak szepczę” czytać trzeba jako kontynuację „Patrz, jak spadam”. Bo obie książki, to w zasadzie dwie części tej samej powieści. Powieści – co ważne – tym razem zamykającej ostatecznie tę historię, jednoznacznie odpowiadającej na najważniejsze pytanie: co lata temu stało się z nastoletnią Emme? Co prawda poprzedni tom też w pewnym sensie zamykał temat, bo poszukiwanie zaginionej na Majorce córki prowadzone przez głównego bohatera – Tima Blancka -wieńczyło znalezienie szkieletu w kurtce, jaką nosiła Emme, jednak już wstęp tomu drugiego otwiera intrygę na nowo: badania DNA wykluczyły, że zwłoki należały do poszukiwanej dziewczyny.
Tym samym rozpoczynają się od nowa szaleńcze poszukiwania prowadzone na Majorce – i tym razem nie tylko – przez Tima Blancka, Szweda, który postawił na szali swoje życie, rodzinne szczęście i moralność, po to by próbować osiągnąć to, co pozornie zdaje się być nieosiągalne.
Kallentoft znowu więc zanurza swojego bohatera w bagnie korupcji, przemocy, seksbiznesu, w świecie brudnych powiązań między przestępcami a władzami, czy policją. Znamy to bagno już z poprzedniego tomu, gdzie Kallentoft stworzył przytłaczający obraz zacieśniającej się wokół bohatera pętli lepkich układów, w których nie sposób się poruszać, bo każdy – nawet ten, kto z pozoru wydaje się przyjazny – prędzej czy później okaże się trybikiem przestępczej machiny, czerpiącej zyski z prostytucji, w tym z prostytucji nieletnich.
Blanck – w poprzednim tomie popełniający błędy, ale starający się lawirować między własnymi zasadami a współpracą z tymi, którzy mogą wiedzieć coś o jego córce, tu, w „Słuchaj, jak szepczę” zatraca się w poszukiwaniach do tego stopnia, że ową cienką granicę świadomie przekracza, stając się również jednym z trybików przestępczej machiny. Dzieje się tak może dlatego, że Kellentoft dociera z Blanckiem w najgłębsze już kręgi piekła, gdzie nieobca przecież bohaterowi desperacja, wcześniej czasem powstrzymywana przez racjonalny umysł, teraz staje się jedyną już bronią w ręku bohatera w walce ze złem.
Przeczytaj także:
Wynika to także z tego, że piekło w „Słuchaj, jak szepczę” staje się bardziej łapczywe. O ile w poprzednim tomie niebezpieczeństwo, wręcz śmiertelne, zagrażało tylko Timowi, o tyle w najnowszej powieści zło upomni się również o jego rodzinę – żonę i drugą córkę. Jeśli bowiem „Patrz, jak spadam” było o rozpadzie rodzinnych więzi, to drugi tom jest o sile tych więzi, o łączeniu, o wspieraniu. Ma to jednak konkretne konsekwencje: kto wspiera Blancka, sam też staje się wrogiem jego przeciwników.
Podobnie jak wcześniej, tu też Mons Kallentoft decyduje się na podkreślenie emocji bohaterów formalnymi zabiegami. Rozhisteryzowane, często chaotyczne działania Blancka znajdują odzwierciedlenie w urwanych zdaniach, często kończących się dopiero w kolejnym rozdziale. Ten nieoczywisty dla literatury gatunkowej zabieg sugeruje, że mamy do czynienia z relacją na żywo, z myślami i słowami, które w danej chwili stają się udziałem bohatera. Wynikającymi z jego strachu, wściekłości, ale i miłości do zaginionej córki oraz do żony i drugiego dziecka.
Treść i forma opowieści snutej przez Kallentofta współgrają dzięki temu, zapraszając nas w niezwykle mroczną podróż do raju, który okazał się piekłem. Podróż na Majorkę, ale i do kontynentalnej Hiszpanii. Głównie jednak podróż w zakamarki umysłu owładniętego desperacją. Desperacją, która każe przedkładać miłość do najbliższych nad własne bezpieczeństwo, a nawet życie.
Mons Kallentoft, Słuchaj, jak szepczę (Hör mig viska)
Przełożyła Natalia Kołaczek
Dom Wydawniczy REBIS, 15 czerwca 2021