Wojciech Gunia zaprasza nas do świata pogrążonego w mroku – przede wszystkim w mroku umysłu bohaterów dotkniętych niewyobrażalnym bólem – o „Mieście i rzece” pisze Przemysław Poznański.

„Miasto i rzeka” Wojciecha Guni to dwie minipowieści, dwa różne światy, a przecież ściśle ze sobą powiązane. Przede wszystkim mrokiem – tym wokół nas, niemal namacalnym, ale przede wszystkim tym, który zaczyna toczyć nasz umysł, gdy tylko staniemy w obliczu wielkiej osobistej straty. To w przypadku prozy Guni zabieg dobrze znany – pisarz od początku swej twórczości eksploruje te pokłady ciemności, które wynikają ze strachu, bólu, traum, obnażając przy tym kruchość naszej psychicznej kondycji, nietrwałość umysłowej konstrukcji, zderzonej z sytuacją emocjonalnie ekstremalną. Znajdziemy to we wcześniejszym „Powrocie” czy „Nie ma wędrowca”, znajdziemy i w późniejszym znakomitym i nagradzanym „Domu wszystkich snów”.
Choć jest Wojciech Gunia mistrzem weird fiction, czyli podgatunku fantastyki grozy, to przecież nigdy nie epatuje autor atrybutami, które narzucałyby skojarzenia z prozą opartą na wzbudzeniu w nas li tylko atawistycznego lęku przed niewytłumaczalnym zagrożeniem. Jeśli korzysta charakterystycznych dla gatunku rozwiązań, to nader oszczędnie, w zasadzie głównie dla zbudowania nastroju, głównie jednak posługuje się narzędziami groteski, by zbudować w bohaterach poczucie izolacji, osamotnienia i, co za tym idzie, wywołania w nich strachu – nie przed zewnętrznym czynnikiem (albo nie tylko), lecz bardziej przed demonami tkwiącymi w nich samych.
Dlatego Gunia nie para się prozą, która ma wywołać strach przede wszystkim u czytelnika. A jeśli już, to taki, który wynika z empatii wobec bohatera stłamszonego lękami i rozdartego emocjonalnie, bo postawionego przez autora w obliczu sytuacji ekstremalnej, w sytuacji uświadomienia sobie nieodwracalności zdarzeń. Tak naprawdę więc mamy tu do czynienia z prozą psychologiczną, dokonującą wiwisekcji umysłu bohatera dotkniętego bólem, wydobywającą z niego wszelkie pokłady ciemności.
Przeczytaj także:
Gunia buduje w tym celu odpowiednią scenografię – pełną wąskich uliczek, ciasnych tuneli, klaustrofobicznych pomieszczeń. Bohaterów do kości moczy ulewny deszcz, a płynącą przez miasto rzekę wypełnia nieprzejrzysta ciecz. Ale – jak się zdaje – nic co tu opisane, nie musi istnieć naprawdę w ekosystemie przedstawionego świata, lecz może być tylko emanacją znękanego umysłu, swoistym filtrem, przez który bohaterowie Wojciecha Guni patrzą na świat. Strata i niemożność pogodzenia się z nią (minipowieść „Miasto i rzeka”) lub dotarcia do jej przyczyn („Droga zjednoczenia”), mogą przecież przesłaniać prawdziwy obraz rzeczywistości. W rezultacie otrzymujemy raczej odbicie prawdziwego świata ukazane w przycienionym i do tego krzywym zwierciadle. Choć jednocześnie otrzymujemy wizję sugestywną i konsekwentną.
Pierwsza minipowieść, „Miasto i rzeka”, od której tytuł wziął cały tom, to opowieść o mężczyźnie, który przybywa do odseparowanego, odległego miasta z jedną oficjalną i drugą właściwą misją. Gunia umiejętnie rysuje obraz klaustrofobicznego, mrocznego miejsca, połączonego co prawda ze światem, lecz przecież w istocie odciętego od niego (motyw zasypanych torów), miasta, z którego – jak ostrzegają bohatera mieszkańcy – nie sposób uciec, choć przecież nikt nikogo nie zatrzymuje w nim na siłę. Ten, znany z horrorów motyw, Gunia wykorzystuje po swojemu – uliczki, które prowadzą donikąd, domy, których nie sposób znaleźć, wreszcie spowijająca wszystko ciemna zasłona ulewnego deszczu, wszystko to równie dobrze odzwierciedlać może pogrążony w żalu umysł bohatera. Obraz przedstawiony nie tyle więc nawet współgra z jego myślami, co – jak się zdaje – może być ich emanacją. Ośmiela mnie do takie twierdzenia fakt, że choć widzimy mroczną rzekę i płynące nią ludzkie szczątki, to jednoczesne znamy zawód jakim para się bohater, więc uzasadnionym staje się wniosek, że scena ta rozgrywa się li tylko w jego myślach. To wrażenie staje się jeszcze silniejsze, gdy proza skręca z narracji (pozornie) pierwszoosobowej w drugoosobową, stając się czyś w rodzaju intymnego listu. A jest już w zasadzie nieodparte, gdy wreszcie poznamy adresata i prawdziwy cel przybycia owego mężczyzny do miasteczka. I w końcu, gdy stajemy się świadkami niemożliwego.
Przeczytaj także:
Druga z minipowieści, „Droga zjednoczenia”, też mówi o stracie – bohater otrzymuje wiadomość, że zmarł jego brat. Gdy zaczyna badać okoliczności tej śmierci, gdy krok po kroku zagłębia się w wielką i mroczną rodzinną tajemnicę, jego świat zaczyna się zacieśniać, miejskie przestrzenie zostają zastąpione przez ciasne strychy i piwnice, a jego umysł – analogicznie – coraz bardziej zamyka się na bodźce inne, niż te, które związane są z prowadzony śledztwem.
Wojciech Gunia pozwala sobie na powielanie w obu minipowieściach podobnych chwytów, które uspójniają całość tomu. W obu przypadkach gra podobnymi rekwizytami – wspomnianym deszczem, ciemnością, zamknięciem, a także nagością bohatera, co w oczywisty sposób podkreśla jego bezbronność. Występujący w obu tekstach motyw wody mógłby być odczytany z kolei jako symbol oczyszczenia, gdyby nie to, że autor odwraca takie znaczenie, każąc bohaterom zanurzać się w cieczy ciemnej, nieprzejrzystej, oblepiającej ciało.
I nie tylko bohaterom zresztą – proza Guni wciąga też nas w swój mroczny świat. Niepokojąc przy tym i nie dając o sobie zapomnieć.
Wojciech Gunia, Miasto i rzeka
Dom Horroru, wyd. II, 5 czerwca 2022
ISBN: 9788366518995
___________________________
Wojciech Gunia invites us to a world plunged in darkness – especially in the darkness of the minds of heroes suffering from unimaginable pain – Przemysław Poznański writes about „Miasto i rzeka” (The City and the River).