Kiedy sięgałem po tę pozycję, spodziewałem się dowcipnych felietonów wyśmiewających realia socjalistycznej ojczyzny ludu pracującego miast i wsi Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Epoki, zdawałoby się, słusznie minionej i żyjącej już tylko we wspomnieniach starszych obywateli Trzeciej Rzeczypospolitej, demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej, gdzie organy państwa działają na podstawie i w granicach prawa, a obywatele żyją dostatnio. Ale z każdą przeczytaną kartą uśmiech na moich ustach stawał się coraz bardziej cierpki i coraz bardziej do moich uszu dochodził zgrzytliwy rechot historii.
Lektura wstępniaka, urodzonego pod znakiem Raka, dokładnie 80 lat temu Jacka Fedorowicza [korzystając z okazji życzę jubilatowi wszystkiego najlepszego – wprawdzie życzenia spóźnione, bo to już wszak koniec roku jubileuszowego, tym niemniej szczere] z początku budzi uśmiech i z przekąsem każe zastanowić się nad jakością sita ówczesnej cenzury. Ówczesnej, bo książka swoje pierwsze wydanie miała już… w 1975 roku. Wydana została najzupełniej legalnie przez Krajową Agencję Wydawniczą i choć była wyraźną drwiną z „naszej małej stabilizacji”, to pozwalała na oswojenie absurdów socrealizmu. Może właśnie to, taki wentyl bezpieczeństwa dla nagromadzonej społecznej frustracji, był swoistym modus vivendi wydania tej pozycji? Tak, czy inaczej stanowi ona doskonały wybór spośród poniedziałkowych felietonów „Poradni Zdrowia Psychicznego” prowadzonych przez Fedorowicza na antenie Programu III Polskiego Radia. I jak już widać po tym krótkim wstępie, okazuje się być książka pozycją niezwykle symboliczną w dobie, gdy rządzący nawet radiowym dziennikarzom i satyrykom stawiają ultimatum. Okazuje się być też teraz, czego pewnie nie spodziewał się Fedorowicz, nad wyraz aktualną pozycją w wielu innych obszarach codziennego życia obywateli i obywatelek. A tytułowe „W zasadzie tak” wówczas najlepiej oddawało socjalistyczną rzeczywistość, ale też teraz, z każdym dniem nabiera głębszego, bardziej brzemiennego znaczenia i sensu.
Demony nad Sekwaną | Sabri Louatah, Dzikusy. Upiór nawiedził Europę
Bo PRL „w zasadzie” był państwem demokratycznym (przynajmniej taki zapis widniał w konstytucji do 1976 r. i była to „demokracja ludowa”), „w zasadzie” był tu sejm, rząd i Rada Państwa z wiekuistym przewodniczącym Henrykiem Jabłońskim (przynajmniej w mojej pamięci on się tak zapisał, choć tak naprawdę kierował tą kolegialną „głową państwa” tylko przez trzy kadencje, w latach 1972 – 1985 ), w zasadzie była też telewizja, a nawet od 2 października 1970 r. był też Drugi Program Telewizji Polskiej. Ale tak naprawdę „w zasadzie” był to kraj absurdów. Państwem kierował uzależniony od ZSRR Komitet Centralny PZPR, z pierwszym sekretarzem na czele, organem pozakonstytucyjnym i – jak się okazało po przemianach ustrojowych – również poza wszelką odpowiedzialnością sądową. Wychodziła prasa, ale była kontrolowana przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Obywatele mogli nawet posiadać majątek i, jak pisze autor, w 1975 r. „posiadanie samochodu już nie jest wadą obywatela”.
Wesele w Saint-Étienne | Sabri Louatah, Dzikusy. Francuskie wesele

Oczywiście dworuje sobie przy tym niemiłosiernie z podejrzliwości władzy. No bo przecież jak obywatel kupił auto, to miał pieniądze, a władza nie mogła sobie pozwolić na to, by mu w kieszeni nie poszperać i nie sprawdzić skąd je wziął. Fedorowicz z nieprawdopodobnym wdziękiem naigrawa się z biurokratycznych procedur nie tylko związanych z rejestracją pojazdu, ale załatwianiem wszelkich spraw urzędowych, a słynna „podkładka” do dzisiaj króluje na korytarzach wszelkich instytucji. Autor z ironicznym przymrużeniem oka instruuje jak rozmawiać z władzą, a wiedza ta dzisiaj może okazać się nad wyraz przydatna. Bo przecież władza lubi czuć się władzą. I lubi wiedzieć, że my wiemy, że nią jest i że zawsze ma rację. Dlatego autor radzi nam, byśmy wiedzę o tym wyraźnie i od razu okazali władzy. Sugeruje pokornie przyznać się do błędu i zadeklarować władzy, że nie stworzymy żadnego, nawet najmniejszego problemu. Potem mamy władzę przeprosić, a następnie dokonać samooskarżenia.
Jacek Fedorowicz słusznie konstatuje, że wówczas władza nadmie się jak balon i dumna z siebie może okazać się ludzkim panem, wobec nas, zwykłych śmiertelników. Słusznie przy tym zauważa, że im władza jest głupsza, tym bardziej pochlebstwo jej próżność nadyma. I choć czasy się zmieniły, w hotelach są telefony, samochody stały się zwykłym narzędziem pracy dla wielu ludzi, a złożenie reklamacji zwłaszcza w dobie handlu internetowego już nie jest tym samym co w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, to znów oglądając telewizję, warto sięgnąć to tego „poradnika”, by się nie denerwować i śladem satyryka prowadzącego „Dziennik Telewizyjny” nie odnieść wrażenia przeżywania po raz kolejny „déjà vu”. A w zasadzie zaraz po lekturze „W zasadzie tak” najlepiej iść na długi spacer.
Jacek Fedorowicz, W zasadzie tak
Wielka Litera 2017