– Migrując zmieniamy miejsce, ale nie siebie. Zabieramy tam nasz charakter, nasze emocje, zawiść, nienawiść, ale i miłość. Ludziom się wydaje często, że można jakiś etap zamknąć i zacząć wszystko od nowa. To najczęściej nieprawda – mówiła Hanna Cygler* podczas promocji jej najnowszej książki „Nowe niebo”, zorganizowanej przez Dom Wydawniczy Rebis w księgarni BookBook przy ul. Hożej w Warszawie.
Przemysław Poznański: Twoja bohaterka, Matylda Halman, pod koniec XIX wieku rusza za ocean, by docelowo zamieszkać w Winonie, w stanie Minnesota. To oś „Nowego nieba”. Ale po raz pierwszy wspomniałaś o tym w powieści „Za cudze grzechy”. Jak to się stało, że te kilka akapitów z poprzedniej książki tutaj urosło do samodzielnej opowieści?
Hanna Cygler: Tak czasem się dzieje. To samo wcześniej spotkało Władka Hallmanna – najpierw pojawił się w kilku akapitach w „Deklinacji męskiej/żeńskiej”, by potem stać się bohaterem dwutomowego cyklu „Czas zamknięty” i „Pokonani”. Ale muszę przyznać, że nie zamierzałam napisać „Nowego nieba”. Pracowałam nad książką „Na cudzym chlebie” – kontynuacją „W cudzym domu” i „Za cudze grzechy”. Jednak mniej więcej w połowie zorientowałam się, że krzywdą dla tej książki byłoby, gdybym na siłę kontynuowała wątki z serii „cudzej”. Postanowiłam napisać powieść rozgrywająca się obok serii, klasyczny spin-off.
Przeczytaj także: Nowy, nie tak wspaniały, świat | Hanna Cygler, Nowe niebo

Po raz kolejny umieszczasz akcję w wykreowanym przez siebie świecie, swoistym ekosystemie, zaludnianym przez rodzinę Hallmannów/Halmanów, ich wrogów i przyjaciół. Skąd pomysł, by w zasadzie w każdej książce – niezależnie od tego, kiedy toczy się jej akcja – w jakiś sposób odnosić się do tych postaci?
– Tak jakoś wyszło. Nie mogę powiedzieć, że od początku towarzyszył mi taki zmysł. Gdy już napisałam o ojcu Witka Halmana, Włodku Hallmannie i o Edwardzie Hallmannie, jego dziadku, to pomyślałam sobie, że czas na pradziadka. I tak pojawił się cykl rozpoczęty powieścią „W cudzym domu”. Jedna z czytelniczek pytała mnie ostatnio czy będę tak prowadziła ten cykl, że połączy się z „Czasem zamkniętym”, a potem z powieściami współczesnymi. Pomyślałam: kto wie? Nadal jednak nie będzie to saga w takim rozumieniu, że trzeba ją czytać od początku do końca. Wciąż będą to mniejsze cykle lub osobne książki.
Czytając twoje książki wyobrażam sobie, że masz w domu osobny pokój z wielką korkową tablicą, na której wiszą drzewa genealogiczne bohaterów. Tak jest?
– Na razie wszystko tkwi w mojej głowie i luźnych notatkach. Te książki to dwadzieścia jeden lat mojego życia. Przez ten czas zżyłam się z bohaterami, znam ich, pamiętam szczegóły z ich życia. Poza tym gdy piszę książki z cyklu, to czytam poprzednie. Choć rzeczywiście pamięć czasem bywa zawodna i pewnie przy takiej liczbie książek przydałoby się mieć ściągę. Na razie jednak nie mam gabinetu, a tym bardziej tablic korkowych. Moje „biuro” związane z pisaniem książek zajmuje jeden kartonik pod łóżkiem w sypialni (śmiech). Czasem obserwuję jak pisarze na Facebooku pokazują zdjęcia wielkich plansz z rozpisanymi wątkami powieści i wtedy myślę sobie: gdzie ja bym to wszystko zmieściła? To są najczęściej autorzy kryminałów, więc wiem, że powieści z tego gatunku w życiu bym nie napisała, bo nie umiem tak planować.
Sama wspomniałaś, że twoje powieści rozgrywają się w różnych epokach: w XIX wieku, w czasie wojny i stalinizmu, w okresie przemian ustrojowych i współcześnie. Masz swoją ulubioną epokę?
– Nie, ponieważ nie jest tak, że lubię i znam okres, o którym akurat piszę. Wręcz przeciwnie: wolę nie znać. To, co znam, przestaje mnie to interesować. Wolę się uczyć epoki, to stanowi dla mnie wyzwanie. Nigdy bym nie pomyślała, że będę pisać o wojnie, o okresie stalinizmu, że zajmę się emigracją, a tak wyszło.
Przeczytaj także: Mimo wszystko | Hanna Cygler, Tylko kochanka

To już twoja kolejna powieść o emigracji. W „Greckiej mozaice” pisałaś o emigracji politycznej Greków wyjeżdżających do Polski po wojnie domowej, w „Tylko kochance” o emigracji zarobkowej lat 80. Czy to temat, który jest ci szczególnie bliski? A może emigracja to po prostu ciekawy temat, bo zawsze wyzwala w bohaterach skrajne emocje?
– Dla mojego pokolenia temat emigracji był szczególnie ważny. Byliśmy świadkami wielkich fal wyjazdów na Zachód – umotywowanych politycznie, ale i ekonomicznie. Był to też temat ważny w naszej rodzinie dlatego, że mój ojciec zajmował się naukowo wielką emigracją do Francji, Belgii i Anglii w XIX wieku. A poza tym rzeczywiście: decyzja o wyjeździe z kraju, na stałe, wywołuje emocje, pozwala w inny sposób pokazać bohatera.
„Nowe niebo” to powieść amerykańska. Jej akcja rozgrywa się przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, a dokładnie w kaszubskiej stolicy Stanów, czyli w Winonie. Jak wpadłaś na to, by napisać o historii w zasadzie w Polsce nieznanej?
– To był zupełny przypadek. Już pisząc „Za cudze grzechy” zaplanowałam wspomniany przez ciebie wątek bohaterów, którzy przeprowadzają się za ocean. Ponieważ chodziło o mieszkańców Kaszub, pomyślałam, że trzeba wysłać ich do Kanady. Byłam przekonana, że to właśnie był główny kierunek emigracji Kaszubów. Ale zaczęłam badać sprawę i znalazłam informację, że tak naprawdę głównym kierunkiem emigracyjnym były dla nich Stany, a konkretnie właśnie Winona. Gdy okazało się, że to jest stan Minnesota, dwieście kilometrów od Minneapolis, gdzie mieszka moja siostra, to nie miałam już żadnych wątpliwości, że muszę to miejsce odwiedzić. Bardziej jednak hobbystycznie, bo „Za cudze grzechy” już wtedy kończyłam, to była zamknięta książka. Jednak gdy w końcu pojechałam z siostrą do tego miasta, wiedziałam, że na wzmiance o niej nie może się skończyć. Winona mnie wciągnęła. Oczywiście ważnym argumentem za jej napisaniem było to, że nie mogłam znaleźć innej współczesnej książka opowiadającej o tym temacie. W Skandynawii jest pełno powojennej literatury opisującej ich emigrację do Stanów, zresztą również do Minnesoty, u nas jest to temat niezbyt znany.
Przeczytaj także: Emocje czasów przejściowych | Hanna Cygler, 3 razy R

Co cię zauroczyło w Winonie aż tak, że zasłużyła na książkę?
– Przede wszystkim poznałam niezwykłą osobę, osiemdziesięciojednoletniego księdza Paula Brezę, założyciela i kustosza Polskiego Instytutu Kultury i Muzeum w Winonie. Przyznaję, że gdy siostra umówiła mnie na zwiedzanie tego miejsca, była sceptyczna. Bo co może być w takim muzeum? Pewnie na wszystko starczy pół godziny. Zostałyśmy tam chyba z pięć godzin! Ksiądz Breza to osoba pełna energii życiowej, choć coraz częściej jest też zatroskany losami muzeum, gdy jego już zabraknie. Dziś bowiem Winona nie jest już kaszubska. Mieszkają tam jeszcze osoby o kaszubskich korzeniach, ale nie mówią już ani po polsku, ani po kaszubsku, a ich nazwiska są mocno zamerykanizowane. Większość kaszubskich imigrantów wyniosła się bowiem z Winony w chwili, gdy zaczęto zamykać tartaki. Szukali pracy gdzie indziej.
Ty opisujesz jednak w „Nowym niebie” lata kaszubskiej świetności tego miejsca.
– Ten okres obejmował sześćdziesiąt lat. Winona liczyła sobie wtedy 20 tysięcy mieszkańców i, co ciekawe, statystycznie było tam najwięcej milionerów jak na miasto tej wielkości w całych Stanach Zjednoczonych. To trzeba było opisać.
Ile zatem w „Nowym niebie” jest faktów, a ile fikcji? Pytam, bo przecież zaludniasz Winonę także autentycznymi postaciami z epoki, bohaterowie spotykają choćby Hieronima Derdowskiego, znanego wydawcę polskiej gazety.
– Postaci i wątki główne są oczywiście fikcyjne. Ale jeśli chodzi o postaci historyczne, to one są prowadzone zgodnie z prawdą. Derdowski prowadził gazetę „Wiarus”, najbardziej znaną wówczas w Ameryce gazetę dla Polaków, która poza Winoną ukazywała się też w Chicago i w Kanadzie. Wszędzie tam, gdzie była Polonia i prenumeratorzy. Z Derdowskim miałam problem. Udało mi się przeczytać wiele książek o nim, bo chciałam być bardzo dokładna, a tymczasem w jednej monografii było napisane, że Derdowski dostał apopleksji w konkretnym roku, a w następnej, że w innym. W końcu poszłam do profesora Józefa Borzyszkowskiego, który mi pożyczył książki o tej postaci. A on spojrzał na mnie i powiedział: „Piszesz książkę popularną”. Tymczasem autor piszący książkę osadzoną w historii zaczyna zbyt głęboko kopać. A powinien pamiętać, że nie pisze książki historycznej, tylko obyczajową, która ma się czytać. Dobrze natomiast, jeśli przy okazji zainspiruje kogoś do tego, żeby sięgnął po historyczne źródła.
Przeczytaj także: Podróż przez przełom wieków | Hanna Cygler, Cudze grzechy

To pokazuje jednak, że bardzo dokładnie dokumentujesz fakty do książki. Czy to oznacza, że będąc w Winonie liczyłaś, dajmy na to, kroki od kościoła do dawnego tartaku?
– Takie dokumentowanie nie odgrywa tak wielkiej roli, jak myślimy. Ważniejsze od liczby kroków dzielących konkretne budynki okazało się znalezienie – opisanej potem w książce – firmy produkującej leki i kosmetyki naturalne Watkins. Ona działa tam od XIX wieku i od tamtego czasu słynie z fantastycznego toniku kosmetycznego. To niesamowita firma farmaceutyczna, bo od początku bazowała na składnikach naturalnych. Dziś, gdy następuje odwrót od chemii na rzecz naturalnych kosmetyków i leków, okazuje się, że był to strzał w dziesiątkę. Z prawdziwych obiektów, które opisałam, był też tartak i jego właściciel, oraz kościół. Ale już położenie domów moich bohaterów jest od początku do końca wymyślone.
W książce rozprawiasz się z mitem amerykańskiego snu. Pokazujesz wielkie fortuny, które mogły rozpaść się w ciągu jednego dnia, wyśnione małżeństwa, które nie okazywały się w rzeczywistości tak piękne.
– Winona była w sumie całkiem dobrym miejscem do życia w porównaniu z tym, co mogło czekać imigrantów w innych miastach. Znacznie gorszy jest opis życia imigranckiego w Minneapolis. Co innego pokazują filmy, szczególnie westerny, gdzie budowano swoistą mitologię i uzasadnienie dla osiedlania się na tych ziemiach. A prawda jest taka, że migrując zmieniamy miejsce, ale nie siebie. Zabieramy tam nasz charakter, nasze emocje, zawiść, nienawiść, ale i miłość. Ludziom się wydaje często, że można jakiś etap zamknąć i zacząć wszystko od nowa. To najczęściej nieprawda.
Mimo problemów, listy z Ameryki pełne były optymizmu, a nawet koloryzowania.
– To też fakt, udokumentowany historycznie. Zastanawiałam się, dlaczego ci Kaszubi wpadli na pomysł, żeby zjechać tak tłumnie właśnie do Winony. Bo owszem, były tam lasy, były tartaki. Ale tak było przecież w całej Minnesocie. Okazało się, że w latach 50. XIX wieku przyjechali do Winony przedstawiciele trzech rodzin z Kaszub. I zaczęli pisać do krewnych bajki o życiu w Ameryce. Do tego stopnia przekonujące, że nagle zaczęły ściągać do Winony całe zastępy Kaszubów. Oczywiście nie było tak, że po przyjeździe wszyscy byli rozczarowani. Na miejscu można było łatwo kupić ziemię, rzecz niewykonalna pod zaborem pruskim, większe były szanse pozyskania wykształcenia, poziom cywilizacji też był wyższy, niż w niektórych miejscach Polski zaborowej.
Przeczytaj także: Saga grecka, saga polska | Hanna Cygler, Grecka mozaika

Pokazujesz też jednak, że o ile Irlandczycy trzymali się razem, o tyle Polacy woleli się kłócić…
– Tak to pokazywał „Wiarus” Derdowskiego, skąd zaczerpnęłam choćby opis księdza wystawionego przez parafian poza kościół…
…i nietolerancję wobec Indian. Co zresztą osobiście dotyka jedną z głównych bohaterek.
– Spotkałam się z tym tematem m.in. podczas zwiedzania zabytkowej fortyfikacji Fort Snelling w Minneapolis. Celem władz amerykańskich było pozbycie się Indian Dakota i zamknięcie ich w rezerwatach. Opisuję w książce wojnę z Dakotami w 1862, w wyniku której miała miejsce największa masowa egzekucja w dziejach Stanów Zjednoczonych. Powieszono trzydziestu ośmiu Indian, choć planowano zabić trzystu trzech. Abraham Lincoln, który też nie bardzo kochał Indian, w ostatniej chwili zawahał się i dlatego nie wszystkich powieszono. W tym samym roku powstał też pierwszy obóz koncentracyjny, gdzie zamknięto indiańskie kobiety, dzieci, starców. Przez długi czas w ogóle nie było Indian Dakota na terenie Minnesoty. Warto o tym pisać, bo nasze wyobrażenia na ten temat nie są pełne. Dobrze, że ostatnio ukazują się takie pozycje jak choćby książka reportażowa „Powrócę jako piorun. Krótka historia Dzikiego Zachodu” Macieja Jarkowca.
Optymizmem za to napawa charakterystyczne dla twoich książek pokazanie silnych kobiecych postaci.
– Dziękuję, że przeszedłeś to tematu kobiet, bo w zasadzie przede wszystkim chciałam napisać o silnych kobietach, a dopiero potem ważne było dla mnie ich pochodzenie, to, że są z Kaszub. Bardzo ważne jest dla mnie pokazanie takich postaci jak Felicja i Matylda, ale też drugoplanowych jak historyczna postać Gratia Countryman, która została pierwszą dyrektorką biblioteki w Stanach Zjednoczonych. A przy tym prezentowała bardzo nowoczesne podejście do bibliotekarstwa. To ona wpuściła ludzi między półki, zamiast podawać książki zza lady. Uważała, że książki powinny iść za ludźmi. Wiele z tych idei jest realizowana do dzisiaj – w USA książki możemy pożyczyć w jednej bibliotece, a oddać w innej, w tej, do której akurat nam najbliżej.
Przeczytaj także: Polaka los przypadkowy | Hanna Cygler, Czas zamknięty
Jednym z najlepszych wcieleń silnej kobiety jest Wiera – bohaterka znana już z innych książek. Ale to chyba tu staje się prawdziwą kobietą-żywiołem.
– Wierę postanowiłam opisać z różnych punktów widzenia. W książce „W cudzym domu” jest po prostu młodą kobietą, którą wyróżnia to, że jest pełna seksapilu. W „Nowym niebie” to już rzeczywiście silna, niezależna kobieta. Bizneswoman, która trafiła wreszcie na podatny grunt.
„Nowe niebo” powstało, jak wspomniałaś, podczas pisania kolejnej części do serii „cudzej”. Co z nią?
– Będzie kontynuowana. Już wiem, o czym będzie kolejny tom, widzę nawet scenę końcową. To znowu wyzwanie, bo piszę o nowej epoce, bohaterowie znajdą się w nowym miejscu. Zdradzić mogę, że opiszę przełom XIX i XX wieku, a w tle pojawi się Afryka i wojna burska.
Rozmawiał Przemysław Poznański
Zdjęcia Klaudia Kieliszczyk
Współpraca Przemysław Jakub Hinc
*Hanna Cygler – autorka dziewiętnastu powieści, m.in. „Tryb warunkowy”, „Czas zamknięty”, „Pokonani”, „Grecka mozaika”, „Złodziejki czasu”, „W cudzym domu” i „Za cudze grzechy”, „Tylko kochanka” oraz najnowszej „Nowe niebo”. Absolwentka wydziału skandynawistyki Uniwersytetu Gdańskiego, pracowała w gdańskim oddziale Polskiej Agencji Informacyjnej i na Uniwersytecie Gdańskim. Od 1993 zajmuje się zawodowo tłumaczeniami z języka szwedzkiego i angielskiego. Prowadzi własne biuro tłumaczeń.