wywiad

Urszula Chylaszek: Jestem ciekawa świata i autentycznych historii | Rozmawia Przemysław Poznański

Pracując nad książką myślałam o tym, żeby opisywane przeze mnie historie były – mimo regionalnego charakteru – jak najbardziej uniwersalne. Wszyscy na jakimś etapie życia szukamy swojej tożsamości, miłości, należymy do jakiejś wspólnoty, zmagamy się z podobnymi problemami w rodzinie, pracy lub w szkole. Czytanie o innych krajach pozwala nam dostrzec, że te problemy można rozwiązywać na różne sposoby. Może warto wziąć przykład z Farerów? Może poradzili sobie z czymś lepiej niż my? A może jest coś, co działa lepiej w Polsce? – mówi Urszula Chylaszek, autorka książki „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Urszula Chylaszek, fot. archiwum autorki

Przemysław Poznański: Dlaczego Wyspy Owcze? Co ciągnęło panią – jako reporterkę – właśnie tam?

Urszula Chylaszek: Turystyczne zainteresowanie Północą. Za pierwszym razem nie jechałam tam z myślą o reportażu. To była krótka podróż, podczas której Wyspy wciągnęły mnie na tyle, że chciałam je znów odwiedzić, więc w kolejnych latach szukałam ku temu pretekstu. Tym pretekstem stało się pisanie. Najpierw powstał reportaż do gazety, a później zaczęłam pracę nad książką.

Dlaczego w ogóle reportaż? Co skłania panią do uprawiania akurat tego gatunku literatury?

– Może to, że nie umiałabym napisać dobrej fikcji. Myślę, że ona wymaga dużej dojrzałości literackiej. A być może to kwestia osobowości – jestem bardzo ciekawa świata i autentycznych historii. Jest ich jeszcze wiele do odkrycia. Również jako czytelniczka częściej sięgam po literaturę faktu niż np. powieści.

Podróżowała pani na Wyspy Owcze z pewnością przygotowana, być może miała pani nawet umówionych rozmówców – czy coś w takim razie w szczególny sposób zaskoczyło panią już na miejscu? Jak choćby ów zwyczaj – o którym pani pisze – niepukania czy niedzwonienia do drzwi, tylko wchodzenia do cudzego domu jak do siebie.

– Rozmówców szukałam już na miejscu. Z Farerami ciężko umówić się na spotkanie siedząc w Polsce, w dodatku z większym niż kilkudniowe wyprzedzeniem. Oni są trochę na bakier z planowaniem. Musiałam budować siatkę kontaktów działając z bliska.

Farerzy mają luźne podejście do organizacji czasu. I to była jedna z rzeczy, które mnie najbardziej zaskoczyły, bo taka wyluzowana natura kojarzyła mi się raczej z mieszkańcami ciepłych, południowych krajów.

Inna sprawa to podejście do rodziny, zupełnie nienordyckie. Farerzy, w przeciwieństwie np. do Szwedów czy nawet Duńczyków są bardzo rodzinni. Każdy chce się z kimś związać i mieć dzieci, nie obowiązuje tutaj kult jednostki kojarzony z Północą Europy.

No waśnie: Føroyar to Kraina Być Może – miejsce, gdzie nie wolno snuć żadnych konkretnych planów, bo wszystko może zniweczyć choćby kapryśna pogoda. W tym kontekście chcę spytać o reporterskie wyzwania – o to czy zdarzyły się pani sytuacje, które zmieniły, przekreśliły wstępny plan książki? I czy w ogóle reporter rusza na wyprawę z „tezą” lub planem?

– Zawsze mnie uczono, żeby tego nie robić. Reporter nie może mieć żadnej tezy, bo jego praca polega na dotarciu do prawdy, a nie na udowadnianiu własnych teorii i dlatego starałam się niczego z góry nie zakładać. Co nie oznacza, że nie planowałam. Jestem typem osoby, która lubi sobie wszystko dobrze zorganizować zawczasu, żeby uniknąć niespodzianek, ale one i tak się zdarzają. Zwłaszcza na Owczych, gdzie niczego nie da się przewidzieć. Mogłam się przygotować do rozmowy z bohaterkami, ale nie byłam przygotowana na to, że utknę na kolejną noc na ich wyspie. A pewnego razu tak się stało z powodu sztormu. Kiedy zbyt mocno wieje, odwołują promy. Takie sytuacje nie wpływały jednak na ogólną koncepcję książki, a jeśli nawet, to pozytywnie; mogłam spędzić z moimi bohaterkami więcej czasu.

Farerzy mają luźne podejście do organizacji czasu. I to była jedna z rzeczy, które mnie najbardziej zaskoczyły, bo taka wyluzowana natura kojarzyła mi się raczej z mieszkańcami ciepłych, południowych krajów.

Opisuje pani Wyspy Owcze między innymi przez pryzmat osób LGBT+ i ewolucji ich praw, zderzając jednak ich dążenie do bycia traktowanymi na równi z innymi z twierdzeniami Sjúrðura, symbolu konserwatyzmu, który homoseksualność nazywa ”wymyślonym słowem”. Na ile zatem ten kraj się zmienił, stał tolerancyjny, a na ile wciąż jeszcze trzyma się dekalogu zwanego „Prawem Jante”? Pisze pani choćby, że spotykała pani osoby, które nie chciały wypowiadać się pod nazwiskiem.

– Podejście Farerów do osób LGBT+ oraz ich praw zmieniło się najbardziej w ciągu ostatniej dekady za sprawą stowarzyszenia LGBT Føroyar. Powstało w 2010 roku i od początku prowadziło bardzo mądrą politykę. Eiler, jego współzałożyciel i bohater mojej książki, czerpał wzorce z Wielkiej Brytanii, gdzie wcześniej studiował. Jednym ze sztandarowych wydarzeń związanych ze społecznością LGBT+ jest farerska parada równości, która różni się bardzo od podobnych imprez w innych krajach. Eiler miał świadomość tego, że akceptacja mniejszości zależy od większości, więc postawił na działania inkluzywne. Pride na Wyspach celebruje wszelką różnorodność. To nie jest Gay Pride, tylko Faroe Pride, dla każdego, kto czuje, że w jakiś sposób odstaje od normy. Wielu Farerów się z tym utożsamia. Od pierwszej edycji w 2012 roku Faroe Pride gromadzi ok. 10 procent populacji Wysp. To bardzo rodzinna impreza, w pochodzie idą rodzice z dziećmi, babcie z wnukami etc. Ważne jest też to, że nie widać tu żadnej golizny ani ekstrawagancji. To byłoby już o krok za daleko. Przy okazji wsparcia dla szeroko pojętej inności, zyskują na tym również osoby LGBT+. Nawet konserwatywni Farerzy zaczynają zmieniać zdanie, bo widzą, że wśród takich osób są ich sąsiedzi, członkowie rodzin, znajomi. A na Wyspach Owczych ludzie żyją ze sobą blisko, dzięki temu łatwiej o zrozumienie. Jeśli nagle okazuje się, że nauczycielka naszego dziecka jest lesbijką, to przecież nie zaczniemy jej nagle nienawidzić. Znamy ją dobrze od lat, wiemy, że można jej ufać, dobrze uczy. Po prostu dowiadujemy się o niej czegoś nowego.

Prawo Jante to pojęcie symboliczne, ma swoje źródło w powieści „Uciekinier przecina swój ślad”. Autor Axel Sandemose sportretował w niej miasteczko Jante, w którym ludzie żyli według ściśle określonych zasad. Sprowadzały się one do tego, żeby się nie wychylać i żyć tak jak wszyscy dookoła. Nad przestrzeganiem tych zasad czuwała kontrola społeczna. Taki styl życia jest do dziś mocno zakorzeniony w podświadomości mieszkańców Północy, również Wysp Owczych. Zaprzecza kultowi jednostki, dlatego najsłabiej obecny jest w Szwecji albo Islandii, a najsilniejszy w takich regionach jak Wyspy Owcze, gdzie do dziś rodzina i wspólnota są na pierwszym miejscu, kontrola społeczna ma się dobrze, a ludzie lubią plotkować. To dlatego część moich bohaterów poprosiła o anonimowość, tak na wszelki wypadek. Ale tu również zachodzi zmiana. Coraz częściej zwraca się uwagę na potrzeby jednostki, które przez lata były bagatelizowane dla dobra ogółu. Dobrym przykładem na taką pozytywną zmianę jest obecne podejście Farerów do zjawiska pedofilii. Po wiekach ukrywania problemu wreszcie zaczęto o nim mówić głośno, zmieniać prawo, troszczyć się o ofiary. Również wspomniana wyżej otwartość na osoby LGBT pokazuje, że ten kraj się zmienia i jest coraz bardziej tolerancyjny. Moim zdaniem o wiele bardziej niż Polska.

Przeczytaj także:

Zderza pani też dwa rodzaje farerskiej mentalności w opisie „wojny o grindwala”. To wojna tradycyjnych Farerów, dla których grindwal jest podstawowym pożywieniem i „ekoterrorystów”, czyli ekologów, chcących zakazu polowań. Wydaje się zatem, że nowoczesne podejście do spraw ekologii czy seksualności wciąż nie jest tam powszechne.

– Trzeba oddzielić ekologów od „ekoterrorystów”. Pierwsze słowo oznacza ludzi, którzy troszczą się o przyrodę. Drugie to określenie stosowane przez niektórych Farerów jedynie wobec aktywistów związanych z organizacją „Sea Sheperd”, która postawiła sobie za główny cel wprowadzenie zakazu na grindadráp – tradycyjne polowanie na grindwale. Jednocześnie sami aktywiści nie zawsze postępują fair i zdarzało się, że manipulowali faktami, tylko po to, żeby podkręcić medialny szum i osiągnąć swój cel.

Farerzy są silnie związani z przyrodą, bo zawsze byli od niej zależni, więc ją szanują. Jednym z dowodów na to jest ich podejście do coraz większego ruchu turystycznego na Wyspach. Bardzo się obawiają, że turyści zadeptają im przyrodę, więc kilka lat temu wprowadzili horrendalne opłaty za wejście na najpopularniejsze szlaki – tylko po to, żeby ograniczyć ruch. Pod względem faktycznej ekologii Farerzy mają jak najbardziej nowoczesne podejście.

Kwestia polowania na grindwale jest bardzo złożona i warto na nią spojrzeć z obu stron, bo każda z nich ma swoje racje. Ale to nie jest temat na krótką odpowiedź. Łatwo jest potępiać Farerów; zdjęcia z polowań, które obiegają cały świat, są spektakularne i szokujące. Do zabijania grindwali dochodzi w otwartej przestrzeni i każdy może to zobaczyć. Podobnemu potępieniu nie podlegają np. Polacy czy mieszkańcy innych krajów, w których funkcjonują hodowle przemysłowe i rzeźnie (nieobecne na Owczych). Mało kto widział na własne oczy, jak fatalnie traktowane są w nich zwierzęta. Wszystko dzieje się tam za zamkniętymi drzwiami. Skoro nic nie widzimy, to udajemy, że problem nie istnieje. A poza tym lubimy czasem zjeść szynkę albo steka. Tymczasem Farerzy zawsze jedli mięso grindwali i dla nich to zupełnie naturalne, tak jak dla nas jedzenie wołowiny czy drobiu. Grindadráp to kwestia wielowiekowej tradycji, niegdyś koniecznej do przetrwania. Zwierzęta zabijane są szybko, sprawnym ruchem, tak żeby jak najmniej cierpiały. Polowania Farerów zabierają rocznie średnio ok. pół promila całej populacji grindwala długopłetwego, więc nie grożą wyginięciem gatunku. Nie bronię polowań, osobiście uważam, że są dziś zupełnie niepotrzebne, a Farerzy spokojnie mogliby z nich zrezygnować, ale staram się nie oceniać i próbuję zrozumieć z czego wynikają zwyczaje danego regionu świata.

Podejście Farerów do osób LGBT+ oraz ich praw zmieniło się najbardziej w ciągu ostatniej dekady za sprawą stowarzyszenia LGBT Føroyar. Eiler, jego współzałożyciel i bohater mojej książki, miał świadomość tego, że akceptacja mniejszości zależy od większości, więc postawił na działania inkluzywne. Pride na Wyspach celebruje wszelką różnorodność. To nie jest Gay Pride, tylko Faroe Pride, dla każdego, kto czuje, że w jakiś sposób odstaje od normy.

Jak dotarła pani do Laili, Evy, Anniki czy Eilera – pani bohaterów? Jak wyglądały kulisy rozmów z nimi? Czy chętnie i od razu zgodzili się opowiedzieć swoje historie? I czy były takie sytuacje, gdy prosili, by jednak czegoś z ich wypowiedzi nie publikować?

– Lailę i Evę poznałam dzięki miejscowemu dziennikarzowi, z którym się skontaktowałam. Pochodzi z tej samej miejscowości co moje bohaterki, więc je dobrze znał. Do Eilera dotarłam dzięki Evie. Z kolei Annikę wypatrzyłam w Internecie, trafiłam na film dokumentalny o niej i napisałam do niej na Facebooku.

Zarówno te cztery osoby, jak i pozostali bohaterowie mojej książki chętnie godzili się na rozmowę, a przy autoryzacji niczego nie chcieli usuwać. Niektórzy poprosili jednak o anonimowość. Zdarzyło mi się też, że kilka osób w trakcie spotkania zaznaczyło, żeby o czymś nie pisać – ich historie nie trafiły do książki. Uszanowałam prośbę, ale jednocześnie bez najciekawszych fragmentów opowieści tych osób nie były już tak istotne z mojego punktu widzenia.

Żeby poznać swoich rozmówców, potrzebowałam dużo czasu. Najwięcej poświęciłam go Laili i Evie, głównym bohaterkom, z którymi spotkałam się kilkakrotnie i byłam z nimi w kontakcie przez parę lat. W przypadku Farerów ważnym elementem takich relacji jest pewna forma wzajemności. Oni są bardzo ciekawi drugiego człowieka, więc ja również musiałam się trochę odsłonić, żeby do nich dotrzeć. Im więcej wiedzieli o mnie, tym chętniej mówili o sobie.

Z jednej strony symbolem zachowawczych zachowań jest wspomniany Sjúrður, tłumacz Biblii Króla Jakuba na farerski, z drugiej pani bohaterami są też osoby postępowe, a związane z Kościołem, m.in. Anne Mette Greve Klemensen, pastorka z Fuglafjørður. Jaką rolę odgrywają zatem związki wyznaniowe w budowaniu obecnego oblicza Wysp Owczych?

– W dalszym ciągu dużą. Przez wieki to głównie Kościół dyktował normy, według których żyli tutaj ludzie. Dziś coraz więcej osób nie identyfikuje się z żadną wspólnotą wyznaniową, ale każdy wywodzi się z religijnej rodziny i odnosi się z szacunkiem do swoich korzeni.

Na Wyspach działa wyjątkowo dużo lokalnych wspólnot, które prezentują tak odmienne podejścia do religii, że każda wierząca osoba może znaleźć coś dla siebie. Zróżnicowanie dotyczy też samego Kościoła państwowego, do którego należy ponad 80 procent Farerów. Z jednej strony jest np. pastorka Anne Mette, która trochę rozwala system, a z drugiej bardzo konserwatywni męscy duchowni. Co ciekawe, oni potrafią ze sobą rozmawiać i nie zwalczają się nawzajem. Sjúrður to w tym kontekście wyjątek, który potwierdza regułę.

Kościół musi iść z duchem czasu. Nie ma wyjścia, w przeciwnym razie będzie coraz więcej ateistów. Weźmy na przykład tzw. baptystów (Bracia Plymuccy), którzy są bardzo wpływową grupą ludzi na archipelagu. Jeszcze sto lat temu wielu rzeczy sobie odmawiali, nie mogli tańczyć, pić alkoholu, chodzić do kina, angażować się w politykę etc. Dziś to już nie obowiązuje. Kościół widzi, że społeczeństwo się powoli laicyzuje i stara się przyciągnąć do siebie ludzi, a może to zrobić jedynie idąc z postępem i znosząc dotychczasowe ograniczenia.

Farerzy są silnie związani z przyrodą, bo zawsze byli od niej zależni, więc ją szanują. Jednym z dowodów na to jest ich podejście do coraz większego ruchu turystycznego na Wyspach. Bardzo się obawiają, że turyści zadeptają im przyrodę, więc kilka lat temu wprowadzili horrendalne opłaty za wejście na najpopularniejsze szlaki – tylko po to, żeby ograniczyć ruch. Pod względem faktycznej ekologii Farerzy mają jak najbardziej nowoczesne podejście.

W wielu kwestiach Wyspy Owcze przypominają Polskę – szczególnie w rozbiciu na obóz konserwatywny i postępowy, choć wydaje się, że tamten kraj jest jednak – o czym sama pani wspomniała – zdecydowanie bardziej zaawansowany choćby w kwestii szanowania praw osób LGBT+. Czy pisząc tę książkę o obcym kraju, ale dla polskiego czytelnika, myślała pani o paralelach między obydwoma społeczeństwami? Czy jest zadaniem reportera szukać takich tematów, które będą dla czytelnika nie tylko materiałem ciekawym poznawczo, ale i wpłyną na jego światopogląd, albo go w nim umocnią?

– Pracując nad książką myślałam o tym, żeby opisywane przeze mnie historie były – mimo regionalnego charakteru – jak najbardziej uniwersalne. Chciałam dotrzeć do różnych odbiorców, nie tylko podróżników, którzy chętnie poznają inne kraje. Kiedy polski czytelnik widzi analogie między bohaterem książki, a sobą, łatwiej mu się z nim utożsamić. Na dobrą sprawę większość ludzi ma podobne doświadczenia, niezależnie od szerokości geograficznej. Wszyscy na jakimś etapie życia szukamy swojej tożsamości, miłości, należymy do jakiejś wspólnoty, zmagamy się z podobnymi problemami w rodzinie, pracy lub w szkole. Czytanie o innych krajach pozwala nam dostrzec, że te problemy można rozwiązywać na różne sposoby. Może warto wziąć przykład z Farerów? Może poradzili sobie z czymś lepiej niż my? A może jest coś, co działa lepiej w Polsce? Myślę, że takie analogie między różnymi krajami pomagają nam nabrać dystansu do siebie samych.

Była pani na Wyspach Owczych osobą z zewnątrz – a przecież pisze pani, że w tej zamkniętej społeczności, gdzie większość mieszkańców „wywodzi się od jednego człowieka” – obcy traktowani są nieufnie. Jak bardzo – o ile – odczuwała pani podczas reporterskiej pracy dystans, może niechęć Farerów?

– Nie doświadczyłam niechęci, Farerzy są bardzo uprzejmi i życzliwi. Z początku wszyscy byli trochę nieufni, ale dwie rzeczy bardzo mi pomogły. Paradoksalnie jedną z nich była właśnie moja obcość. Czasem łatwiej zwierzyć się komuś z zewnątrz niż bliskiej osobie. To trochę jak z barmanem w knajpie, któremu można wszystko powiedzieć, bo nas nie zna i nie oceni. Gdybym była Farerką, a moja książka miała być wydana na Owczych, większość osób nie chciałaby się w niej znaleźć. Drugą rzeczą była rekomendacja ze strony wcześniejszego rozmówcy. Nieraz zdarzało mi się, że osoba z którą rozmawiałam dawała mi namiar na kolejne i uprzedzała je o tym, że się odezwę. One czuły się już trochę pewniej i spokojniej, kiedy się do nich zgłaszałam. Skoro ich znajoma za mnie ręczyła, to znaczy, że można mi zaufać. Ale nie zawsze było to konieczne. Niektórzy z moich bohaterów są z natury otwarci i nie mieli problemu, żeby ze mną pogadać, ale przy okazji chcieli dowiedzieć się czegoś o mnie.

Pisze pani o zmianie. O procesie ewolucji mentalności mieszkańców wysp. Na ile pani podróż do tego kraju sprawiła, że i pani zmieniła swoje postrzeganie Wysp Owczych?

– Ciężko mówić tutaj o zmianie, bo przed pierwszą podróżą na archipelag nie wiedziałam o nim nic, poza tym, że jest piękny. Miałam stereotypowe wyobrażenie na temat kraju nordyckiego, podejrzewałam, że Owcze będą podobne np. do Islandii, którą odwiedziłam wcześniej. A nie były (nie licząc przyrody). Swoje postrzeganie Wysp tworzyłam od zera.

Nad czym pani teraz pracuje? Dlaczego? I co w ogóle stoi u źródeł nowych reportaży?

– U źródeł stoi zwykła ciekawość albo sentyment. Wybieram tematy, które mnie z jakiegoś powodu interesują i staram się je zgłębić, żeby się jak najwięcej dowiedzieć. Aktualnie mam w planie reportaż dla czasopisma, ale na razie za wcześnie żeby zdradzać szczegóły. Mogę jedynie powiedzieć, że dotyczy Podlasia, które bardzo lubię i dlatego chętnie realizuję tematy związane z tym regionem.

Rozmawiał Przemysław Poznański  

* Urszula Chylaszek – absolwentka Akademii Sztuk Pięknych oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Zawodowo zajmuje się projektowaniem graficznym. Pisze i fotografuje. Publikowała m.in w „Dużym Formacie”, „Piśmie”, „Kontynentach”, „Krainie Bugu”, „Sidetracked Magazine”.

_______________________________

While working on the book, I thought about making the stories I describe – despite their regional character – as universal as possible. At some stage in our lives, we all look for our identity, love, we belong to a community, we struggle with similar problems in the family, work or school. Reading about other countries allows us to see that these problems can be solved in different ways. Perhaps it is worth taking an example from the Farers? Maybe they coped with something better than we did? Or maybe there is something that works better in Poland? – says Urszula Chylaszek, author of the book „Kanska. Miłośc na Wyspach Owczych” (Kanska. Love in the Faroe Islands). Interview by Przemysław Poznański.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading