artykuł felieton filmy

Bond i prześliczna wiolonczelistka | W obliczu śmierci, reż. John Glen | #bond25

Żarty się skończyły, nadszedł Bond na miarę nowych czasów. „W obliczu śmierci” z 1987 roku nie tylko wprowadził Timothy’ego Daltona do bondowskiego panteonu, ale skończył też z narracją, w której ratowanie świata przed brutalnymi złoczyńcami łączyło się z ciągłymi mrugnięciami okiem w kierunku widza.      

Filmy z Seanem Connerym w roli 007 były serwowane na serio, można by nawet rzec: na zimno, a ich humor wynikał raczej z kontrastu między raczej wyluzowanym Bondem a śmiertelnie poważnymi w swej złowrogości złoczyńcami. Dr No, przerysowany Blofeld, pan Osato, Goldfinger czy Rosa Klebb są aż śmieszni w swojej bezkompromisowości i próbie wywarcia złego wrażenia. Pomijam tu już oczywiście kwestie rozwiązań, które dziś śmieszą niezamierzenie od intencji twórców, z powodu swojej infantylności, jak choćby „smok” z pierwszej części serii, charakteryzowanie Connery’ego na Japończyka czy gadżety w rodzaju latających zabójczych kapeluszy.

Odcinki z Rogerem Moorem wniosły zatem zupełnie inny klimat – umowności, którą słyszymy w dowcipnych puentach, widzimy w scenach skakania po grzbietach krokodyli albo szukania pomocy u gadającej papugi (choć, co ciekawe, ara z „Tylko dla twoich oczu” zagrała też epizod w „W obliczu śmierci”) czy w posuniętej do granic możliwości gadżetomanii z laserowym zegarkiem na czele. Nic dziwnego, że po siedmiu filmach scenarzyści sami zapragnęli zmian.

„W obliczu śmierci” wprowadza do serii o agencie Jej Królewskiej Mości sporo nowego. Oczywiście głównie nowego Bonda, w którego wcielił się Timothy Dalton, a także nową Monneypenny (Caroline Bliss). Przede wszystkim wprowadza nastrój, którego nie było wcześniej. Bond Daltona jest typem raczej melancholijnym, romantycznym, trochę przypominającym kreację George’a Lazenby’ego, ale bez zbędnej brutalności. Bez wątpienia nie traktuje już też kobiet wyłącznie instrumentalnie. W całym filmie uprawia seks (prawdopodobnie) z jedną „dziewczyną” i to na samym początku, zaraz po tym jak szczęśliwie ląduje ze spadochronem na dachu jej jachtu. W głównej kobiecej postaci – Karze Milovy – najwyraźniej się zakochuje, a uczucie to znajduje swoje spełnienie w jedynym pocałunku jaki widzimy na ekranie. Oczywiście takie zachowanie Bonda to także znak czasów AIDS, ale i pewnie wyraz znużenia formułą, w której Bond (nawet w wersji po sześćdziesiątce) nie może opędzić się od dziewczyn chętnych, by wejść mu do łóżka.

Karę, prześliczną wiolonczelistkę Bratysławskiej Filharmonii, udającą snajpera, poznaje Bond przy okazji eksfiltracji. Dziewczyna niestety daje się wrobić w gierki radzieckiego generała Koskowa i choć w końcu uda się jej przejrzeć na oczy, jej naiwność będzie miała poważne konsekwencje. Zawiedzie bowiem oboje do Afganistanu, a potem Maroka, każe szukać pomocy u mudżahedinów, zmierzyć się z przemytnikami opium i handlarzem bronią Bradem Whitakerem (Joe Don Baker) – pozującym na wojskowego megalomanem, a przy tym zdolnym negocjatorem, skłonnym służyć każdemu, kto zapłaci za jego usługi.

I choć intryga nie rozczarowuje, to sam jej rdzeń czerpie z rozwiązań w serii już stosowanych. Punktem wyjścia dla fabuły jest eksfiltracja z Bratysławy radzieckiego generała Georgija Koskowa (Jeroen Krabbé), który dając się zwerbować twierdził, że chce przejść na stronę Zachodu, ponieważ nie popiera działań swojego przełożonego, generała Leonida Puszkina (John Rhys-Davies), pragnącego jakoby zabić wszystkich zachodnich szpiegów w ramach reaktywowawnej akcji „Smiert’ szpionom”. Szybko okazuje się, że to jednak nie Puszkin, a Koskow jest tym złym. Okazuje się też, że wywiad brytyjski nie jest w stanie stawić czoła jednemu eksagentowi KGB Necrosowi (Andreas Wisniewski). Zanim jednak wszystkie nuty trafią na swoje miejsce w partyturze rozpisanej przez Koskowa, eksgenerałowi udaje się przekonać Bonda, że ma zabić Puszkina. Przypomina to w dużym stopniu rozwiązania z „Ośmiorniczki”, gdzie również mamy do czynienia z różnicą zdań na szczytach radzieckiej władzy – tam między renegatem, generałem Orłowem a generałem Gogolem (poprzednikiem Puszkina). Sama postać Necrosa to też powtórka z rozrywki – patrz choćby Donald „Red” Grant z „Pozdrowień z Rosji” czy Erich Kriegler z „Tylko dla twoich oczu”.

Sytuację ratuje za to dynamika akcji, której tak brakowało (szczególnie na początku) poprzedniej odsłonie serii, czyli „Zabójczemu widokowi”. Bond przekracza granicę jadąc na pudle od wiolonczeli, walczy kilka kilometrów nad ziemią wisząc tylko na ciągniętej za samolotem pękającej siatce chroniącej ładunek opium, opuszcza lecący odrzutowiec jeepem, w końcu bierze udział w „bitwie” będącej dla Whitakera jego osobistym Waterloo.

Agent 272, czyli jak film ma się do prozy Iana Fleminga

„W obliczu śmierci” – piętnasty film z serii – choć zrealizowany według oryginalnego scenariusza, ma zadziwiająco wiele wspólnego z opowiadaniem Iana Fleminga pod tym samym tytułem, przynajmniej jeśli chodzi o punkt wyjścia całej fabuły, choć i tu zdarzają się różnice. I tak:

  • W opowiadaniu Bond otrzymuje zadanie: jako snajper ma pomóc brytyjskiemu agentowi 272 (a nie radzieckiemu generałowi) w ucieczce z Berlina Wschodniego (a nie Bratysławy).
  • Obowiązkiem Bonda jest zabezpieczenie przejścia agenta do Berlina Zachodniego poprzez wyeliminowanie czołowego zabójcy KGB o kryptonimie „Trigger”, który został wysłany, aby zabić 272.
  • Bond swój punkt strzelecki zajmuje na zachodnim krańcu granicy, w hotelu z widokiem na pas ziemi niczyjej między Berlinem Wschodnim a Zachodnim, który będzie musiał przebyć agent.
  • Każdej z trzech nocy obserwacji terenu Bond widzi żeńską orkiestrę zmierzającą w pobliżu na próbę i wracającą do domu – szczególną uwagę Bonda zwraca piękna blond wiolonczelistka.
  • Gdy 272 zaczyna przekraczać granicę, Bond widzi Triggera na pozycji i zdaje sobie sprawę, że to właśnie owa wiolonczelistka.
  • W ostatniej chwili Bond nie zabija snajperki, tylko (identycznie jak w filmie) strzela tak, by uszkodzić jej broń.
  • 272 dociera w bezpieczne miejsce, a Bond tłumaczy przełożonym, że nie wykonał zadania właściwie, bo nie chciał strzelać do kobiety. Agent 007 jest przekonany, że M pozbawi go za to statusu agenta 00.

Ostatni (prawie) tytuł Iana Fleminga, czyli ciekawostki

  • Timothy Dalton był brany pod uwagę jako odtwórca roli Jamesa Bonda już podczas castingu do „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” (1969), ale odrzucił tę rolę, uważając, że jest za młody – miałby podczas zdjęć zaledwie 21 lat. Myślano o nim także po rezygnacji George’a Lazenby’ego z udziału w filmie „Diamenty są wieczne” (1971), ale aktor ponownie odrzucił propozycję. Z różnych powodów odmawiał też udziału w kolejnych produkcjach, do których go zapraszano: „Tylko dla twoich oczu” (1981), „Ośmiorniczka” (1983) i „Zabójczy widok” (1985).
  • Do roli w filmie brany był też pod uwagę Pierce Brosnan, ale miał zobowiązania wobec NBC, producenta serialu „Remington Steele”. NBC było nawet skłonne zmienić harmonogram zdjęć, by Brosnan mógł zagrać, ale Albert R. Broccoli – odpowiedzialny za produkcje serii o agencie 007 – nie chciał, żeby ten sam aktor grał jednocześnie dwie dość podobne postaci.
  • Rolę w filmie odrzucił Christopher Reeve („Superman”). Gdyby się zgodził, byłby jedynym Amerykaninem, który zagrał Bonda, pomijając oczywiście Barry’ego Nelsona w telewizyjnym „Casino Royale” z 1954 roku.
  • Joe Don Baker, czyli odtwórca roli Brada Whitakera, zagrał potem… agenta CIA Jacka Wade’a w „GoldenEye” (1995) i w „Jutro nie umiera nigdy” (1997) z Piercem Brosnanem. Dzięki temu Baker stał się jednym z trzech aktorów, którzy w filmach o Bondzie zagrali zarówno przeciwników agenta Jej Królewskiej Mości, jak i sojusznika, obok Charlesa Graya (agent Henderson w „Żyje się tylko dwa razy” i Blofeld w „Diamenty są wieczne”) oraz Waltera Gotella (Morzeny w „Pozdrowieniach z Rosji” i generał Gogol m.in. w „W obliczu śmierci”). Ale w filmie pojawiają się też w nowych rolach inni aktorzy znani z poprzednich części – Nadim Sawalha (komendant policji w Tangerze), który zagrał Aziza Fekkesha w „Szpiegu, który mnie kochał” (1977) oraz Peter Porteous (nadzorca gazowni w Bratysławie), który grał fałszerza biżuterii Lenkina w „Ośmiorniczce” (1983).
  • To w zasadzie ostatni na bardzo długi czas film o Jamesie Bondzie, w którym wykorzystano oryginalny tytuł z prozy Iana Fleminga, aż do czasu „Casino Royale” (2006), ale ten tytuł był wcześniej wykorzystany w dwóch produkcjach spoza głównej serii oraz „Quantum od Solace”.

James Bond powróci na zupelnieinnaopowiesc.com w filmie „Licencja na zabijanie”.

W obliczu śmierci (The Living Daylights), reż. John Glen
scenariusz Richard Maibaum, Michael G. Wilson
Wielka Brytania 1987

%d bloggers like this: