kryminał recenzja

Mroczna strona Majorki | Mons Kallentoft, Patrz, jak spadam

Mons Kallentoft w „Patrz, jak  spadam” zabiera nas do egzotycznego raju, który dla jego bohaterów okazuje się piekłem – pisze Przemysław Poznański.

Takiej Majorki nie znacie i obyście nigdy nie poznali – to zdanie może być podsumowaniem tego mrocznego psychologicznego thrillera, opowiadającego o tych zakamarkach ludzkich umysłów, którymi rządzą najgorsze instynkty. Thrillera opowiadającego – dodajmy – językiem podporządkowanym emocjom i stale je podkreślającym.

Zapomnijcie więc o pocztówkowej, słonecznej wyspie, turystycznym raju, w którym tłumy przyjezdnych wylegują się na piaszczystych plażach, sącząc drinki z palemką. Kallentoft takiego obrazka nam tu nie zaserwuje, lecz od razu, bez ostrzeżenia, wrzuci nas w wir zdarzeń niebezpiecznych, ocierających się o układy rządzące przestępczym półświatkiem Majorki – schowanym przed oczami turystów, a przecież w istocie będącym tuż obok, na wyciągniecie ręki.

Pojawiamy się w tym świecie wraz z Timem Blanckiem, Szwedem, który przybywa do Palmy, by odnaleźć córkę – szesnastoletnia Emma zaginęła w tym mieście podczas wakacji, na które ojciec pozwolił jej pojechać samej. Blanckiem targają na przemian wyrzuty sumienia i chęć odkrycia prawdy o losach córki. Po trzech latach poszukiwań, w czasie których rozpadło się małżeństwo Tima, a on sam zaczął parać się robotą prywatnego detektywa, informacje o Emmie wciąż są tylko niedającą się ułożyć w całość chaotyczną mozaiką dawnych SMS-ów, rozmazanych zdjęć i plotek.

Może dlatego, że Tim wciąż ślizga się po powierzchni obiegowych wyobrażeń o wyspie i szuka śladów córki nie tam, gdzie powinien, wierząc, że cokolwiek jej się przydarzyło, da się wytłumaczyć młodzieńczą niefrasobliwością, żądzą przygód czy chwilowym buntem. W tym przekonaniu utrzymują go zresztą wszyscy, których zdołał tu poznać – bo przecież Majorka to raj, nawet jeśli od czasu do czasu zdarza się w nim coś, co mogłoby lekko nadszarpnąć ten bajkowy wizerunek.

Dlatego dopiero gdy Timowi przyjdzie zrewidować swoją wiedzę o wyspie, bo zmuszony zostanie do zajrzenia za kulisy lokalnych układów, w tym biznesowo-politycznych zależności, odkryje on mroczne oblicze wyspy i bezwzględność żyjących tu ludzi, którymi często kieruje wyłącznie chęć zysku czy niskie potrzeby folgowania zachciankom.

Bodźcem będzie sprawa, z którą zwróci się do niego niemiecki biznesmen, podejrzewający o zdradę swoją pochodzącą z Polski żonę. Proste z pozoru detektywistyczne zadanie szybko przerodzi się w pełną niebezpieczeństw misję, prowadzącą z raju do piekła. Ta misja przybliży Tima – jak nic wcześniej – do prawdy o losach Emmy. Ale przy okazji przybliży go też do prawdy o nim samym, o tym, na ile jest zdesperowany i co jest w stanie w owej desperacji zrobić, by odnaleźć córkę.

Ale to, o czym opowiada nam Kallentoft, jest w powieści równie istotne jak język, którym pisarz snuje swoją mroczną opowieść. Narracja podporządkowana jest tu bowiem bez reszty temu, co przeżywa bohater, wypływa z jego umysłu i choć formalnie jest trzecioosobowa, to w istocie okazuje się często zapisem gonitwy myśli człowieka zdającego sobie sprawę, że w swoich poszukiwaniach dotarł do punktu bez wyjścia, do ściany.

Co więcej – taka narracja jest też dla Kallentofta sposobem na zbudowanie psychologicznego portretu Emmy, ale przede wszystkim ukazanie łączących ojca i córkę emocji. Im bliżej zatem Tim jest wyjaśniania zagadki zaginięcia córki, tym częściej „jego” narracja zrywa się, by – nawet w połowie zdania – stać się narracją nastolatki, opowiadającej o tym, co przydarzyło się jej tuż przed zaginięciem.

Mons Kallentoft opowiada więc w „Patrz, jak spadam” mroczną historię o ludziach zepsutych, niewahających się przed popełnieniem największego zła. Jednak każąc nam oglądać ją przez pryzmat emocji bohatera, zmuszonego do konfrontacji z takim złem, jeszcze bardziej przeraża i porusza.

Mons Kallentoft, Patrz, jak spadam (Se mig falla)
Przełożyła Natalia Kołaczek
Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2021

%d bloggers like this: