recenzja

Demony nad Sekwaną | Sabri Louatah, Dzikusy. Upiór nawiedził Europę

Sabri Louatah w drugim tomie „Dzikusów” stawia wyjątkowo niewygodne pytania: na ile Francja jest gotowa na prezydenta niebiałego, nieburżuazyjnego i nieskoligaconego z lokalnym światkiem „Zamków nad Loarą” lub zwyczajnie „innego”.

Padł strzał, a zaraz potem wściekły tłum rzucił się na zamachowca, który strzelał do pierwszego arabskiego kandydata na prezydenta Francji. A że strzelał potomek algierskich emigrantów, to nad jego rodziną rozciąga się mroczny cień represji. Możemy sobie wyobrazić ten koszmar przesłuchań i aresztowań, które zaczęły się, gdy tylko zidentyfikowano zamachowca. Możemy też o tym przeczytać, bo Sabri Louatah w drugim tomie „Dzikusów” nakreślił bardzo sugestywny obraz Francji w ogniu. Głosy oddane w wyborach są jeszcze zliczane. Pretendent do urzędu prezydenckiego leży w szpitalu pod respiratorem. Wydaje się, że dotychczasowy lokator Pałacu Elizejskiego będzie musiał opuścić kwaterę. Jednak w gabinetach politycznych praca wre. Zwłaszcza w gabinecie „prawej ręki” prezydenta, czyli minister spraw wewnętrznych Marie-France Vermorel i jej „lewej ręki”, jak mówi o szefie swojego gabinetu, Pierre-Jeana Corbin de Montesquiou. Celem ich wysiłków jest namierzenie i złapanie „mózgu” zamachu, czyli Nazira Narrusza. Czy jednak jest możliwe, by kula dosięgła kandydata na prezydenta w wyniku indywidualnego aktu terroru, lub akcji małej grupki fanatyków? A może jednak wrzenie na ulicach nie wynika li tylko z gniewu ludu?

Zobacz także: Wesele w Saint-Étienne | Sabri Louatah, Dzikusy. Francuskie wesele 

Pierwszy tom tetralogii rozpoczął się od kabylskich godów, które zakończyły się spektakularnym trzęsieniem ziemi, choć innym niż mogliśmy się spodziewać na początku. Część pierwsza „Dzikusów” kończy się nieprawdopodobną katastrofą, co biorąc pod uwagę dystopijny charakter utworu już było niepokojące. Ale to dopiero początek tej historii- teraz, jak u Alfreda Hitchcocka, będzie już tylko więcej i mocniej. I, tak samo jak u mistrza suspensu, w wir wydarzeń, nad którymi nie mają żadnej kontroli, wplątane zostaną postronne osoby. Miło już było. Teraz możemy zapomnieć o gorączce przygotowań do ślubu i wesela Kenzy i Slima Narrusza z „Dzikusów. Francuskiego wesela”. Bo choć wydarzenia te rozgrywały się zaledwie przed kilkoma dniami, nikt już o nich nie pamięta. Teraz na pierwszym planie zaczyna tlić się już inny ogień. Do kandydata na prezydenta strzelał bowiem kuzyn pana młodego – Abd al-Karim Abu Na’imi Narrusz.

Na kartach książki rozpoczyna się maraton emocji. Jeśli uda nam się odetchnąć, to dopiero na końcu tomu i też tylko na chwilę. Oczyma wyobraźni możemy bowiem dojrzeć to, co nastąpi dalej, co wydaje się nieuniknione i co już teraz budzi grozę znacznie większą, niż akt terroru, którego właśnie byliśmy świadkami. I choć „Dzikusy” to powieść political fiction, wyraźnie pokazuje ona nabrzmiałą bańkę – z jednej strony ksenofobii i rasizmu, a z drugiej pragnienia zmiany. Konkretnej, ale chyba nawet w oczach autora niemożliwej.

Tymczasem na kartach książki Francja pogrąża się coraz bardziej w chaosie wywołanym zamieszkami, które wybuchły po zamachu na życie deputowanego Idara Szawisza – pierwszego Araba kandydującego na urząd prezydenta kraju. Ten atak stał się iskrą, która podpaliła lont zdarzeń i – jak się zdaje – nikt i nic nie będzie już w stanie ich powstrzymać. Nawet jeśli kandydat na prezydenta przeżył, a bezpośrednim sprawcą zamachu okazał się potomek algierskich emigrantów.

Zobacz także: Niemy krzyk | Wojciech Dutka, Czarna pszczoła

Abd al-Karima Abu Na’imi Narrusza poznaliśmy w poprzedniej książce jako zapasowego świadka pana młodego. Nieco napruty i napalony ziołem, w końcu zaszantażowany, Karim dopuścił się „królobójstwa”, a przy okazji swoim czynem wzniecił zamęt. I oto na arabskich przedmieściach płoną pierwsze pojazdy, a nad miastami unosi się łuna ognia. Na murach pojawiają się napisy „Sarko morderca”. Czyżby tłum nie wierzył, że Karim działał wyłącznie na rozkaz swojego kuzyna Nazira i wąskiej grupy „samotnych wilków”? Może, jak to sugerują portale społecznościowe, w sprawę zaangażowanych jest znacznie więcej osób, choć macki Nazira są rzeczywiście długie? A może ta ośmiornica ma głowę zupełne gdzie indziej i Nazir jest wprawdzie silnym i sprawnym, ale tylko jednym z jej ramion? Może zatem ma rację „ulica” wznosząca okrzyki jednoznacznie wskazujące na domniemanego politycznego zleceniodawcę zamachu? Pamiętać przecież musimy, że ewentualna wygrana arabskiego kandydata nie byłaby zmianą porównywalną z zastąpieniem socjalliberała przez liberalnego demokratę. Gdyby się dokonała, byłaby czymś na kształt wyboru pierwszego czarnoskórego prezydenta USA, albo zmiany społecznego myślenia o prawach człowieka, owocującej wprowadzeniem „marriage equality”.

Jednak swąd spalonych samochodów i dym unoszący się znad zdewastowanych placów, świadczące o trwających już od kilku dni nocnych rozruchach, nie skrywają przed oczami czytelników dalszych losów klanu Narrusz. W książce na plan pierwszy wysuwa się tym razem Fu’ad Narrusz, „średni” brat pana młodego z poprzedniego tomu – to głównie z jego perspektywy śledzimy teraz bieg zdarzeń. Ale ze sceny nie schodzą oczywiście pozostałe postaci. Śledzimy losy dwóch sióstr Narrusz: Rabi’i i Dunji – matek Karima i Nazira, pojawia się też jeszcze jeden członek klanu, którego nie było ani na ślubie, ani na weselu. Co dla rodziny oznacza jego nieoczekiwane pojawienie się na arenie zdarzeń? I czy spotkanie z nim dla wszystkich Narruszów jest tak samo radosnym przeżyciem?

Zobacz także: Samobójstwo cywilizacji | Michel Hoellebecq, Uległość

Poza tym co chwilę na plan pierwszy wysuwają się inne postaci, czasem po to tylko, by bezpardonowo zostać zmiecionymi ze sceny przez – pozostających w cieniu – „władców marionetek”. Domyślamy się ich istnienia, bo przecież Nazir wciąż skutecznie wymyka się pościgowi, zwodzi policjantów i śledczych, prowadzi ich na manowce. Zadajemy więc sobie pytanie: czy wszystko to, co się dzieje, jest możliwe bez pomocy „z wewnątrz”? Bez wątpienia dostaliśmy do lektury misternie uplecioną intrygę w intrydze i sekret zasłonięty przez tajemnicę, chciałoby się rzec „państwową”.

Stało się już jasne, kim jest zamachowiec i wiadomo kto mu zlecił dokonanie aktu terroru, ale wciąż nie mamy pewności, czy poznaliśmy wszystkie figury rozstawione na szachownicy. I nie wiemy jeszcze, kto jest pionkiem, a kto królową. Dlatego nie zabraknie w książce zakulisowych działań na szczeblach władzy, dziwnych roszad i tajemniczych telefonów. Nagle stare sprawy nabierają nowego znaczenia, wychodzą na wierzch wcześniej zamiecione pod dywan tajemnice – w tym rodzinne – i wcale już nie mamy przeświadczenia, które nam towarzyszyło wcześniej, że pozostali członkowie klanu są kryształowo czyści. W ten sposób misterna konstrukcja stworzona przez Sabri’ego Louataha w tym tomie „Dzikusów” zdaje się potwierdzać wcześniejsze przekonanie, że autor zbudował tę wielowątkową intrygę w sposób tak przemyślany, że jeszcze nie jeden raz nas zaskoczy i nagle to, co wydawało się opiekuńcze, teraz będzie zwodzić na manowce, białe ostatecznie zmieni swój kolor, czyste się przybrudzi, a drugie oblicze mieć będą ci, których byśmy o to nie podejrzewali. I chyba tylko Jasmina Szawisz – córka pretendenta do pierwszego urzędu Republiki – wydaje się mieć czyste serce i intencje. Ale takich prostolinijnych postaci jest tu niewiele, a nawet zyskujemy przekonanie, niemal  graniczące z pewnością, że ci, którzy nie mają złych intencji, wcale nie muszą grać do tej samej bramki. Bo na kartach książki jesteśmy świadkami opowieści o tym, co by było, gdyby faktycznie pojawił się na scenie politycznej taki polityk jak Szawisz. Jak zareagowałby konserwatywny francuski establishment? Na ile trójkolorowy sztandar dzierżony w ręku przez Mariannę wiodącą lud na barykady Paryża oddaje dziś ducha wolności, równości i braterstwa, a na ile trzymana w jej ręce flaga stała się całunem skrywającym martwe ciało tej idei? Bo pod przyjemną formą powieści dystopijnej stawia nam Louatah wyjątkowo niewygodne pytania: na ile Francja jest gotowa na prezydenta niebiałego, nieburżuazyjnego i nieskoligaconego z lokalnym światkiem „Zamków nad Loarą” lub zwyczajnie „innego”. I co by się stało, gdyby jednak taki pretendent do Pałacu Elizejskiego się pojawił? Jak by zareagowała na to francuska klasa polityczna i czy byłaby na to gotowa? I czy gotowi na to by byli zwykli Francuzi? I już nie wiadomo, czy tytułowym upiorem jest Nazir, czy jest nim rasizm, a może jeszcze coś innego. W ten sposób książka „Dzikusy. Upiór nawiedził Europę” staje się nie tylko drugą częścią kabylskiej sagi, ale też istotną wypowiedzią w szeroko rozumianym dyskursie politycznym, co w czasach gdy do głosu coraz częściej dochodzą populistyczne ugrupowania ksenofobiczne, ma szczególne znaczenie.

 

Sabri Louatah, Dzikusy. Upiór nawiedził Europę (Les Sauvages Tome 2)

Przekład: Beata Geppert

W.A.B. 2017

 

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading