wywiad

Inga Vesper: Chciałam zakwestionować perfekcyjny obraz lat pięćdziesiątych | Rozmawia Przemysław Poznański

Z pokorą przyjmuję fakt, że napisałam książkę, która wydaje się przemawiać do ludzi na całym świecie. Czasami myślę, że to musi być sen, więc mam na półce egzemplarz każdego obcojęzycznego wydania mojej powieści, by pamiętać, że to prawda! – mówi Inga Vesper*, autorka powieści „Bardzo długie popołudnie”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Inga Vesper, fot. materiały Wydawnictwa Słownego

Przemysław Poznański: „Bardzo długie popołudnie” to pani debiut i zarazem powieść kryminalna. Dlaczego wybrała pani ten gatunek – kryminał połączony z thrillerem psychologicznym? Po tematyce książki widać, że jest pani zainteresowana problemami nierówności społecznych. Do wyrażenia tego mógł służyć dowolny gatunek.

Inga Vesper: To prawda, że te kwestie pasowałyby do każdego gatunku – ale uwielbiam kryminały! Pisanie książki jest tak trudne i żmudne, że trzeba wybrać historię, za którą naprawdę chcesz podążać, inaczej nigdy jej nie skończysz. Przestępczość to także świetny katalizator problemów społecznych. Morderstwo jest zawsze ostateczną porażką w relacjach międzyludzkich, więc rzuca światło na problemy społeczne. To sposób na zgłębianie ważnych pytań dotyczących naszej tożsamości, naszych marzeń i lęków — ale poprzez porywającą i ekscytującą fabułę.

Nie stworzyła pani jednak kryminału współczesnego, ale przeniosła akcję do roku 1959. Rozumiem, że odwołując się do końcówki lat pięćdziesiątych czy początku sześćdziesiątych łatwiej było pokazać owe nierówności społeczne, w tym rasizm czy szowinizm. Ale przecież te problemy istnieją nadal, wciąż słyszymy o przemocy wobec czarnych, nie brakuje na świecie przykładów dyskryminacji, czy poniżania kobiet. Dlaczego więc pomysł na cofnięcie się do przeszłości?

 – Zawsze interesuje mnie „przed”. Lata 60. były czasem wielkich zmian społecznych, ale chciałam wiedzieć: jak wyglądało życie, zanim te zmiany się wydarzyły? Co było przyczyną? Tak więc rok 1959 był idealnym rokiem, tuż przed początkiem lat sześćdziesiątych, do odkrywania tego spokoju przed burzą.

Na pomysł tej książki i osadzenie jej w przeszłości wpadłam na chwilę przed rozpoczęciem ruchu Black Lives Matter i ruchu #MeToo. I cieszę się, że to zrobiłam. Te ruchy odsłoniły niezwykle bolesne problemy, ale chociaż mogę, do pewnego stopnia, mówić w imieniu kobiet, nie mogę – i nie chcę – wykorzystywać historii i doświadczeń osób czarnoskórych, które nie są moimi własnymi historiami. Umieszczając fabułę książki w przeszłości, zyskałam rodzaj bufora. Byłam pewna, że mogę napisać o Ruby i jej życiu, ponieważ moja bohaterka mówi głosem z przeszłości. Głosy teraźniejszości najlepiej słychać z pierwszej ręki.

I oczywiście muszę spytać o miejsce akcji – mieszka pani w Londynie, tymczasem akcja powieści rozgrywa się w Kalifornii. W swojej recenzji zastanawiałem się czy to dlatego, że w ostrym kalifornijskim słońcu nie ma miejsca na półcienie – granice między kolorami pozostają ostre i jednoznaczne. Dlaczego szukała pani natchnienia do napisania książki właśnie tam, tak daleko?

– Chciałam zakwestionować doskonały obraz lat pięćdziesiątych, a nie ma lepszego miejsca w naszej nostalgicznej wyobraźni, niż Kalifornia. Te wszystkie palmy i Hollywood – to całkowicie zawiera w sobie to, co uważamy za amerykański sen. Ale Kalifornia to też ogromne nierówności. Los Angeles w latach 50. było dla wielu jego mieszkańców okropnym miastem. Była to więc ciekawa sceneria, która pozwoliła mi zdrapać lakier perfekcyjności z tamtych czasów i zobaczyć, co jest pod spodem.

Przeczytaj także:

Punktem wyjścia fabuły jest zaginięcie „perfekcyjnej pani domu”. To dla lokalnej społeczności szok, bo kładzie się cieniem na idealnym obrazie bogatych przedmieść. Przypuszczam, że udokumentowanie tamtej rzeczywistości wymagało wiele pracy. Jak sprawdzała pani fakty? Jak budowała pani literacko Sunnylakes?

– Obejrzałam wiele filmów dokumentalnych, których akcja rozgrywa się w tym czasie, w tym o ruchu na rzecz praw obywatelskich. Czasami zatrzymywałam film i sprawdzałam: jakie ubrania noszą ludzie? Co jest w ich domu? Jak się wyrażają? Jak się poruszają? Patrzyłam też na reklamy z tamtych czasów. One dają nam doskonały wgląd w to, do czego ludzie aspirują i jak chcą się widzieć. Jeśli powiem: gospodyni z lat pięćdziesiątych, prawdopodobnie natychmiast pomyślimy o typowej kobiecie w fartuchu z tych reklam.

W końcu, ściągnęłam mnóstwo katalogów wysyłkowych (internet jest niesamowity!). Przeglądałam te katalogi i dosłownie wybierałem z nich ubrania dla moich głównych bohaterów, podobnie jak samochody i sprzęt kuchenny. Wiedziałam dokładnie, jakie sukienki Joyce ma w swojej garderobie lub jak Ruby się czesze. To naprawdę pomogło mi pokochać bohaterów.

Morderstwo jest zawsze ostateczną porażką w relacjach międzyludzkich, więc rzuca światło na problemy społeczne. To sposób na zgłębianie ważnych pytań dotyczących naszej tożsamości, naszych marzeń i lęków — ale poprzez porywającą i ekscytującą fabułę.

Fabułę książki poznajemy z perspektywy kilku osób, ale najważniejsza jest oczywiście perspektywa Ruby Wright – Afro-Amerykanki, pomocy domowej. Ruby jest postacią, która wyprzedza swoje czasy. To niezwykła postać, która zmagać musi się nie tylko z pogardą ze strony białych, ale i schematycznym myśleniem swoich bliskich o roli kobiety. Jak „przyszła” do pani ta postać? Jak ją pani tworzyła?

– Pomyślałam o niej od razu, gdy tylko wpadłam na pierwszy pomysł na fabułę – o gospodyni domowej, która znika z kuchni. Ale przez długi czas nie byłam pewna, czy mogę o niej pisać. Nie jestem Czarna, nie przeżyłam jej walki. Wymagało to przeniesienia się w przestrzeń kogoś innego, więc na kilka miesięcy zawiesiłam projekt. Ale Ruby nie chciała odejść, więc w końcu ruszyłam z pisaniem zdecydowana wykonać najlepszą możliwą robotę. Próbowałam też skupić się na doświadczeniach, które dzieliłabym z nią – kłopoty rodzinne, pierwszy chłopak, nudna i żmudna praca za niską pensję. Przyjechałam do Wielkiej Brytanii jako opiekunka, a później pracowałam jako niania, więc mogłam czerpać z niektórych własnych emocji. Skupiając się na tym, co nas łączy, poznałam jej postać, aż poczułam się na tyle pewnie, by w pełni ją opisać.

Stawia pani na drodze Ruby detektywa Micka Blanke’a, również niepasującego do schematu. Nie jest to znany z wielu innych powieści policjant-pijak czy policjant-cynik. Blank, jako przybysz z Nowego Jorku  nie psuje też do Kalifornii. Stawia więc pani na outsiderów?

– Lubię postaci, które przełamują stereotypy. Ruby nie jest przeciętną dziewczyną i Mick jako detektyw również zrywa z pewnymi stereotypami. Jestem znudzona takimi policjantami, jakich pan opisał: trzykrotnie rozwiedzionymi, alkoholikami, doświadczonymi śmiercią dziecka… Pomyślałam: a co jeśli mój detektyw jest w zasadzie miłym facetem z dobrze funkcjonującym małżeństwem? To również stwarza kilka interesujących napięć. Ponieważ Mick myśli, że jest dobrym człowiekiem – tak jak my wszyscy – nie dostrzega wielu niesprawiedliwości wokół siebie.

I proszę nie zapominać, że przeprowadziłam się do innego kraju, więc czasami jestem trochę outsiderką. Daje mi to nowe i interesujące spojrzenie na sprawy. Chciałam, żeby moje postacie to podzielały.

Bardzo znany z poruszania kwestii społecznych jest kryminał skandynawski, także w Polsce mamy świetnych autorów powieści sensacyjnych i kryminalnych, którzy mówią ważne rzeczy o współczesnym społeczeństwie. Pani, jak rozumiem, na potrzeby „Bardzo długiego popołudnia” czytała pewnie sporo kryminałów amerykańskich?

– Och, i to tak wiele! Właśnie zacząłem czytać Denise Minę, autorkę z Glasgow, która jest fantastyczna. Zawsze podziwiałem szwajcarskiego autora Friedricha Duerrenmatta za jego prosty styl, który zawiera tak wiele szczegółów. Lucy Fowley to wielki talent w Wielkiej Brytanii, autorka, która pisze najbardziej zawiłe powieści kryminalne o stosunkach międzyludzkich. Jedną z książek, która zainspirowała „Bardzo długie popołudnie”, jest „The Deaths” autorstwa Marka Lawsona, która również opowiada o śmierci w podmiejskiej społeczności wyższej klasy, gdzie wszystko wydaje się idealne.

Chciałam zakwestionować doskonały obraz lat pięćdziesiątych. Los Angeles było wtedy dla wielu jego mieszkańców okropnym miastem. Była to więc ciekawa sceneria, która pozwoliła mi zdrapać lakier perfekcyjności z tamtych czasów i zobaczyć, co jest pod spodem.

 „Bardzo długie popołudnie” ukazało się – także w oryginale – w tym roku. Już doczekało się tłumaczeń, lub sprzedano prawa do tłumaczeń, na wiele języków, w tym na język polski. Spodziewała się pani takiego sukcesu?

– Och, wcale nie. Jestem kompletnie przytłoczona wszystkim tym, co się zdarzyło. Zawsze miałam nadzieję, że zostanę opublikowana w Wielkiej Brytanii i być może w Niemczech. Ale nigdy nie sądziłam, że znajdę tak renomowanych, niesamowitych wydawców w całej Europie. Mój polski wydawca wykonał tak niesamowitą robotę z okładką i marketingiem – i fantastycznie jest otrzymywać opinie od czytelników z tak wielu różnych krajów. Przyjmuję z pokorą fakt, że napisałam książkę, która wydaje się przemawiać do ludzi na całym świecie. Czasami myślę, że to musi być sen, więc mam na półce egzemplarz każdego obcojęzycznego wydania książki, by pamiętać, że to prawda!

Poza opisanymi przez panią problemami społecznymi, istnieje na świecie wiele innych, choćby problemy społeczności LGBT+. Jakie problemy znajdują się teraz w spektrum pani zainteresowań?

– Interesuje mnie wszystko, ale oczywiście muszę ograniczyć się do tematów, o których śmiało mogę pisać, a które również pasują do dobrej fabuły. Myślę, że na początku musi być fabuła, a potem pojawiają się wokół problemy większej wagi, w przeciwnym razie będzie to wymuszone. W tej chwili dużo myślę o „świadomej zgodzie” i relacjach między płciami oraz o tym, jak zmieniły się te kwestie w ciągu ostatnich dziesięcioleci, ponieważ kobiety stają się coraz bardziej świadome niezdrowej „dynamiki płci”. Z wielkim zainteresowaniem śledzę też rodzącą się w Wielkiej Brytanii debatę na temat kolonializmu. W Niemczech ludzie musieli się rozliczyć ze straszliwymi zbrodniami popełnionymi w ich kraju w przeszłości, ale tutaj ten proces dopiero się zaczyna. Fascynujące będzie zobaczyć, jak to się potoczy.

Nad czym pani teraz pracuje?

– Akcja mojej drugiej książki toczy się w Nowym Meksyku w 1970 roku, więc na razie zostajemy w Ameryce. Chodzi o morderstwo w społeczności hippisów. Hipisi właśnie przenieśli się do małego, konserwatywnego miasteczka na pustyni i oczywiście zderzają się z lokalną społecznością. W tym mieście kryje się mroczna tajemnica, która ujawnia się z powodu zbrodni i zmusza wszystkie postacie do podejmowania trudnych wyborów. Zastanawiam się nad wieloma pytaniami, które rozpoczęło „Bardzo długie popołudnie”: jak wyłamać się z restrykcyjnych zasad społecznych, nie raniąc siebie i otaczających cię osób? Co oznacza wolność, gdy masz ją w całości? Co to oznacza dla kobiet? Fajnie jest pisać, bo hipisi byli takim dziwnym ruchem społecznym. To ekscytujące!

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Inga Vesper – dziennikarka specjalizująca się w tematach dotyczących nauki i zmian klimatu. Przeniosła się do Anglii z Niemiec, by pracować jako opiekunka, jednak wkrótce chęć pisania przeważyła nad innymi planami. Pracowała i mieszkała także w Tanzanii i Syrii, ale w Londynie czuje się najlepiej – uwielbia spacerować i pić niewyobrażalne ilości herbaty z szałwią i miodem. Jak mówi: „nie ma lepszego miejsca, by znaleźć dobrą historię, niż górny pokład autobusu”.

%d bloggers like this: