wywiad

Anna Fryczkowska: Dziko kręcą mnie prawdziwe historie | Rozmawia Przemysław Poznański

Nigdy daleko nie planuję, życie za szybko się zmienia. Wiem jedno: na razie dziko kręcą mnie prawdziwe historie, uwielbiam dociekać, co też działo się pod oficjalnie opowiadanymi faktami. W przypadku „Cyrkówki Marianny” nie raz miewałam przygody nieledwie mistyczne – byłam tak głęboko związana z tą postacią, że wymyślałam sobie o Mariannie Razik coś, detal, wydarzenie, i nagle, podczas rozmów z osobami, które ją znały, okazywało się, że dobrze wymyśliłam, że tak było naprawdę. Wyobraźnia czasem potrafi iść pod rękę z faktami – mówi Anna Fryczkowska*, pisarka i stała felietonistka zupelnieinnaopowiesc.com. Rozmawia Przemysław Poznański.

Anna Fryczkowska, fot. Jakub Hinc/zupelnieinnaopowiesc.com

Przemysław Poznański: Czy pandemia wpłynęła znacząco na twoje pisarskie życie?

Anna Fryczkowska: Pamiętasz te wszystkie memy o introwertykach w pandemii? No więc introwertyk w pandemii ma się dokładnie tak samo jak przed, tyle że ma oficjalne przyzwolenie, żeby nie wychodzić z domu. A tak poważnie to bałam się, jak wszyscy, bo przecież nie wiedzieliśmy, na czym stoimy i czy jednak nie leżymy już na zawsze. Jak wszyscy, miewałam ataki paniki, pozorne napady covidowego kaszlu, domniemane gorączki, no i przede wszystkim lęki o rodziców i o męża lekarza. Ale teraz oswoiliśmy się z dyszącą w kark śmiercią, ciągniemy dalej i znowu trzeba wychodzić z domu.

A najpoważniejsza zmiana to ta, że wydawca, Świat Książki, przełożył premierę mojej „Cyrkówki Marianny”, powieści, która miała ukazać się w kwietniu. Zamiast więc dodawać nam otuchy podczas lockdownu, „Cyrkówka” będzie nam ozłacać domniemaną drugą falę zakażeń, bo jej premiera przewidywana jest na październik. Dobrze, bo ta opowieść daje siłę.

Jej bohaterką jest autentyczna postać, kobieta, która między 1945 a 1968 rokiem dawała wraz z mężem przedstawienia cyrkowe.

– Marianna Razik była niezwykłą postacią, przyciągała też niecodzienne wydarzenia i fascynujących ludzi. Spędziłam z nią ostatnie dwa lata i muszę przyznać – zakochałam się w niej po uszy. Ciągle żałuję, że nie zdążyłam jej poznać osobiście – zmarła w 2000 roku, a ja dowiedziałam się o jej istnieniu w roku 2018, ale rozmawiałam z mnóstwem osób, które ją znały, przejrzałam tony dokumentów i artykułów, przeczytałam jej własnoręcznie pisany życiorys i dzienniczki, a przede wszystkim – obejrzałam chyba wszystkie obrazy, którymi udokumentowała swoją niebywałą karierę cyrkową. „Samson kajdan i łańcuchów” – tak przedstawiała tam swojego męża. Ona, dziewczyna z niewielkiej wioski, tuż po wojnie poznała przedwojennego cyrkowca, atletę, wracającego z obozu, ten po trzech dniach jej się oświadczył, a po kilku tygodniach ruszyli razem w trasę cyrkową po prowincjonalnej, powojennej Polsce i zabawiali ludzi przez kolejne dwadzieścia trzy lata. Zjeździli prawie cały kraj, pokazując swoje autorskie numery; sami nieźle poharatani przez wojenne traumy, pocieszali innych, również pokiereszowanych. A gdy Marianna Razik przestała jeździć, wróciła do rodzinnej wioski i zaczęła malować swoje cyrkowe podróże i swoje sny. Artystka totalna! Jej obrazy wiszą teraz w wielu polskich muzeach etnograficznych. Tam też zresztą zetknęłam się z nią po raz pierwszy.

To historia prawdziwa, podobnie jak „Równonoc”, czyli opowieść o niewyjaśnionych zaginięciach czterech nastoletnich chłopców w marcu 1998 i 1999 roku, która wydałaś w 2018 roku. Mówiłaś wtedy w rozmowie z nami: „dzięki „Równonocy” odważyłam się pisać rzeczy, które bazują na rzeczywistości, a jednocześnie dużo czerpią ze mnie, z mojej wrażliwości, wyobraźni. To dla mnie zupełnie nowy rozdział”. Nadal tak myślisz? Będziesz pisać raczej powieści oparte na faktach, czy zrobisz sobie od czasu do czasu przerwę na czystą fikcję?

– Nigdy daleko nie planuję, życie za szybko się zmienia. Wiem jedno: na razie dziko kręcą mnie prawdziwe historie, uwielbiam dociekać, co też działo się pod oficjalnie opowiadanymi faktami. W przypadku „Cyrkówki Marianny” nie raz miewałam przygody nieledwie mistyczne – byłam tak głęboko związana z tą postacią, że wymyślałam sobie o Mariannie Razik coś, detal, wydarzenie, i nagle, podczas rozmów z osobami, które ją znały, okazywało się, że dobrze wymyśliłam, że tak było naprawdę. Wyobraźnia czasem potrafi iść pod rękę z faktami.

Nad czym teraz pracujesz?

– Mój tata dał mi zupełnie odlotowe dzienniki mojego dziadka, dołączył do tego swoje, i na tej podstawie piszę sagę o rodzinie chłopskiej. Mój dziadek był pierwszym chłopem w okolicy, który się wykształcił, skończył studia prawnicze, jego rodzice byli pierwsi w okolicy, którzy prenumerowali gazetę, a ich dziadkowie z kolei byli pierwszymi, którzy z pańszczyzny przerzucili się na opłacanie czynszu dziedzicowi. Saga tej rodziny zaczyna się od zaćmienia słońca i epidemii cholery w 1816 roku i opowiada historie prawdziwe i wstrząsające o ludziach, którzy tęsknią za zmianą i nie do końca odnajdują się w losie, na który skazało ich miejsce urodzenia. I widzisz? Znowu opieram się na faktach. Ale te fakty są fascynujące!

Od premiery „Wdowinka”, twojej ostatniej powieści, minął ponad rok.

– „Wdowinek” pisałam przed „Równonocą”, ale z powodu zmiany wydawcy wyszedł sporo po niej. Miał on właściwie zamykać tamten cykl moich powieści, czyli czystą fikcję mocno podszytą tajemnicą. „Równonoc” i „Cyrkówka Marianna” to już moje nowe pisanie, wyrastające z faktów.

Zostając przy „Wdowinku” – ta powieść znalazła się na długiej liście nominacji do Nagrody Wielkiego Kalibru, dedykowanej książkom kryminalnym. „Wdowinek” kryminałem jednak nie jest, choć pojawia się w nim wątek niewyjaśnionej śmierci i zapewne stąd nominacja. Tworzyłaś jednak wcześniej kryminały, choćby „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)”. To rodzi pytanie o to czy – gdybyś zdecydowała się na czystą fikcję – wrócisz do kryminału, czy to raczej zamknięty rozdział? A może jest w gatunku kryminału coś, co – podobnie jak we „Wdowinku” – da się wykorzystać w prozie, którą teraz tworzysz?

– Kryminał, mam wrażenie, powoli zaczyna zjadać własny ogon, mnie też coraz trudniej obcować z kolejnym niedogolonym detektywem z nałogami, który nienawidzi kobiet lub z pyskatą detektywką, która kryje jakąś potworną tajemnicę, a poza tym na każdym kroku musi udowadniać, że jest twardsza niż James Bond. No i czasem mam wrażenie, że uczestniczę w konkursie na najdziwaczniejszą zbrodnię i najdziwniej upozowane zwłoki. Są jednak ciągle historie kryminalne, które mnie ruszają, ostatnio na przykład to, co pisze Anna Kańtoch. „Wdowinek” kryminałem zdecydowanie nie był, raczej thrillerem, bo też i o tym, co się stało, dowiadujemy się już na początku, a ja się głównie skupiam na dociekaniu, dlaczego.

„Wdowinek” jest powieścią o piekle kobiet, szczególnie tych mieszkających na prowincji. To pokazuje twoją wrażliwość na bieżące problemy społeczne. Czy jest coś, co dziś cię inspiruje do zabrania głosu?

– Piszę tylko o tym, co mnie porusza do głębi, inaczej nie wytrzymałabym tych parunastu miesięcy z jedną historią. Widzę podczas spotkań autorskich, że „Wdowinek” rezonuje w mnóstwie kobiet, prowokuje zwierzenia, łzy, pytania, niestety ta przemoc to ciągle nasza realność. Naszą realnością są też ciągle niestety sposoby na nią, czyli niezależna od organów państwowych samopomoc kobieca.

Dla zupelnieinnaopowiesc.com piszesz felietony poświęcone serialom premium, a że masz doświadczenie nie tylko jako pisarka, ale i jako scenarzystka seriali, twoje oceny mają szczególny charakter. Czy jakieś seriale zwróciły twoją szczególną uwagę w ostatnim czasie? Może zainspirowały także w pracy pisarskiej?

– Ciągle oglądam coś świetnego. „Sprawa idealna”, serial niby prawniczy, ale przesiąknięty współczesnością i polityką, mądry i złośliwy, zwariowany i realistyczny jednocześnie, z charyzmatyczną Christine Baranski w roli głównej. Trump tam sportretowany mocno pobrzmiewa PiS–em.

Teraz, od paru tygodni, siedzę na wsi, właściwie bez internetu, oglądamy więc wieczorami filmy na DVD, i powiem ci, że przyzwyczajona do narracji serialowej mam teraz wrażenie, że film jest często ledwie liźnięciem historii, ze swoimi dwiema godzinami staje się skrótem z opowieści, która w porządnym serialu miałaby szansę wybrzmieć i się pogłębić. Film jest trochę jak opowiadanie, a serial – jak porządna, wielotomowa powieść.

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Anna Fryczkowska pisarka i scenarzystka, absolwentka filologii włoskiej na Uniwersytecie Warszawskim oraz scenariopisarstwa w PWSTFiT w Łodzi, współautorka scenariuszy do seriali „Przystań”, „Na Wspólnej” i „Barwy szczęścia”, autorka m.in. powieści „Kobieta bez twarzy”, „Starsza pani wnika” (nagroda główna festiwalu Pióro i Pazur), „Z grubsza Wenus”, „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)” (Róża Gali w kategorii Książki”, „Żony jednego męża”, „Równonoc” (nominacja do nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia) i „Wdowinek”.

.

%d bloggers like this: