recenzja

Śmiertelna bitwa o teczki | Vincent V. Severski, Nielegalni

„Nielegalni” – dzięki prawdzie – mają wartość dodatkową: obnażają idiotyzm, miałkość i ignorancję wewnętrznych politycznych sporów, obrzucania się błotem, wyciągania brudów, bez chwili refleksji, komu i jak może to posłużyć.

Nielegalni

Nazwisko jak bielizna, narodowość (ta w paszporcie) jak skarpety – nie przywiązujemy do nich wagi, bo zmienić je można z dnia na dzień. Bo w zasadzie nigdy nie nosimy swojego prawdziwego ubrania. To, co istotne, to kraj, dla którego pracujemy w roli nielegała. Kim jesteśmy? Agentami wywiadu pracującymi za granicą pod przybraną tożsamością. Możemy być Rosjanami, udającymi Duńczyków mieszkających w Szwecji i mszczącymi się na Polsce za mord na rodzinie. Możemy być Polakami, udającymi oficerów białoruskiego KGB. To nieistotne. Ważne, że jesteśmy jednym z kluczowych ogniw wywiadu, narażonymi na największe niebezpieczeństwo, bo działającymi z dala od domu, w otoczeniu z założenia wrogim.

Piekło rozliczeń

Skąd pierwsza osoba w recenzji? Cóź, Vincent V. Severski, autor „Nielegalnych”, mógłby swój opasły tom napisać właśnie w pierwszej osobie, nie jest bowiem tylko autorem poczytnych thrillerów, jest przede wszystkim byłym pułkownikiem polskiego wywiadu, który na własną prośbę odszedł ze służby w 2007 roku, a wcześniej został pozytywnie zweryfikowany po przemianach ustrojowych, otrzymał nawet odznaczenia od władz RP i samego Baracka Obamy. Ślady biografii autora znajdujemy w postaci głównego bohatera książki, Konrada Wolskiego vel Radka.

Severski „Nielegalnych” nie napisał jednak w pierwszej osobie, ponieważ nie mamy do czynienia z powieścią autobiograficzną, to nie pamiętnik. To rasowy thriller, stający śmiało w szranki z najlepszymi powieściami tego gatunku na świecie. Z pojedynku z takimi mistrzami jak Clancy, le Careé czy choćby Fleming w ocenie polskiego czytelnika Severski może nawet wyjść zwycięsko, bo książka mocno osadzona jest w naszej rzeczywistości, w rozliczeniowym piekiełku rozpętanym przez prawicę. O ile w Rosji obowiązuje zasada dowieriaj, no prowieriaj, o tyle w Polsce tamtych czasów – jak śmieje się jeden z bohaterów, oficer wywiadu rosyjskiego – zasada brzmi nie dowieriaj, tolko prowieriaj.

Przeczytaj także:

Polska siedzi na bombie i naprawdę niewiele brakuje, by doszło do eksplozji, tym bardziej że trwa bezpardonowa walka na teczki, weryfikowanie służb i obywateli (sam pamiętam, jak musiałem udowadniać, że nie jestem wielbłądem, czyli że jako uczeń liceum nie współpracowałem z komunistycznymi służbami), a jednym z ważniejszych ogniw intrygi jest IPN. Jeśli dodać do tego agenta obcego wywiadu na jednym z ważniejszych państwowych stanowisk, to katastrofa wydaje się bardzo bliska.

Obrzucanie się błotem kontra szacunek

Intryga zaczyna się właśnie w IPN, gdy Instytut dowiaduje się, że w twierdzy brzeskiej pod koniec wojny zakopano archiwum radzieckiego NKWD, dotyczące spraw polskich. Ta informacja szybko dociera do Rosji. Od tej chwili trwa walka o to, kto pierwszy wykopie skarb. Preparowane są plany, podsuwane fałszywe tropy, a przede wszystkim uruchamiani nielegałowie. Polska, Szwecja, Białoruś, Ukraina. Obławy, strzelaniny, zwodzenie przeciwnika, strach, wyścig z czasem, ale i chłodna polityczna kalkulacja, bo nic, co dotyczy polsko-rosyjskich stosunków nie jest politycznie obojętne ani tutaj, ani tam.

„Nielegalni” – dzięki prawdzie – mają też wartość dodatkową: obnażają idiotyzm, miałkość i ignorancję wewnętrznych politycznych sporów, obrzucania się błotem, wyciągania brudów, bez chwili refleksji, komu i jak może to posłużyć. Pokazuje też, że świat polityki, w tym mentalność każąca nie dowierzać własnym obywatelom, jest zdecydowanie bardziej ponury, niż świat szpiegów, w którym obok bezpardonowej rywalizacji na śmierć i życie jest też miejsce na wzajemny szacunek, uznanie wyższości przeciwnika, a nawet rozmowy przy żeberkach i wódce”.

Vincent V. Severski, Nielegalni
Czarna Owca, Warszawa 9 listopada 2011

%d bloggers like this: