To lektura, która każe spojrzeć z nieco innej perspektywy na zdumiewające sukcesy militarne „Tysiącletniej Rzeszy” i dojrzeć wyzierające zza luf czołgów Wehrmachtu, spod kila Kriegsmarine, albo z kokpitów Luftwaffe, coś tak małego, a przy tym tak istotnego jak opakowania tabletek Pervitinu. Czyli po prostu metamfetaminy – o wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie książce Normana Ohlera „Trzecia Rzeszy na haju” pisze Jakub Hinc.

Fakty historyczne mówią, że Niemcy w latach trzydziestych XX w. przechodziły szybką modernizację i militaryzację. I autor „Trzeciej Rzeszy na haju” z nimi nie polemizuje. Tak samo jak i z tym, że niemieckie wojska gotowe nieść narodowy socjalizm na lufach „tygrysów”, były naturalnie lepiej doposażone w 1939 r. niż Wojsko Polskie. Ale, co też wiemy z historii wojskowości i badań naukowych, opinia zwycięskiego Wehrmachtu zbudowana została na micie, którego przykładem jest przerysowany obraz szarż polskich ułanów na niemieckie czołgi. Prawdą jest to, że siła i przygotowanie do wojny Wehrmachtu zaskoczyły polskie dowództwo. Jednak Ohler stawia tezę, że Niemcy atakując Polskę skorzystały nie tylko z siły własnego oręża, paktu zawartego przez von Ribbentropa i Mołotowa, ale – co nie mniej ważne – zawarły wówczas pakt z gorszym jeszcze demonem. Skorzystały bowiem ze wsparcia zdawałoby się niewinnych, malutkich pigułek Pervitinu pakowanych w listki po kilka sztuk.
Norman Ohler sięgnął po formułę reportażu śledczego, by nadając mu popularnonaukową formę cofnąć się do początków lat trzydziestych ubiegłego wieku, spojrzeć z jednak dość nieoczywistej perspektywy na mieszkańców „Tysiącletniej Rzeszy”. Narracja książki Ohlera zaczyna się bowiem dokładnie w tym czasie, gdy Berlin był Mekką wszelkiej maści bohemy i awangardy obyczajowej, a większość Niemców przeżywała wciąż wstrząs po przegranej Wielkiej Wojnie, zmęczeni obywatele „Republiki Weimarskiej”, po latach hiperinflacji i reperkusji światowego kryzysu, nie zdążyli jeszcze wystarczająco wyraźnie poczuć ulgi w swoich portfelach, no i na fali populizmu oddali rządy nad krajem faszystom.
Był to czas, gdy Niemcy lecząc swoje rzeczywiste i urojone traumy szukali pocieszenia we wszelakich używkach i rozrywkach. Trudno się zresztą dziwić, że chcieli sobie radzić z trudną codziennością przy pomocy ulepszaczy rzeczywistości w postaci używek, ale też opioidów i opiatów. A że był to też czas wielkich i małych odkryć naukowych i jednocześnie embarga handlowego nałożonego Traktatem Wersalskim na niemiecki handel, nic zatem dziwnego, że Niemcy tak chętnie sięgnęli po amfetaminę zsyntetyzowaną w ich kraju przez Lazara Edeleanu i metamfetaminę znaną też jako „kryształ”. Sukces pochodnej amfetaminy zwanej benzedryną na Olimpiadzie w Berlinie w 1936 r., skłonił Fritza Hauschilda z firmy Temmler do udoskonalenia tego produktu i oto w 1937 r. pojawiła się owa pastylka, sprzedawana w całym kraju pod tyle wdzięczną, co niewiele mówiącą nazwą Pervitin.
Przeczytaj także:
Oczywiście to nie metamfetamina pokonała polskie oddziały, ale Norman Ohler dowodzi, że korzystając z „chemicznego wsparcia” niemieccy żołnierze mogli bez przerw na wypoczynek wedrzeć się w głąb Polski, lepiej znosić zmęczenie i brak snu, co pozwoliło im opanować nasz kraj tak szybko. Tak samo zresztą przy wydatnym wsparciu „pastylek” pancerne dywizje Guderiana pruły przez Ardeny, by realizując „blitzkrieg” wedrzeć się do Francji. I nawet animozje między narodowosocjalistyczną Luftwaffe Göringa a kierowanym przez generałów z arystokratycznym rodowodem Wehrmachtem nie zakłóciły łańcucha dostaw tych dających kopa pigułek na linię frontu. Jakkolwiek fantastycznie nie brzmiałyby tezy Ohlera, oparł się on na zachowanych dokumentach, z których wyraźnie widać, że zużycie wszelkiej maści opioidów w Trzeciej Rzeszy osiągnęło niewyobrażalne wielkości, a produkujące Pervitin zakłady Temmlera wręcz nie nadążały z realizacją zamówień dla wojska.
Jednak nie tylko rzesze cywilów i zmobilizowanych Niemców ubranych w mundury sięgały po narkotyki. Ohler dokonując kwerendy dokumentów znajdujących się w archiwach rozsianych po całym świecie, zwłaszcza zaś zapisków i notatek Theodora Gilberta Morella, osobistego lekarza kanclerza Trzeciej Rzeszy, odkrył, że gęsto zapisane strony karty zdrowia Führera nadzwyczaj często zawierają niewiele mówiące wpisy typu „Inj. w. i.” lub po prostu „x”. Cóż takiego kryje się za tak zaskakująco enigmatycznym wpisem w karcie zdrowie pacjenta A, najważniejszego pacjenta doktora Mollera, który wszystkie inne aplikowane medykamenty bardzo starannie dokumentował? Biorąc pod uwagę wszystko co już wiemy o człowieku, który stał się dla Niemców jak najbardziej uzależniający narkotyk, ten „kryształ” miał rysę. Wszystko na to wskazuje, że Adolf H. był jednym z tych, którzy nie byli w stanie zacząć, ani skończyć dnia, bez chemicznego wsparcia.
Z zapisków Morella wyłania się obraz chronicznie wręcz przyćpanego Führera, w którego sieci żył o palmę pierwszeństwa walczyły hormonalne wspomagacze, które obficie serwował mu osobisty lekarz, z chemicznymi dopalaczami, bez których naczelny wódz Trzeciej Rzeszy cierpiał na bolesne wzdęcia i puszczał gazy. Przede wszystkim jednak, jak na lekomana i narkomana przystało, zwyczajnie nie był w stanie normalnie funkcjonować bez „działki”. Trudno też uznać, że po przyjęciu dziennej dawki koktajli hormonalnych i chemicznych substancji wspomagających zaordynowanych przez osobistego lekarza, przywódca NSDAP prowadził normalne życie.
Przeczytaj także:
Aby jednak nie snuć abstrakcyjnych hipotez i oderwanych od rzeczywistości dywagacji Ohler zabiera czytelników do wojennych kwater wodza Trzeciej Rzeszy, do Wilczego Szańca, Wilczego Jaru i Skalnego Gniazda, a wreszcie i do bunkra pod Kancelarią Rzeszy. Tu na podstawie karty zdrowia drobiazgowo prowadzonej przez Morella rekonstruuje uzależnienia Führera, którego decyzje wywołały najpierw w Europie, a potem na świecie wojenną pożogę i pochłonęły miliony żyć.
Ohler nie twierdzi jednak, że sukcesy militarne Trzecia Rzesza zawdzięcza wyłącznie pigułce Pervitinu, a wódz „Tysiącletniej”, a zwłaszcza prowadzący wojnę dowódcy wojskowi byli wynaturzonymi bestiami tylko dlatego, że sobie od czasu do czasu nie odmawiali chemicznego wspomagania. Wręcz odwrotnie, autor „Trzeciej Rzeszy na haju” wielokrotnie mówi, że narkotyki uwypukliły tylko to, co w tych ludziach już siedziało, co było najgorsze, najbardziej odrażające i zwyrodniałe. Nie twierdzi też, że bez pigułki Pervitinu hitlerowskie Niemcy nie zaatakowałyby Polski, ani nie miałby miejsca „blitzkrieg”, a sami Niemcy nie wybraliby Hitlera w 1933 r., ale pokazuje, że siedzący w czołgach żołnierze Guderiana nie przejechaliby tak szybko przez Ardeny, u-boty Dönitza nie siałyby na Atlantyku takiego spustoszenia (przy okazji Ohler podważa inny mit – o czystości marynarki wojennej, która rzekomo nie współpracowała z SS), a załogi messerschmittów Göringa nie zaleciałyby tak daleko, gdyby nie rozdawany przez dowództwo lub nadesłany przez krewnych listek z tabletkami Pervitinu.
A to wszystko w cierpiącym na potworne, mentalne, rozdwojenie jaźni kraju, który prowadząc walkę o czystość rasy wydawał co rusz jakieś regulaminy, zarządzenia, a nawet ustawy, sankcjonujące walkę z narkotykami i zsyłał ludzi do obozów koncentracyjnych i jednocześnie w kraju, którego armia i jej „kryształowy” wódz codziennie byli nieźle przyćpani.
Norman Ohler, Trzecia Rzesza na haju. Narkotyki w hitlerowskich Niemczech (Der totale Rauch)
Przełożył Bartosz Nowacki
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 5 maja 2021
ISBN 9788366736948