Ciekawość, pragnienie poznania, jest tym, co każe nam podążać przed siebie – fizycznie, duchowo, intelektualnie. Jeśli nam tej ciekawości zbraknie, umrzemy, jak wyrzucony na mieliznę wieloryb.

Od szyszynki i hipokampu po ścięgno Achillesa – Olga Tokarczuk w „Biegunach” analizuje naszą anatomię, wyjmując raz po raz z słojów – umownych i całkiem prawdziwych – spreparowane organy, by przyglądać się im z ciekawością badacza. Jak chirurg Filip Verheyen, jeden z bohaterów książki, który bada swoją amputowaną nogę w poszukiwaniu źródeł dokuczającego mu widmowego bólu. Swędzenia, które nie daje spokoju. Z pozoru fizycznego, a przecież w istocie psychosomatycznego. Psychicznego.
Bo choć dotknięta Syndromem Detoksykacji Perseweratywnej pierwszoosobowa bohaterka „Biegunów” z takim upodobaniem pławi się w wygrzebywaniu zakonserwowanych w najróżniejszych gabinetach osobliwości ułomności ludzkiego ciała albo oddając pola narratorowi trzecioosobowemu pozwala mu snuć opowieści o pionierach naukowego poznania anatomii, to w istocie przecież skupia się na ludziach jako istotach czujących i myślących. Niedoskonałych wtedy, gdy czuć i myśleć przestają, gdy nieruchomieją, tracą ciekawość, gdy dają się wtłoczyć w klatki powtarzalności, codzienności.
Ruch jest immanentną cechą bohaterów tej książki – nie do końca powieści, a już na pewno nie w jej klasycznym rozumieniu, lecz raczej opowieści złożonej w całość z wypreparowanych fragmentów ludzkich doświadczeń. Zarówno całkiem współczesnych, pospolitych wręcz, zaobserwowanych i utrwalonych przez narratorkę podczas jej licznych podróży, jak i epizodów czerpiących z historii, lecz zawsze opowiadających o tych, którzy szukają. Którzy mają w sobie ciekawość świata, pragnienie. Ten ruch jest tu najczęściej dosłowny – śledzimy wszelkie atrybuty podróżowania, ową rozumianą dosłownie anatomię podróżną, złożoną z lotnisk, kart pokładowych, promów, samochodów, tracących aktualność książkowych przewodników, wreszcie stawianych codziennie zwykłych kroków, ale także opisu opuszczonego mieszkania. Ale widzimy i tę „anatomię podróżną”, która rozbiera na czynniki pierwsze źródła naszych niepokojów, stając się opisywaną wielokrotnie przez autorkę „psychologią podróżną”.
Bohaterowie Tokarczuk są niczym przywołani w książce bieguni – odłam prawosławnych staroobrzędowców. Poruszają się bez przerwy, bo wierzą, że tylko tak uciekną złu. Systemowi. Tyranom, którzy „mają we krwi nienawiść do nomadów”, bo chcą „przyszpilić świat za pomocą kodów kreskowych, każdej rzeczy dać etykietę”.
Przeczytaj także:
A zatem „błogosławiony, który idzie”. Tylko ruszając się, kiwając, kołysząc, biegnąc, uniknie stłamszenia, zamiany „barwnej duszy” w „duszyczkę, wyciętą z papieru, z gazety”. Zatrzymanie się jest końcem. Miejsce – czytamy – jest pauzą w czasie. Bo wszak – jak głosi czujnie wyłowiona przez narratorkę na rosyjskim lotnisku reklama telefonii komórkowej – „mobilność jest realnością”.
Paradoksalnie – tylko poddając się owemu niepokojowi poszukiwań, zachowają bohaterowie Tokarczuk prawdziwy spokój. I zyskują wiedzę – od najmniej ważkiej, tej wyczytanej na opakowaniu podpasek o letologice, ropografii, ryparografii, przez zrozumienie względności czasu, gdy kwadrans w samolocie trwa godzinę (a przy okazji mówiący o tym dwuzdaniowy rozdział zdaje się być wielką opowieścią), aż po odkrycie „symetrii wysp” i w końcu po poznanie, czy raczej odnalezienie, samego siebie. Taka jest też narratorka, która poznając to, co ją rani, miejsca, gdzie ją dotknięto do żywego, raz na zawsze wymazuje je z mapy. Albo jak żona bohatera w powracającej tu opowieści o Kunickim, polskim turyście w Chorwacji.
Poddając się, zatrzymując, tracimy ów spokój i przestajemy spać – mówi narratorka. A zatem i marzyć. Stajemy się jak wypchane słomą zwłoki Angela Solimana, czarnoskórego służącego na dworze austriackiego cesarza, którego ciało po śmierci wystawiono jako eksponat, bez prawa do pochówku – owej ostatniej podróży, ostatniego aktu poruszenia.
Sam cel podróży nie jest ważny, ważny jest fakt podróżowania – mówi nam autorka „Biegunów”. Wszystko jedno, gdzie akurat jestem, ważne, że jestem. Jeśli się zatrzymam, będę jak ów opisany tu wieloryb na mieliźnie – nieruchomy, „topiący się” w powietrzu. Wędrować trzeba stale, bez przerwy, nawet po śmierci – jak przewożone z Paryża do Warszawy serce Chopina.
A wędrując trzeba mówić i słuchać mówiących, jak robi to narratorka „Biegunów”, udowadniając, że jednym z najistotniejszych składników „anatomii podróżnej” jest język. Najsilniejszy z naszych mięśni.
Olga Tokarczuk, Bieguni
Wydawnictwo Literackie 2007
