Narasta w nas frustracja. Nasila się w dużej mierze z powodu lockdownu, pandemii, ograniczeń, ale trwa od dłuższego czasu. Świat jest niespokojny od kilku lat. Mam czasem wrażenie, że nasze czasy w pewnym sensie przypominają lata 80., czas – ze względów politycznych, społecznych, ekonomicznych – w którym jednostki przemocowe reagują w sposób szczególnie spektakularny – mówi Michał Larek*, pisarz, autor m.in. cyklu „Dekada”, „Chirurga”, nadchodzącego cyklu „Dalberg” oraz podcastów kryminalnych. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: Zaczniemy od newsa. „Dalberg” – to tytuł planowanej przez ciebie nowej serii. Bohaterem ma być Jakub Dalberg z Komendy Wojewódzkiej Policji. Powiesz coś więcej?
Michal Larek: Czas akcji to 2019 rok, co oznacza, że będzie to współczesny kryminał. Tę datę wybrałem dlatego, że wtedy nie było jeszcze pandemii, a chciałem, żeby moi bohaterowie śmigali po Poznaniu i okolicach bez maseczek i mieli dzięki temu trochę więcej swobody (śmiech).
Uda się uniknąć maseczek? Skoro piszesz serię, to możesz jednak w którymś tomie wkroczyć w czas pandemii, która wciąż nie mija.
– Liczę, że uniknę, bo seria ma być krótka, trzytomowa, a akcja całości ma się dziać szybko, wydarzenia w kolejnych tomach następować będą krótko po sobie.
Skąd pomysł na tę serię?
– Z niepokoju, z przerażenia wynikającego z lektury komentarzy pod moimi podcastami, szczególnie pod jednym, w którym opowiedziałem historię pewnego mordercy. Facet parę lat temu wyszedł na wolność, mieszka gdzieś pod Poznaniem w jednej z wsi i pracuje na gospodarstwie rolnym. W pewnym momencie słuchacze zaczęli pisać, że tego człowieka „trzeba zabić”. Ktoś napisał, że poprosi o adres, on pojedzie i „zrobi z nim porządek”. Zauważyłem, że dzisiaj takie rzeczy na co dzień się wypisuje nie tylko o mordercach, i że jest gotowość w ludziach do tego, by dokonać samosądu, linczu. Internauci są coraz bardziej odważni w formułowaniu wniosków w rodzaju: „do piachu”, „przywrócić karę śmierci”. Wtedy się naprawdę przestraszyłem. Na szczęście w podcaście nie pojawiła się żadna informacja, mogąca naprowadzić na trop byłego mordercy. Ale pomyślałem: co by się stało, gdyby ktoś taki rzeczywiście został zamordowany? I to jest punkt wyjścia pierwszego tomu: zamordowany zostaje człowiek, były skazaniec, który wychodzi z więzienia po dwudziestu pięciu latach odbywania kary za zabójstwo. Przebywa na wolności parę miesięcy i w pewnym momencie zostaje znaleziony w swoim mieszkaniu martwy. A to nie koniec, bo po jakimś czasie ginie kolejny człowiek, również skazany wcześniej za morderstwo. Co ciekawe, policjanci, którzy dokonują oględzin, dostrzegają, że ktoś pomalował usta ofiar czerwoną szminką. No i zaczyna się śledztwo.
Proza współczesna to w twojej twórczości coś nowego, bo przecież twoje ulubione czasu to czasy przełomu, lata 80 i 90.
– W tej fabule bardzo ważne są media społecznościowe i podcasty kryminalne, czyli zjawisko stosunkowo nowe. Natchnęła mnie znajoma pani profesor, która napisała kiedyś tekst o domorosłych detektywach, zrzeszających się w sieci, prowadzących amatorskie śledztwa. Podała przykłady takich śledztw, w których ci „detektywi” wskazują jako winnego kogoś, kto był zupełnie niewinny. Zainteresował mnie ten moment, gdy ludzie skrzykują się, by dokonać samosądu. To po pierwsze. A po drugie bardzo chciałem stworzyć powieść współczesną, żeby móc w końcu trochę skomentować to, co dzieje się wokół nas, zanurzyć się w tym życiu, które znam. Po trzecie w końcu – interesuje mnie problem tej podskórnej przemocy, która w nas buzuje i co jakiś czas daje o sobie znać. Co prawda, powiedziałem, że wybrałem na czas akcji miesiące przed pandemią, ale wydaje się, że ten problem emocji, których nie można okiełznać, które są jak tykająca bomba, przez pandemię jeszcze bardziej się zintensyfikował. Jakiś czas temu rozmawiałem ze swoim kolegą, emerytowanym oficerem policji, który powiedział mi, że według niego właśnie teraz, w ciągu tych ostatnich dwóch lat, ta gotowość do rozwiązań przemocowych bardzo się zintensyfikowała.
Narasta w nas frustracja.
– Ta frustracja wynika w dużej mierze z lockdownu, pandemii, ograniczeń, ale trwa od dłuższego czasu. Świat jest niespokojny od kilku lat. Mam czasem wrażenie, że nasze czasy w pewnym sensie przypominają lata 80. Jakiś czas temu czytałem ciekawy wywiad z biegłym w zakresie psychiatrii lub psychologii, opublikowany w tygodniku „Wprost” w 1984 roku, a dotyczący wielokrotnego zabójcy z Poznania, Kazimierza Polusa. Padło tam stwierdzenie, że w czasach niespokojnych – ze względów politycznych, społecznych, ekonomicznych – jednostki przemocowe reagują w sposób szczególnie spektakularny. Wyszło na to, że są oni papierkiem lakmusowym danego czasu, danej dekady, w nich skupiają się społeczne emocje. Nie wiem, czy ta moja analogia jest do końca poprawna, ale odczuwam silną pokusę, by taką analogię między latami 80. a współczesnością przeprowadzić.
Ktoś napisał, że poprosi o adres, on pojedzie i „zrobi z nim porządek”. Zauważyłem, że dzisiaj takie rzeczy na co dzień się wypisuje nie tylko o mordercach, i że jest gotowość w ludziach do tego, by dokonać samosądu, linczu. Internauci są coraz bardziej odważni w formułowaniu wniosków w rodzaju: „do piachu”, „przywrócić karę śmierci”.
Tą prozą „historyczną”, którą swego czasu nazwaliśmy nawet „retro”, też można komentować współczesność, ale pewnie prozą rozgrywającą się tu i teraz może celniej opisać niektóre zjawiska. Kusi cię takie komentowanie? I czy zostaniesz we współczesności na dłużej?
– Byłeś pierwszym, który nazwał mnie autorem kryminałów „retro” (śmiech), a co do prozy współczesnej – zobaczymy. Wiele zależy od tego, jak mi pójdzie ta trylogia. Nie powiedziałbym za to, że chcę komentować nasze czasy – w sposób publicystyczny, albo po prostu w sposób wyraźniej nawiązujący do konkretnych wydarzeń, osób, sytuacji. Nie mam natury kogoś, kto wymierza sprawiedliwość piórem, boksuje się ze współczesnością. Raczej chciałbym tworzyć sceny, które pokazują ludzkie problemy z emocjami. To mnie najbardziej interesuje. Chciałabym pokazywać to, co się kłębi w ludzkich umysłach, sercach, duszach.
Na ile zostajesz tu w sferze faktów? Dotychczas fakty były istotnym punktem wyjścia dla twojej prozy.
– Tu chciałbym rzeczywiście zabawić się bardziej wyobraźnią. Chciałbym trochę bardziej spektakularnie prowadzić fabułę, ale pewnie raz po raz będę nawiązywać do prawdziwych spraw. Seria „Dalberg” nie będzie jednak tak bardzo przesiąknięta faktami i tak wobec nich lojalna, jak chociażby „Chirurg”, który był regularną grą z z prawdziwymi wydarzeniami.
Przeczytaj także:
Powiedz jeszcze, kim jest Jakub Dalberg. Dotychczas poruszałeś się bowiem w gronie bohaterów wziętych z tego samego uniwersum, stworzonego na potrzeby serii „Dekada”. A tu nowa postać.
– Tak, to nowa postać. Dalberg jest komisarzem, dochodzeniowcem. Ma córkę ze skłonnościami samobójczymi. Powieść zaczyna się mniej więcej tak: komisarz dojeżdża na miejsce zbrodni i za chwilę otrzymuje telefon, że Julka próbowała właśnie popełnić samobójstwo. Musi więc natychmiast jechać do szpitala. Jako pisarz pozostaję jednak w moim uniwersum. Przykład: Dlaberg jest podwładnym inspektor Kati Domagały z „Dekady” – to mogę zdradzić (śmiech). Ona jest kobietą około pięćdziesiątki i pełni funkcję naczelniczki wydziału dochodzeniowo-śledczego KW w Poznaniu. W książce znajdzie się wiele nawiązań do moich wcześniejszych książek – jak choćby istotna scena, która rozgrywa się w kawiarni „Tekstura”, gdzie zwykle spotykam się z policjantami w ramach wieczorków autorskich. Co ciekawe, scena ta przedstawia wieczór autorski pewnego emerytowanego milicjanta, który jest z kolei bohaterem „Chirurga”, Adama Krugera, który wydał po latach książkę o swoich najciekawszych śledztwach.
Adam Kruger, zwany Fredym, jest też bohaterem innych twoich książek – obok Dagmary Madej czy Harry’ego. Ostatnio pojawili się choćby w tomiku trzech świetnych opowiadań „Zabójcza Wigilia”, stanowiących z kolei cześć cyklu „Zabójcze opowieści”. Opowiedz o tym cyklu, bo to nie tylko proza, ale i podcasty. Jako pisarz działasz na wielu frontach.
– To chyba coś, co uwielbiam najbardziej w pisaniu – tworzę sobie to moje uniwersum i to za pomocą różnych mediów: powieści, opowiadań, podcastów. Teraz z Marcinem Myszką zrobiliśmy audioserial, który jest rozwinięciem historii Edmunda Kolanowskiego. W pewnym momencie pomyślałem, że te opowieści moich zaprzyjaźnionych policjantów, milicjantów, które przedstawiam w ramach podcastów z serii „Opowieści starego szkieła”, z racji dystansu czasowego, niedoskonałej pamięci moich rozmówców, mają luki, zawierają niedopowiedzenia. Dlatego chciałem stworzyć literackie wariacje na temat tych historii. Żeby ludzie, którzy wysłuchali niektórych opowieści, mogli znaleźć je pogłębione, fabularnie rozbudowane, żeby mogli lepiej je poczuć, wejść w nie głębiej i na dłużej. To literackie wariacje na temat faktów. Dzięki temu wyżywam się w różnych mediach. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi też dane napisać scenariusz serialu telewizyjnego.
Zanim napiszesz serial, to chciałbym spytać o „Dekadę”. Miałeś kiedyś pomysł na kontynuowanie tego tryptyku.
– Mam w komputerze rozbudowane archiwum, które stworzył dla mnie mój znajomy, były milicjant i policjant. To doskonały research spraw z lat 80. i 90. Przemyślałem sobie ten cykl i stwierdziłem, że chciałbym iść w kierunku jeszcze bardziej rozbudowanej fabuły, z różnego rodzaju twistami, czego w pierwszych tomach nie było. I myślę, że za jakieś dwa, trzy lata wrócę do serii, wcześniej pewnie modyfikując nieco trzy pierwsze części, a potem kontynuując serię.
Nie mam natury kogoś, kto wymierza sprawiedliwość piórem, boksuje się ze współczesnością. Raczej chciałbym tworzyć sceny, które pokazują ludzkie problemy z emocjami. To mnie najbardziej interesuje. Chciałabym pokazywać to, co się kłębi w ludzkich umysłach, sercach, duszach.
Jak rozumiem, tęsknisz za Harrym? Bo to on był jednak głównym bohaterem „Dekady”.
– Nawet pracowałem dziś nad kolejnym opowiadaniem, w którym występuje Harry (śmiech).
A wszystko to oznacza, że po „Dalbergu”, który będzie lekką odskocznią od literatury opartej na faktach, jednak wrócisz do prawdziwych historii, nawet jeśli literacko przetworzonych.
– Korci mnie stworzenie bardziej spektakularnych historii, a fikcja znacznie to ułatwia. Natomiast nie odejdę totalnie od faktów, tzw. prawdy. Byłem niedawno w zakładzie medycyny sadowej, u dra Mariana Stochaja, który znowu opowiedział mi kilka ciekawych historii i umówił mnie z prokuratorem, który prowadził pewną emocjonującą sprawę. Powiem tak: dotychczas w „Dekadzie” trochę się bawiłem faktami, ale mimo wszystko mam wrażenie, że byłem do nich przywiązany wręcz niewolniczo. W „Furii” jest przecież opowieść o prawdziwym seryjnym zabójcy i jednocześnie seryjnym gwałcicielu, ale nie ma tam żadnej „przewrotki”. Dzisiaj bym taką stworzył. Koniecznie! (śmiech). Być może do końca bym ukrywał tożsamość sprawcy czy sprawców (jak chociażby w „Chirurgu”).
Ale przecież taka była konstrukcja „Furii” – nie chodziło w niej o odkrycie sprawcy, a raczej o pokazanie szczegółów skomplikowanego dochodzenia.
– Taki był pomysł, to prawda. Natomiast teraz kusi mnie pisanie fabuł bardziej skomplikowanych, w których dopiero na ostatniej stronie orientujemy się, że nasza wiedza o wypadkach, które miały miejsce, jest ułomna. Zaczęła mnie kusić zabawa w skomplikowaną intrygą. Oczywiście, stopień komplikacji jest uzależniony od mojej inteligencji, trzeba wziąć taką poprawkę (śmiech).
Co płynnie prowadzi nas do pytania o to, jak opowiadać historie. Bo poza tym, że pisarzem, jesteś też nauczycielem storytellingu. Takie warsztaty poprowadzisz m.in. podczas najbliższego Poznańskiego Festiwalu Kryminału Granda.
– Prowadzę zajęcia ze storytellingu, z twórczego pisania w Pracowni Literackiej, a na Wydziale Filozofii UAM poprowadzę zajęcia z postcastingu. Jeśli mam czegoś uczyć, to tego, co znam z praktyki, czyli opowiadania historii. Jako pracownik uniwersytecki za dużo czasu traciłem na abstrakcyjną wiedzę, której nikt nie potrzebuję. Warsztaty prowadzone podczas Grandy będą oczywiście zależne od oczekiwań uczestników. Teraz spływają do mnie prace, wybiorę osiem osób i spytam ich, po co tu są, jakie są ich oczekiwania. Czy mają jakieś konkretne problemy z pisaniem. Będę też oczekiwał, że przeczytają próbki swojej twórczości, żeby otrzymały feedback od pozostałych osób. Wielu z tych, którzy piszą, nie mogą przecież liczyć na profesjonalny i zarazem czytelniczy odzew, co jest podstawą. Bo piszemy dla innych. Tylko i wyłącznie.
Rozmawiał Przemysław Poznański