wywiad

Wit Szostak: Wyzwaniem jest dla mnie sama powieść | 10 pytań na nasze 10-lecie

Zupełnie Inna Opowieść ma już 10 lat. Dużo? Mało? Pytamy o to ludzi literatury. Pytamy ich też, jak im upłynęła ostatnia dekada, co stworzyli, czym się zachwycili, co planują. Dziś Wit Szostak, laureat Nagrody im. Janusza A. Zajdla, Nagrody im. Jerzego Żuławskiego, nominowany do Paszportów „Polityki” i Nagrody Literackiej Nike.

Wit Szostak, fot. Piotr Tołłoczko

Odkryłem, że dla mnie wyzwaniem jest sama powieść, możliwość jej trwania dzisiaj, warunki, na jakich może istnieć – mówi Wit Szostak, pisarz i filozof. Autor powieści „Wichry Smoczogór” (2003), „Poszarpane granie” (2005), „Ględźby Ropucha” (2005), „Oberki do końca świata” (2007), „Chochoły” (2010, Nagroda Literacka im. Jerzego Żuławskiego), „Dumanowski” (2011), „Fuga” (2012, nominacja do Nagrody Literackiej Nike), „Sto dni bez słońca” (2014, nominacja do Paszportów „Polityki”), „Wróżenie z wnętrzności” (2015), „Zagroda zębów” (2016), „Przypisy końcowe” (2016), „Poniewczasie” (2019), „Cudze słowa” (2020, Nagroda Krakowa Miasta Literatury UNESCO), „Szczelinami” (2022, nominacja do Nagrody Literackiej Nike) i „Rumowiska” (2023) oraz utworów dramatycznych „Pogłosy” (2019) i „Obrzędy” (2021). Pod swoim prawdziwym nazwiskiem Dobrosław Kot opublikował prace „Podmiotowość i utrata” (2009), „Myślenie dramatyczne” (2016), „Filomit. Esej o słowie, którego nie było” (2016) i „Tratwa Odysa. Esej o uchodźcach” (2020). Pierwszą recenzję jego książki zamieściliśmy 14 października 2020 r., a 3 czerwca 2022 roku opublikowaliśmy wywiad wideo z pisarzem o jego powieści „Szczelinami”.

Zupełnie Inna Opowieść: 10 lat – dużo? Mało?

Wit Szostak: Dużo. Żyjemy w naszych czasach wiele inicjatyw kulturalnych, czasem bardzo cennych i ożywczych, pojawia się i znika jak efemerydy, pozostawiając tylko wspomnienie. Długie trwanie staje się wyjątkiem, wszystko jest płynne. Konsekwencja i praca, które pozwalają Zupełnie Innej Opowieści trwać dekadę, z nadzieją, że za kolejne 10 lat będzie można świętować kolejny jubileusz, zasługują na uznanie. Ale też dają radość. W tym czasie dokonało się przecież tyle zmian i przewartościowań w naszym świecie, że żyjemy w innej epoce: kiedy powstawaliście, ogólnoświatowa pandemia straszyła tylko z kart książek SF, a wojny toczyły się z dala od naszych domów. Zmienił się – i ciągle zmienia – rynek książki. Zatem to dużo. I życzę Wam energii i entuzjazmu na kolejne dekady.   

Dziękujemy. Wracając do twojego pisarstwa: debiutowałeś jako autor powieści w 2003 roku, dziś jesteś autorem kilkunastu powieści i wielu opowiadań. Z czym kojarzy ci się ten czas? Dostrzegasz jakieś istotne kamienie milowe w swojej twórczości?

– Dla mnie to dwie dekady, niemal połowa mojego życia (a jeśli zacząć liczyć od prasowego debiutu w 1999, to nawet więcej niż połowa). Wtedy, na przełomie wieków, byłem zupełnie innym człowiekiem. Skończyłem studia, ważne wybory były jeszcze przede mną, niemal wszystkie drogi wydawały mi się otwarte. Dziś dobiegam pięćdziesiątki, mam żonę, trójkę dzieci. Z trudem rozpoznaję się w tamtym człowieku. W moim życiu wydarzyło się tyle ważnych rzeczy, niekoniecznie związanych z literaturą, że myślę o czasach debiutu jako prehistorii: dziwnej rzeczywistości przysypanej przez piaski, prawie niedostępnej.

Na pewno najbardziej radykalny zwrot dokonał się w chwili, gdy uświadomiłem sobie, że nie chcę już pisać literatury fantasy; że to, co chcę robić w literaturze, daleko wykracza poza ramy gatunku i oczekiwania wielu czytelników fantastyki. Odkryłem, że dla mnie wyzwaniem jest sama powieść, możliwość jej trwania dzisiaj, warunki, na jakich może istnieć, podczas gdy w środowisku fantastycznym powieść po prostu jest, stanowi narzędzie do opowiadania światów i nikogo specjalnie nie interesują dyskusje nad jej kondycją i granicami. „Oberki do końca świata”, choć zawierają elementy nadprzyrodzone i baśniowe, są dla mnie wyjściem poza gatunek. Nie korzystam z gotowej formy powieści, która historycznie powstała w środowisku miejskim i tam się najlepiej rozwijała, próbując jak najlepiej opisać zgiełkliwy i wielogłosy świat rodzącej się nowoczesności, lecz próbuję wywieść opowieści z ludowych przyśpiewek, strzępów ballad, pieśni. Od tamtej pory ta potrzeba eksperymentu i szukania formy prowadzi mnie przez literaturę i towarzyszy mi do dziś. 

Wtedy, na przełomie wieków, byłem zupełnie innym człowiekiem. Skończyłem studia, ważne wybory były jeszcze przede mną, niemal wszystkie drogi wydawały mi się otwarte. Dziś dobiegam pięćdziesiątki, mam żonę, trójkę dzieci. Z trudem rozpoznaję się w tamtym człowieku. W moim życiu wydarzyło się tyle ważnych rzeczy, niekoniecznie związanych z literaturą, że myślę o czasach debiutu jako prehistorii: dziwnej rzeczywistości przysypanej przez piaski, prawie niedostępnej.

Czy gdybyś mógł cofnąć czas, zmieniłbyś coś w swoim pisarskich decyzjach (inne gatunki, tematy)?

– Nie sądzę. To nie znaczy, że z wszystkiego jestem zadowolony. Wiele tekstów mi się nie udało, na dawniejsze powieści patrzę z pewnym zawstydzeniem. Ale wszystkie te kroki, nawet błędne, były mi potrzebne. Jak inaczej się przekonać, że podąża się błędną drogą, niż przejść nią? Trzeba napisać słabą powieść by wiedzieć, że nie tędy droga. Istotą mojego pisania jest błądzenie. Zaczynając pisać powieść, która w zamierzeniu zawsze jest jakimś formalnym eksperymentem, wyprawą w nieznane, liczę się z ryzykiem porażki. Bez tego poszukiwanie i błądzenie byłoby nieautentyczne, byłoby jak groza dostarczana przez horror filmowy: będziemy się bać przez półtorej godziny, ale wiemy, że siedzimy w wygodnym fotelu we własnym bezpiecznym domu, a koszmar przeminie wraz z napisami końcowymi. Niepokój, który zawsze towarzyszy mi podczas pisania, jest esencją mojej twórczej drogi. Dlatego godzę się na porażki i nie chcę cofać czasu.  

Przeczytaj także:

Jak zacząłeś pisać? I dlaczego?

– Przez ponad dwie dekady wypracowałem sobie kilka dobrych odpowiedzi na to pytanie, ale mam wrażenie, że żadna nie dotyka sedna. Są próbą interpretacji tej irracjonalnej siły, która każe zmierzyć się z niepojętym za pomocą słów i opowieści. Wydaje mi się, że pisanie rodzi się z zadziwienia i niepokoju, z poczucia, że rzeczywistość wymyka się nam i naszemu językowi. A to najgłębsze doświadczenie nieznanego jest niewypowiedziane. Po prostu coś wzywa niektórych ludzi do pisania. A niektórym z nich wydaje się, że potrafią wskazać wyraźnie ten głos i odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Ja zbyt wiele razy zgrabnie na nie odpowiadałem, by nie dostrzec, jak nieudolne odpowiedzi wówczas dawałem.

Dokończ: Gdybym jednak nie został pisarzem, to byłbym…

– …tym, kim jestem, czyli filozofem pracującym na wyższej uczelni. W przeciwieństwie do zawodowych pisarzy i pisarek, a więc takich, dla których pisanie stanowi jedyne bądź przynajmniej podstawowe źródło utrzymania, moje życie podporządkowane jest zawodowej pracy na uniwersytecie. Rano wstaję, jadę na wykłady ze studentami, czytam prace semestralne, uczestniczę w obradach akademickich ciał kolegialnych, piszę artykuły i książki filozoficzne. I zapewne robiłbym to samo, gdyby te dwie dekady temu los nie odpowiedział na moje pragnienie pisania i nie otworzył mi tych drzwi, które doprowadziły mnie do debiutu i publikacji pierwszej i kolejnych książek. I było kilka momentów przez te wszystkie lata, kiedy wydawało mi się, że już nie będę pisał; albo że będę pisał prozę tylko do szuflady. Więc miałem czas na oswojenie się z myślą o niepisaniu.

Natomiast gdybym nie był pisarzem ani filozofem, to chciałbym być muzykiem. Fascynuje mnie muzyka improwizowana, dziwne pogranicza i rubieże tego, co dzieje się w muzycznych światach. I mogę sobie czasem pomarzyć o tej możliwości, która nie spełni się przede wszystkim dlatego, że nie mam dość talentu w tym kierunku.

Uważasz swoje pisarskie marzenie za spełnione? Jeśli tak, to dlaczego. Jeśli nie, to co jest tym marzeniem?

– Pisarze mogą marzyć o różnych sprawach. Jedne marzenia mają charakter czysto literacki – to sen o książce, która stanie się Księgą, w której wszystko się nam uda i osiągniemy szczyty naszych możliwości twórczych. Inne marzenia to potrzeba uznania i docenienia. To, co robimy, najczęściej w intymnej samotności naszych gabinetów, później trafia do ludzi i czasem potrzebujemy sygnału, że nasza praca ma dla kogoś sens. Te dwa marzenia są czasem bardzo blisko siebie, ale w gruncie rzeczy rodzą się w zupełnie innych miejscach. I spotykają się tylko przypadkowo.

Co do pierwszego, mam nadzieję, że najważniejsza książka jest ciągle przede mną. I nie jest to poczucie niespełnienia tylko wyrażenie głębokiej wiary, że pisanie nadal ma sens. Poczucie, że napisało się już najlepsze, że minął już nasz twórczy „czas niezrównany” – jak nazywał Faulkner okres swej największej, arcydzielnej twórczości – nie przynosi spełnienia, tylko melancholię: wszystko już za mną. Wydaje mi się więc, że dla pisarza literackie spełnienie oznacza w gruncie rzeczy początek obumierania. I nikomu takiego spełnienia nie życzę.

Co do drugiego, od lat spotykam tyle ciepłych i życzliwych głosów na temat moich kolejnych powieści, że byłbym niewdzięczny, gdybym czuł się niedoceniony. Czuję zewsząd wsparcie i wiem, że dla wielu ludzi moje książki są ważne. A to bardzo dużo. Dziesięć lat temu czekałem na docenienie ze strony środowisk przyznających nagrody literackie. Teraz jest mi to już obojętne, obywam się bez tego wymiaru uznania.  

Czego oczekujesz od literatury? Swojej literatury i literatury w ogóle.

– Mogłoby się wydawać, że od swojej literatury autor oczekuje czegoś innego niż ze strony tej, którą czyta. Ale na pewnym poziomie jest pewne podobieństwo. Chcę, żeby mnie literatura zaskakiwała, żeby zanurzając się w nią – jako piszący bądź czytający – odczuwał ekscytację, poruszenie, poczucie, że ruszam w nieznane. I dlatego moje oczekiwania czytelnicze są tu bardzo zbieżne z pisarskimi.

Przeczytaj także:

Jakie książki (albo inne dzieła kultury) cię ukształtowały – jako człowieka, jako pisarza? (ulubione książki, ulubieni pisarze). Masz ulubionego bohatera literackiego? Swojego? Cudzego?

– Długo by o tym mówić, bo przez prawie czterdzieści lat czytelnictwa nazbierało się wiele książek, które mnie kształtowały i odcisnęły wyraźny ślad. Było ich na tyle dużo, że trudno mi teraz wskazać te najważniejsze. Nie zawsze zresztą jest tak, że te, które świadomie rozpoznajemy jako najważniejsze, faktycznie mają takie znaczenie. Być może w mojej prozie można odczytać inne ślady i fascynacje niż te, które zazwyczaj podaję, przekonany, że to właśnie one były najistotniejsze. Najbardziej mnie cieszy, ale zarazem też zastanawia, że nadal zdarza mi się odkryć autorów i książki, które mnie zmieniają. Kiedyś sądziłem, że takie silne oddziaływanie literatury właściwe jest dla czasów licealno-studenckich, kiedy kształtują się gusta i formuje osobowość; a późniejsze lata są już kształtowane przez ten okres burzy i naporu. Na szczęście takie zmieniające myślenie o literaturze olśnienia przydarzają mi się od dziś.

Kilkakrotnie mówiłem już o niedawnym odkryciu twórczości Faulknera i o tym, jak przebudowało to moje literackie hierarchie. Choć wydawały mi się od lat nienaruszone i niemożliwe do naruszenia. I nagle podczas lektury wszystko się zmienia, naga siła wielkiej literatury uderza jak piorun. Ale chyba rzadko opowiadałem o doświadczeniach filmowych: odkrywanych w liceum filmach Bergmana, Tarkowskiego i Felliniego. Tych trzech (choć również kilku innych) ukształtowało moją wizualną wrażliwość i otwarło na świat kina, który mierzy się z tajemnicą. Nie wiem, czy ślady tych twórców można odnaleźć w moich tekstach, ale wracam do ich dzieł do dziś i ciągle odnajduję w nich inspirację.

Nie potrafię natomiast nic powiedzieć o ulubionym bohaterze. To kategoria zupełnie mi obca, od lat nie potrafię czytać literatury pod tym kątem.  

Zaczynając pisać powieść, która w zamierzeniu zawsze jest jakimś formalnym eksperymentem, wyprawą w nieznane, liczę się z ryzykiem porażki. Bez tego poszukiwanie i błądzenie byłoby nieautentyczne, byłoby jak groza dostarczana przez horror filmowy: będziemy się bać przez półtorej godziny, ale wiemy, że siedzimy w wygodnym fotelu we własnym bezpiecznym domu, a koszmar przeminie wraz z napisami końcowymi. Niepokój, który zawsze towarzyszy mi podczas pisania, jest esencją mojej twórczej drogi. Dlatego godzę się na porażki i nie chcę cofać czasu.  

Kiedy nie piszę, to….

– …jestem zupełnie zwyczajnym człowiekiem. Spełniam zawodowe obowiązki, gotuję, zajmuję się dziećmi, walczę z naporem codzienności. Nie mam też jakichś spektakularnych hobby – literatura i myślenie dostarczają mi tylu podniet i ekscytacji, że nie szukam czegoś na boku, co zapewne zdarzyłoby się, gdyby moja praca była nudna i męcząca.

Nad czym teraz pracujesz?

– Premiera „Rumowisk” i związane z nią wyjazdy oraz spotkania oderwały mnie od pracy nad filozoficznym esejem. Jest on rozwinięciem tych rozważań, które czytelnicy mogą poznać z eseistycznych partii „Rumowisk”. Mam nadzieję niedługo wrócić do pisania. Książka ma już tytuł, to „Koryta rzek epizodycznych”. Pod nim pierwotnie powstawały „Rumowiska”. Teraz posłuży myśleniu filozoficznemu.  

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading