recenzja

Złudzenie wszechmocy | Szczepan Twardoch, Król

Przekonanie o własnej sile i nietykalności, które towarzyszy bohaterom „Króla”, prędzej czy później musi zostać zweryfikowane, rozbite jak nos czy łuk brwiowy nieostrożnego pięściarza. Od początku nie mamy co do tego wątpliwości: nad miastem zawisł już bowiem złowrogi cień – jak wyrzut sumienia i jak zapowiedź tego, co nieuniknione.

Nie każdą walkę wygrasz. Ale jeszcze tego nie wiesz, bo jesteś przecież Jakubem Szapiro, żydowskim bokserem, uwielbianym przez tłumy – pięknym i walecznym. Nie dopuszczasz do siebie takiej myśli, bo jesteś też Jakubem Szapiro – prawą ręką niejakiego Kuma Kaplicy, trzęsącego półświatkiem międzywojennej Warszawy. Z jednej strony towarzyszy ci więc podziw, z drugiej strach – oba zasłużone. Oba dające poczucie wszechmocy.

„Król” to opowieść z czasów, gdy świadomość wielkiego zła, które nadciąga, wciąż jeszcze wypierana jest przez codzienne sprawy. Z perspektywy bohaterów książki jest to wciąż przede wszystkim czas bezpardonowej walki o posiadane już wpływy w Warszawie – te w półświatku, rządzonym wedle bezwzględnych reguł, i te w świecie polityki, zapewniające bezkarność. To rzeczywistość, w której niespłacone długi karane są okrutną śmiercią, a kłopoty z prawem rozwiązywane telefonem do usłużnego ministra.

A jednak wszystko to, co tu widzimy, tak naprawdę jest złudzeniem, grą pozorów. I każdemu z bohaterów przyjdzie się o tym przekonać, mniej lub bardziej boleśnie. Nie tylko dlatego, że wpływy łatwo stracić (szczególnie te polityczne), ale także dlatego, że jest końcówka lat 30. XX wieku, a to oznacza – choć tylko z perspektywy czytelnika – nadciąganie końca wszystkiego, co dotychczas znali bohaterowie. Oczywiście oni sami jeszcze o tym nie myślą. Ekscesy Hitlera i jego ludzi, do których dochodzi za zachodnią granicą, budzą w Polsce obawy, ale wciąż jeszcze nie przerażenie, nawet jeśli polscy Żydzi coraz częściej rozpatrują możliwość wyjazdu do Palestyny. Bohaterowie „Króla” wciąż nie dopuszczają do siebie myśli, że ich świat jest jak zapis buńczucznych wypowiedzi na woskowym walcu dictaphone’u, zainstalowanego w limuzynie Kaplicy – niby brzmią prawdziwie, a przecież są tylko kruchą ułudą.

Czy właśnie o tym śpiewa swą pieśń Litani, ogromny kaszalot, unoszący się nad Warszawą – sam będący przecież li tylko wytworem wyobraźni?

Twardoch buduje „Króla” z pozorów i złudzeń na każdym poziomie opowieści – od historycznego tła, poprzez drobne złudzenia bohaterów, dotyczące ich wszechmocy, aż po złudzenia samego narratora, który ostatecznie wcale nie musi okazać się dokładnie tym, za kogo go mamy, a nawet za kogo ma się on sam. Szybko się o tym przekonujemy, skoro całą opowieść widzimy właśnie z jego punktu widzenia i to nawet te sceny, w których nie mógł on uczestniczyć. Niezależnie jednak od tego czy zdecydujemy się mu wierzyć, czy nie, w pewnej chwili i tak poczujemy przymus, by mu współczuć. Jak każdemu, czyje złudne przekonanie o własnej wielkości rozbija się tu w proch przy zderzeniu z rzeczywistością.

O czym jest zatem „Król”? Może o braku pokory – wobec Historii, rzecz jasna, ale też wobec własnej tak dobrze skrywanej – do czasu – słabości.

 

Przeczytaj także: Aż do ostatniej maski | Gaja Grzegorzewska, Kamienna noc 

Przeczytaj także: Kompleks Goldmana | Joël Dicker, Księga rodu z Baltimore 

Przeczytaj także: Los kasiarza | Grzegorz Kalinowski, Śmierć frajerom 

 

Szczepan Twardoch, Król

Wydawnictwo Literackie 2016

3 komentarze

  1. Akurat wczoraj skończyłem tę książkę słuchać w wykonaniu Macieja Shtura. To była naprawdę niezła jazda. Książka świetna, ale pan Maciej podbija tę książkę do jeszcze innego wymiaru. Słuchałem z szeroko otwartymi oczami.

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d