wywiad

Agnieszka Zakrzewska: Siłą moich książek jest prawda | Rozmawia Przemysław Poznański

Trudno mi było zachować obiektywizm, gdy pisałam o czystej nienawiści do drugiego człowieka tylko dlatego, że ma inne pochodzenie społeczne, wyznanie czy korzenie kulturowe. W mojej powieści nie stronię od mocnych scen właśnie dlatego, żeby przestrzec przed największymi chorobami naszych czasów, homofobią, rasizmem, znieczulicą i kabotynizmem – mówi Agnieszka Zakrzewska, autorka powieści „Nigdy o tobie nie zapomnę”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Agnieszka Zakrzewska – pisarka, „niedokończony prawnik”, emigrantka z wyboru. Pisze od zawsze, wydaje od kilku lat. Jej saga amsterdamska stała się ulubioną lekturą Polek w kraju i za granicą. Czytelniczki mówią o niej, że w swoich powieściach uwalnia dobre emocje.

Przemysław Poznański: „Cieszę się, że udało mi się w końcu po bez mała siedemnastu latach spisać historię, która wydarzyła się naprawdę” – to zdanie z posłowia było dla mnie jak grom z jasnego nieba, bo nie spodziewałem się, że ta pełna dramatyzmu, ale i niezwykłych przygód historia, może być oparta na faktach. Dlatego dopytuję: na ile „Nigdy o tobie nie zapomnę” to rzeczywiście historia prawdziwa, a na ile efekt pisarskiej wyobraźni? Gdzie kończy się tu prawda, a zaczyna fikcja? I czy nie czuła się pani, jako pisarka, skrepowana tym, że musi odnosić się w konstruowaniu fabuły do faktów?

Agnieszka Zakrzewska: Ta historia pełna niespodziewanych zwrotów akcji i dramatycznych wątków wydarzyła się naprawdę. Ponieważ nie otrzymałam zgody rodziny na ujawnienie prawdziwego nazwiska „Annemarie Engelen”, nie musiałam trzymać się sztywno wszystkich przedstawionych przez główną bohaterkę faktów. Nie zapominajmy, że w momencie naszego pierwszego spotkania, Annemarie była już bardzo wiekową i schorowaną osobą. To, co od niej usłyszałam, na pewno przefiltrował czas, zatarte czy wyparte wspomnienia oraz jej wyobraźnia. Zapisałam wszystko, co mi powiedziała, a potem spięłam całość w klamry powieści. Niektóre postacie wymyśliłam sama, żeby dodać tej historii przedwojennego charakterystycznego kolorytu.

Pytam o to także dlatego, że „Nigdy o tobie nie zapomnę” to przecież przede wszystkim powieść o miłości. Trudnej, wręcz niemożliwej z powodu wyroków Historii. Czy nie towarzyszyła więc pani myśl, żeby jednak nagiąć fakty i dać czytelnikom rozwiązania, które będą niosły w sobie odrobinę więcej optymizmu?

– To tak samo jakby próbować nagiąć czy przekupić los, żeby ofiarowywał nam wyłącznie gotowe i optymistyczne rozwiązania. Myślę, że siłą moich książek jest prawda, nielukrowana i właśnie niezakłamana tylko po to, żeby było „ładniej”. Tym bardziej, że w dramatycznych losach mojej bohaterki jest wiele momentów i ludzi, którzy udowadniają, że świat nie jest do końca zły i zepsuty.

Jak poznała pani kobietę, będąca pierwowzorem postaci Annemarie? I co tak naprawdę w pierwszej chwili ujęło panią w tej autentycznej historii?

– Annemarie poznałam przez przypadek i to jest dla mnie dowodem, że najpiękniejsze wydarzenia w naszym życiu dzieją się właśnie dzięki szczęśliwym i niespodziewanym zbiegom okoliczności. Spotkałyśmy się w Amsterdamie i można powiedzieć, że to ona mnie znalazła. Jechałam rowerem przez Vondelpark i zatrzymałam  w pobliżu ławeczki, na której odpoczywała starsza pani. Uśmiechnęła się do mnie radośnie i ciepło. Taka właśnie była. Pełna optymizmu i światła. Pomimo tego, że los uparcie próbował je w niej zgasić. Annemarie nie od razu zaufała mi na tyle, żeby przekazać mi historię swojego życia. Musiałam zapracować sobie na jej zaufanie. Przez kilka naszych pierwszych spotkań w parku „sprawdzała” mnie i moją wrażliwość.  Jak widać zdałam ten egzamin.

Myślę, że siłą moich książek jest prawda, nielukrowana i właśnie niezakłamana tylko po to, żeby było „ładniej”.

Czy od razu pomyślała pani: muszę to opisać?

– Dojrzewałam do tego powoli, a tak właściwie to był pomysł starszej pani. Po prostu pewnego dnia zapytała mnie, czy nie chciałabym spisać tej historii. Oczywiście moja pierwsza myśl była taka, że nie dam rady, nie umiem, nie potrafię. W tym czasie rozmawiałyśmy po niemiecku. Annemarie doskonale posługiwała się tym językiem, wszakże studiowała przed wojną w Wyższej Szkole Muzycznej w Berlinie. Ja musiałam błyskawicznie tłumaczyć jej słowa na polski. Zapisywałam nasze rozmowy na gorąco w  kolorowych brulionach, nawet nie marząc o tym, że być może ktoś kiedyś zechce te moje zapiski wydać.

Nawet jeżeli opowieść w znacznym stopniu jest prawdziwa, to przecież trzeba ją jeszcze było napisać. A mówimy o fabule, rozgrywającej się w latach 30. XX wieku. Czy właśnie dokumentowanie epoki było tym powodem, dla którego zwlekała pani siedemnaście lat z opowiedzeniem losów Annemarie?

– Nie, powód był bardziej prozaiczny, a właściwie dramatyczny. W dość tragicznych okolicznościach straciłam wszystkie notatki z naszych rozmów i tyle czasu zajęło mi ich odtworzenie. Przyznam się, że w pewnym momencie o mały włos nie dałam za wygraną, ale Annemarie „czuwała” nade mną z góry. Głęboko w to wierzę.

Zostając przy temacie dokumentowania: zna pani Amsterdam, ale przecież nie da się zwiedzić miasta sprzed ponad osiemdziesięciu lat, nawet jeśli nie zostało ono w czasie wojny zniszczone. Nie da się dziś zobaczyć tamtej tkanki społecznej, panujących stosunków, układów. Czy jednak mimo to zwiedzała pani podczas pisania występujące w książce miejsca?

– W Amsterdamie mieszkałam na samym początku mojej emigracyjnej przygody z Holandią. Potem przeprowadziłam sie na wschód kraju. Podczas pisania książki odwiedziłam wszystkie miejsca, które opisuję. Kiedy w mojej głowie powstał scenariusz na opowieść o Annemarie Engelen wiedziałam, że muszę znaleźć kogoś, kto pomoże mi poznać Amsterdam sprzed lat. Chciałam poczuć do szpiku kości jego specyficzny klimat i usłyszeć prawdziwe bicie serca miasta tysiąca mostów i kanałów. Na jednym ze spotkań autorskich udało mi się spotkać Bożenę Kopczyńską, współautorkę książki „Polskie ślady w Amsterdamie”. Bożena opowiedziała mi o bogatej żydowskiej historii tego miasta, pokazała szlifiernię diamentów Josepha Asschera, ulicę Jodenbreestraat, gdzie przed wojną mieściły się najbardziej znane amsterdamskie „geszefty”.

Czas, o którym pani pisze, jest zapowiedzią jednego z najmroczniejszych okresów w historii Europy – nazizmu i antysemityzmu. Czy pisząc powieść historyczną da się abstrahować od współczesności, w której przecież również pojawiają się raz po raz głosy organizacji antysemickich czy homo- lub ksenofobicznych? Czy myślała pani także o tym, żeby przestrzec przy okazji przed nawrotem tamtego zła, a może jednak – dla bycia wierną epoce – starała się pani nawet w myślach nie odnosić tamtych zachowań i postaw do współczesności?

– Kreując postacie współtworzące machinę zła nadałam im cechy, które w moich oczach dyskredytują ludzi nie tylko kilkadziesiąt lat temu, ale również i teraz. Trudno mi było zachować obiektywizm, gdy pisałam o czystej nienawiści do drugiego człowieka tylko dlatego, że ma inne pochodzenie społeczne, wyznanie czy korzenie kulturowe. W mojej powieści nie stronię od mocnych scen właśnie dlatego, żeby przestrzec przed największymi chorobami naszych czasów, homofobią, rasizmem, znieczulicą i kabotynizmem.

Trudno mi było zachować obiektywizm, gdy pisałam o czystej nienawiści do drugiego człowieka tylko dlatego, że ma inne pochodzenie społeczne, wyznanie czy korzenie kulturowe.

Pani bohaterka ma jasno sprecyzowane poglądy na temat rosnącej nietolerancji i staje w opozycji wobec swojego ojca – zaciekłego zwolennika Hitlera. Niezależnie od tego, na ile postaci te są wzorowane na autentycznych osobach, musiała je pani przecież tak naprawdę od początku do końca stworzyć jako bohaterów literackich. Czy trudniejsze było tworzenie ojca, głoszącego poglądy, z którymi trudno się utożsamiać, a przy tym człowieka na wskroś zepsutego, czy wprost przeciwnie: tworzenie Annemarie było wyzwaniem, choćby dlatego, że być może czuła się pani ograniczona lojalnością wobec autentycznej osoby?  

– Tworzenie postaci negatywnych ze skomplikowaną osobowością pociąga mnie o wiele bardziej, niż cukierkowe charaktery o nieskazitelnej reputacji. Annemarie na samym początku powiedziała mi, że wiele decyzji, które podjęła w tych trudnych czasach, z punku widzenia moralności, było bardzo kontrowersyjnych. To nie jest kryształowa postać i nigdy nie oczekiwała ode mnie, że będę ją w taki sposób przedstawiać. Myślę, że właśnie dlatego rodzina „de Bruin” nie zgodziła się na upubliczenie prawdziwego nazwiska mojej bohaterki. W jej życiorysie są mroczne okresy i czytelnicy również je poznają.

Akcja powieści to wspomniane lata 30., ale zaczyna pani książkę od wydarzeń z roku 1985. Znamy więc częściowo losy Annemarie po 1937 roku. A jednak pozostaje w jej życiorysie wiele luk, które proszą się o uzupełnienie.

– Pracuję właśnie nad drugą częścią powieści „Nigdy o tobie nie zapomnę”. Będę powoli odkrywała przed czytelnikami dalsze karty z życiorysu mojej niezwykłej bohaterki i bliskch jej osób.  Mogę zapewnić, że nie zabraknie emocji, tajemnic i zaskakujących zwrotów akcji.

Rozmawiał Przemysław Poznański

%d bloggers like this: