recenzja

Wesele w Saint-Étienne | Sabri Louatah, Dzikusy. Francuskie wesele

W „Dzikusach”, jak w „Uległości” Houellebecqa, na pierwszy plan wybija się samotny los jednostki, której przyjdzie dokonać wyboru. Ale książce Louataha równie blisko, jeśli nie bliżej, do „Wesela” Wyspiańskiego – z całym panteonem widm, które tu nawiedzają współczesną Francję.

Wydawałoby się, że nie ma nic bardziej radosnego niż ślub i wesele. Temu wydarzeniu zazwyczaj jednak towarzyszy ogromne zamieszanie. Tym bardziej gdy właściwie nie wiadomo, dlaczego pan młody w ogóle się żeni, świadek się spóźnia, a świadek zapasowy ma niedobraną marynarkę, niepasujące buty i zachowuje się dość niestandardowo jak na te okoliczności i jakby tego było mało, muzyka dobrana przez matkę panny młodej trafia w gust tylko jednej z rodzin.

A to i tak tylko początek zamieszania – z każdą przeczytaną stroną zyskujemy wrażenie, że powszechny w takich sytuacjach chaos wyrwał się z sali weselnej i rozgościł się w całym świecie powieści.

Oto bowiem  ślub bierze potomek kabylskiej rodziny wywodzącej się z Algierii, zamieszkałej od kilku pokoleń we Francji, a następnego dnia ma się odbyć druga tura wyborów prezydenckich, w których zmierzyć się mają starający się o reelekcję urzędujący prezydent Sarkozy i – po raz pierwszy w historii Republiki –starający się o ten urząd muzułmanin, potomek Algierczyków.

Sabri Louatah jest francuskim pisarzem pochodzenia kabylskiego,  dostajemy więc w „Dzikusach” autentyczny obraz algierskiego ślubu. Do napisania tej książki autora zainspirowała lektura „Biesów” Dostojewskiego i zamieszki z roku 2005, które ogarnęły Francję. Choć dla mnie książka równie bliska jest „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego. Oczywiście ten utwór nie jest we Francji  tak znany jak twórczość Rosjanina, więc nie znajdziemy tu przypisów do tego dramatu. Tymczasem przystają do siebie czas i miejsce akcji. Bohaterów obu utworów poznajemy w dniu wesela i każda z tych opowieści kończy się nazajutrz. A pytanie „cóż tam, panie, w polityce?” i tu znajdzie swoją odezwę w ulotce wyborczej deputowanego Szawisza. Oczywiście są też różnice. Bo przecież arabski ślub to nie wesele polskiego szlachcica z góralką, choć świat przedstawiony w tej opowieści jest dla nas tak samo egzotyczny, jak dla XIX-wiecznego polskiego inteligenta egzotyczny wydawać się musiał świat chłopstwa. I podobnie jak w „Weselu” do głównego – weselnego –  wątku dopleciony został zestaw widm i zjaw towarzyszących Chochołowi, tak w „Dzikusach” funkcję tę wypełni rumuński transwestyta Zoran, rzeźnik hallal Raszid, Maulud Ibn Baraka, krewny panny młodej, ale tu ważny z zupełnie innego powodu i wreszcie Nazir Narrusz, brat pana młodego, którego mroczny cień wisi nad całą opowieścią. Każda z tych postaci ma swoją rolę do odegrania i choć na kartach powieści wystąpią tylko przez chwilę, to – podobnie jak nasze rodzime zwidy z „Wesela” – poniosą historię i dodadzą jej większej dramaturgii oraz dodatkowego znaczenia.

Śledzimy zatem przygotowania do ślubu i podążamy śladami członków klanu Narrusz, na którego czele stoi Chalida, babka pana młodego. Autor daje nam zaraz na początku opowieści niezwykle użyteczne narzędzie w postaci drzewa genealogicznego tej rodziny. Pozwala to poznać cały klan, połapać się w tym, kto jest kim i jakie więzy krwi łączą go z innymi osobami. Warto też kilka ciepłych słów poświęcić tłumaczce: Beata Geppert nie tylko świetnie poradziła sobie z wiernym oddaniem nastroju i klimatu oryginału, ale uchwyciła też jego ducha, co z kolei mi pozwoliło na pogrzebanie w naszej biblioteczce i sięgnięcie do panteonu polskich wieszczy narodowych w poszukiwaniu literackich analogii i podobieństw. Bo Louatah sugestywnie, a jednocześnie subtelnie pokazuje społeczny kontekst życia we Francji niejako dwóch nacji. Autochtonicznych Francuzów i obywateli francuskich wywodzących się z migracji postkolonialnej. Ludzi, którzy żyją razem, ale nie wspólnie. Społeczeństwa, które z jakichś powodów nie jest ani zasymilowane, ani nawet nie kieruje się dokładnie tymi samymi wartościami. Stara się wyjaśnić przyczyny migracji z północnej Afryki do Europy i ukazuje bez retuszu problemy kolejnych pokoleń osiadłych we Francji. Dzięki historii dzieci babki Chalidy poznajemy podłoże konfliktów rasowych nękających francuskie społeczeństwo, które w Polsce obserwujemy na ekranach telewizorów i w mediach społecznościowych, zupełnie nie wiedząc dlaczego wybuchają i nie rozumiejąc ich celu.

Na tym tle Louatah narysował dystopijny obraz  wielokulturowego społeczeństwa francuskiego w przededniu przełomowych wyborów prezydenckich, wokół których rozciągnął oś swojej opowieści. Jednak ani nie wesele, ani nawet nie przedwyborczą gorączkę uczynił głównym motywem książki. Oba te wydarzenia stanowią tylko osnowę, na której snuje wątek losów poszczególnych członków klanu Narrusz. Śledząc ich kroki zostajemy najpierw niejako włączeni w przygotowania do ślubu, potem bierzemy udział w ceremonii i udajemy się na wesele, a wreszcie poznajemy zakończenie tego epizodu, który będzie jednak miał swój ciąg dalszy w kolejnych tomach. Zanim jednak wesele dobiegnie końca, dane nam będzie wsłuchać się w rodzinne rozmowy i zupełnie niepostrzeżenie z czytelnika staniemy się gośćmi weselnymi, uczestnikami uroczystości ze strony pana młodego. Usłyszymy nie tylko oficjalne przemowy, ale zwłaszcza intymne wynurzenia. Zobaczymy, że będąc tak różnymi mamy właściwie takie same pragnienia i ambicje. I to właśnie jest siłą tej książki, takie włączenie czytelnika w akcję, które nie pozwala na pozostanie z boku i wygodną pozycję obserwatora. Bo Louatah nie chce byśmy czuli się komfortowo. I choć początek tej opowieści czasem wywołuje uśmiech na usta, to podążając wraz z narratorem za Karimem, jednym z najbliższych kuzynów pana młodego, trzecim pokoleniem migrantów, będziemy dopuszczeni do udziału we wszystkich najważniejszych wydarzeniach tych dwóch dni. Koniec tomu pierwszego spowoduje jednak ból, gniew, oburzenie, mieszaninę emocji i nastrojów. Z pewnością nie pozwoli spokojnie odłożyć książki na półkę. Bo od przysięgi małżeńskiej złożonej przez Slima w obecności zastępcy mera Saint-Étienne w lokalnym Pałacu Republiki, aż po ostatni wyborczy wiec Szawisza będziemy uczestniczyli w wydarzeniach fikcyjnych, ale któż zaręczy, że niemożliwych. A wątek wyborów, w których startuje potomek Algierskich imigrantów nie jest odosobniony. Już w 2015 r. ukazała się we Francji książka Michela Houellebecqa pod tytułem „Uległość”. Wyprzedziła w ten sposób polskie wydanie „Dzikusów”, choć akurat nad Sekwaną kolejność tych publikacji była odwrotna.

Pozornie obie mówią o tym samym. Sabri Louatah, inaczej jednak niż Michel Houellebecq w „Uległości”, nie czyni zmiany dokonaną, lecz niejako zawiesza ją w czasie i otwiera się na ciąg dalszy, na następny tom, który – biorąc pod uwagę to co się tu wydarza na ostatnich kilku stronach – będzie zapewne bardziej brutalny i jeszcze bardziej bezwzględny. Właśnie te kilka stron jest też początkiem zupełnie nowej historii bohaterów „Dzikusów”. U Houellebecqa punktem wyjścia są zmiany, które nastąpią za pięć lat – w roku 2022 – w wyniku wyborów na Prezydenta Republiki wygranych przez przedstawiciela Bractwa Muzułmańskiego. Jest to więc też lektura na razie nieco futurystyczna. Tu jesteśmy w przededniu elekcji – możemy się domyślać – roku 2005.

Tom drugi „Dzikusów” ukaże się 25 października 2017

Jednak równie dobrze można tę historię czytać jako analogię do każdych współczesnych francuskich wyborów od tej daty. Byłaby więc to książka bardziej w rodzaju political-fiction. Niezaprzeczalnie w obu przypadkach autorzy starają się nas oswoić z takim obrotem sprawy, który według nich wcale nie jest niemożliwy. Houellebecq patrzy na taką przyszłość z niepokojem, lecz w świecie powieści jest ona rzeczywistością. Louatah  zdaje się za to nie wierzyć, że taka przyszłość rzeczywiście nastąpi. To co czyni jednak obie powieści podobnymi, to samotny los jednostki, której przyjdzie dokonać wyboru. I choć będą to różne wybory, to zawsze będą dramatyczne i samotne. Tak samo zresztą jak tragedia Jaśka z „Wesela”, który stracił szansę na zmianę, ugrzązł w marazmie i zdał się na niosący go nurt dziejów. I tak samo, jak „Wesele” stało się ważną lekturą dla Polaków, tak samo „Dzikusy” mogą stać się ważną pozycją francuskiej literatury, może nawet światowej. Zwłaszcza teraz, w dobie migracji do Europy, głównie z państw muzułmańskich Afryki i Azji, powieść ta ma niebagatelne znaczenie. Dlatego koniecznie trzeba sięgnąć już teraz po pierwszy tom serii, bo za miesiąc, dokładnie 25 października, będzie miał swoją polską premierę drugi tom „Dzikusów” pod tytułem „Dzikusy. Upiór nawiedził Europę”.

 

Przeczytaj także: Samobójstwo cywilzacji | Michel Houellebecq, Uległość 

Przeczytaj także: Portret intymny na brunatnym tle | Dawid Kornaga, Berlinawa 

Przeczytaj także: Motorola już nie zadzwoni | Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska, Po północy w Doniecku 

Przeczytaj także: Kebab z polskich fobii | PolandJa, reż. Cyprian T. Olencki

Przeczytaj także: Chrześcijaństwo od kuchni | Emmanuel Carrere, Królestwo 

 

Sabri Louatah, Dzikusy. Francuskie wesele (Les Sauvages Tome 1)

Przełożyła Beata Geppert

W.A.B. 2017

%d bloggers like this: