Nie ma nas. Są tylko słowa, które nas opisują. Zwietrzałe, stłumione przez żal, poddane litościwej cenzurze, zaprzeczające sobie. Wit Szostak w swojej najnowszej powieści pochyla się nad człowiekiem jako zbiorem doznań i wyobrażeń innych ludzi, pokazując, że im więcej pada słów na temat czyjegoś życia, tym mniej w nich osoby, której słowa dotyczą, coraz więcej za to mitu, przypowieści – pisze Przemysław Poznański.

Słowa nie zwodzą i nie zawodzą. Ale pozostają tylko słowami, w których tyle jest prawdy, ile chce zawrzeć w nich ten, kto ich używa. Ile umie, ile myśli, że zawarł. Tym bardziej, gdy słowami mamy opisać kogoś innego. Opisywanie innego jest bowiem – przede wszystkim – opisywaniem samego siebie: traktowaniem drugiego człowieka jako zwierciadła, w którym odbijają się nasze z nią relacje i nasze oczekiwania. Nie koniec na tym: nawet nasza własna opowieść o sobie jest tylko opowieścią o naszym wyobrażeniu samego siebie.
Gdy umieramy, gdy znikamy z pola widzenia, przestajemy więc istnieć. Pozostają po nas wspomnienia – fikcja na temat tego kim byliśmy. Nic ponadto. Nigdy nie złożą się one w pełny, kompletny obraz. Zbyt wiele w opowieściach o nas jest niedopowiedzień, interpretacji, a czasami celowych przekłamań, bądź „wykreśleń”, które przycinają naszą wersję prawdy do prawdy innych – równie zresztą niepełnej.
Opisywanie człowieka jest zatem jak opisywanie smaku pilawu: nigdy nie dowiemy się z opisu cudzego doznania, jak będzie smakował nam. Jest jak rysowanie z pamięci mapy wyspy, której kształt i obraz zmienia się w zależności od tego, kto chwyci za ołówek.
Dlatego nie dowiemy się z „Cudzych słów” zbyt wiele o Benedykcie. Nic poza krótkim katalogiem oczywistych, bo sprawdzalnych faktów: że był studentem filozofii, ukochanym uczniem szanowanego profesora, a także właścicielem krakowskiej restauracji, serwującej śródziemnomorskie dania. Wiemy też, że był kochany przez dwie kobiety, a przez kilka kolejnych osób podziwiany, choć w momencie, gdy zaczynamy mówić o uczuciach, wykraczamy już przecież ze sfery faktów w sferę przekonań.
Przeczytaj także:
Fakty, które znamy, niewiele mówią nam o bohaterze. Znamy jego imię. Co z tego jednak, skoro nawet ono zostaje poddane zniekształceniom w przytaczanych opowieściach, interpretacjom, przepuszczone przez filtr indywidualnych odczuć, wspomnień?
Bo ważne jest też, kto nam mówi o bohaterze. To siedem osób, które – jak się zdaje – znały go najlepiej. Ponieważ jednak znały go na różnych etapach jego życia, żadna z nich – Weronika, Jan, Józef, Magdalena, Szymon, Jakub, Paweł – nie może opisać go w pełni. Choćby i chciała. A przecież tak naprawdę nie chce. Te siedem opowieści – podawanych jak śródziemnomorskie meze: po kawałku, w małych dawkach – choć z założenia ma być przyczynkiem do portretu bohatera, wspominkową ucztą, by nie rzec konsolacją, tak naprawdę jest opowieścią opowiadających o nich samych.
Myślimy: oto Benedykt (jakkolwiek by akurat nie był nazywany), ale słyszymy „kochałam go”, „zostałem”, „gdybym wiedział”, „pamiętam dobrze”. To zatem pierwszoosobowe opowieści (z wyjątkiem jednej, choć pozornie, skoro sam narrator przyznaje: „myślał, że jak pochował się w trzeciej osobie, to go opowieść nie znajdzie”). Opowieści o sobie, o własnym żalu, rozczarowaniu, miłości, uwielbieniu, niezrozumieniu, zrozumieniu, zazdrości, wdzięczności. Opowieści – mimo że snutych dla siebie – poddanych w dodatku autocenzurze, czasem brutalnej, a zatem ewoluującej w istocie w przypowieść. W mit.
Nie bez powodu zresztą imiona „opowiadaczy” są imionami biblijnymi czy wręcz nowotestamentowymi. I to nieprzypadkowymi, bo skoro ojciec, to Józef, bo skoro uczeń, to Jan, bo skoro ukochana, to Magdalena, a towarzysz to Szymon. Szostak nie ukrywa zatem, że pisze ewangelię o Benedykcie, o błogosławionym. Nie dziwią już słowa z pierwszego wersu: „Był bogiem”, nawet jeśli niekoniecznie muszą oddawać całą prawdę. I nie dziwią już sceny karmienia ubogich. Jedzcie i pijcie z tego wszyscy.
Szostak pisze ewangelię, ale może trzeba powiedzieć, że zszywa w całość ewangelie innych. Siedem niepowtarzalnych ewangelii, napisanych siedmioma stylami Autor mówi przez swoich bohaterów stylem wysokim, profesorskim, stylem dziecka, stylem prostaczka, stylem ckliwego starca, stylem homonimicznej gonitwy myśli. Te style ewoluują, ale pozostają przypisane do konkretnych osób, podkreślając ich indywidualizm, a tym samym oderwanie od opowieści innych. A przede wszystkim oderwanie od bohatera, który z pozoru miał pozostawać w centrum zdarzeń.
Ewangelia według (bohaterów) Wita Szostaka jest więc mitem o Benedykcie, a każdy mit, każda ewangelia, jest tylko interpretacją zdarzeń, nagiętą do potrzeb kultu, którego ma być zaczynem. Ale nie tylko w przypadku bohatera „Cudzych słów” mit jest jedynym co po nim zostaje. Dotyczy to przecież każdego z nas – niezależnie od tego czy ów mit o nas będzie mniej czy bardziej rozbudowany, czy będzie mniej czy bardziej wart zapamiętania.
Wit Szostak, Cudze słowa
Powergraph, Warszawa 2020