recenzja

Tajemnica Sobótek | Anna Fryczkowska, Wdowinek

Anna Fryczkowska napisała powieść o piekle kobiet, szczególnie tych mieszkających na prowincji, gdzie nie sposób zwrócić się o pomoc do policji, bo wstyd, bo będą gadali. Gdzie niezwykle ważna jest gra pozorów oparta o system wartości zamkniętej społeczności, gdzie – w takim razie – liczyć można tylko na siebie. Albo – jak we „Wdowinku” – na siebie i na najbliższe przyjaciółki.

Kobiety cierpią w milczeniu, łudząc się, że nadejdzie odmiana, mężczyźni zdają się dziedziczyć po swoich ojcach psychiczny i fizyczny sadyzm oraz wzmagające go pijaństwo – tak wygląda prowincja. Nie wiem czy cała, ale na pewno dotyczy to powieściowego miasteczka Świątkowice rozłożonego przy stacji kolejowej gdzieś na trasie z Warszawy do Dęblina. Miasteczko to wcale nie jest zapadłą dziurą, lecz – jak ujmuje to autorka – „pokryte kolorowym kremem z tynku”, a zatem rzec by można europejskie, ze sklepem mięsnym, restauracją, fryzjerem, stomatologiem i szkołą. A przy tym tkwiące wciąż w kagańcu patriarchalnych, toksycznych przyzwyczajeń, narzucających kobietom role ofiar, a mężczyznom – katów. Anna Fryczkowska pokazuje całe spektrum obecnej tu przemocy, której – oprócz kobiet – ofiarami stają się też najmłodsi. Nic dziwnego, że w pewnym momencie jedna z bohaterek stwierdzi, że może czasem lepiej poronić, bo „nie ma kolejnych udręczonych dzieci”.  

Temu zastałemu modelowi społecznemu przeciwstawia autorka grupę Sobótek, kilku kobiet związanych przyjaźnią, choć nie bezwarunkową, wynikającą ze wspólnego dla nich niedopasowania do otaczającej je rzeczywistości oraz pewnego rodzaju niezgody na nią, buntu przeciw zakłamaniu. „Czy kiedy wam się oświadczali, któryś powiedział: i ślubuję ci, że za każdym razem, gdy mi świat dopiecze, zdzielę cię w plecy?” – pyta jedna z Sobótek.

Fryczkowska rysuje bardzo złożone portrety psychologiczne, więc ażda z kobiet jest inna, tak jak różne są, mimo ogólnych podobieństw, sytuacje, w jakich przyszło im żyć. Autorka każe jednakże tym na co dzień stąpającym twardo po ziemi bohaterkom oddawać się swoistemu cosobotniemu, w sumie intymnemu rytuałowi, który sprawia, że wyłamują się one choć na chwilę spod tyranii narosłych schematów, uciekają od narzucanych brutalnie społecznych zasad. Ale też hartuje ich charaktery.   

Do takiego świata wraca niespodziewanie Aniela – dwudziestoośmioletnia kobieta, która po dziesięciu latach nieobecności, a przede wszystkim braku jakiegokolwiek kontaktu z rodziną, przyjeżdża do miasteczka na pogrzeb zmarłego nagle brata. Nie jest to powrót łatwy, bo bohaterka zderzyć musi się z mentalnością, którą udało się jej odrzucić, gdy jako osiemnastolatka uciekała z domu, odbywając – jak sama to określa – pierwszą z wielu lekcji zapominania. Jest to więc zderzenie z przeszłością, którą kobieta wyparła, symbolicznie odrzucając „wioskowe” imię Andżelika, ale i zderzenie z czymś nowym, czymś, czego wcześniej nie doświadczyła – tajemnicą, którą Sobótki wzięły na swoje barki podczas jej nieobecności. Tajemnicą, która kładzie się cieniem na cały pobyt Anieli w miasteczku, a pewnie i na całe jej dalsze życie.

Z formalnego punktu widzenia Aniela nie jest jedyną narratorką – swoje wersje wydarzeń przedstawia też jej matka, nauczycielka, jedna z Sobótek oraz miejscowy chłopiec, Mareczek. Ale to Aniela/Andżelika tę opowieść rozpoczyna i to na zderzeniu jej „miastowości” z „miasteczkowością” budowana jest zasadnicza oś fabuły. To zderzenie nieoczywiste – Aniela nie przyjeżdża bowiem jako bogata korporacyjna menedżerka, wcale nie odniosła w Warszawie sukcesu, wprost przeciwnie. Dlatego na pozór mogłoby się zdawać, że podjęła lata temu złą decyzję, że lepiej zrobił jej dawny przyjaciel, który został w Świątkowicach i z pozoru wiedzie mu się tu bardzo dobrze. Jednak im głębiej wnikamy w świat miasteczka, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że wybór Anieli – choć nie przełożył się na wymierny sukces – uwolnił ją od tego zła, którego doświadczają ci, którzy pozostali.

Fryczkowska nie tworzy kryminału, nie ma więc potrzeby budowania piętrowych twistów (choć z innych jej powieści wiemy, że to potrafi). Szybko domyślamy się (a podpowiada nam to też motto zaczerpnięte z ludowej piosenki), czego dotyczy owa wielka tajemnica, co mogło się wydarzyć, co jest tak skrzętnie skrywane. Choć nie tyle domyślamy się szczegółów, które muszą nas zaskoczyć, podobnie jak znaleziona w pewnym momencie w lesie ludzka czaszka, co dostrzegamy zarys samej idei, sprowadzającej się do próby odwrócenia przez Sobótki – i sekundującą im miejscową nauczycielkę – społecznych ról. Wiemy tyle, że zastana struktura jest zbyt skostniała, by poradzić sobie z nią metodami powszechnie akceptowalnymi, bunt – jeśli ma się dokonać – może się w tych okolicznościach odbyć jedynie poprzez odpowiedź przemocą na przemoc. Jest to jasne, jeśli wczytamy się w przedstawioną przez Fryczkowską diagnozę zjawiska nękania kobiet i prześledzimy dokonaną przez autorkę dekonstrukcję owego systemu swoistego dziedziczenia zachowań. Widzimy przecież dziesięcioletniego Mareczka, który wychowuje się w takim właśnie typowym dla Świątkowic domu, z uległą matką i stosującym przemoc ojcem. Na kogo wyrośnie wciąż jeszcze wrażliwy Mareczek, czerpiąc z takich wzorców? Jakim będzie mężem? Ojcem? Aniela nie ma co do tego wątpliwości, ale próbując temu zaradzić napotyka taki sam mur, jaki napotykać musiały codziennie Sobótki. I już wie, że ich bunt był potrzebny, nawet jeśli nie musi oznaczać, że cokolwiek zmieni się raz na zawsze. Anna Fryczkowska nie opowiada bowiem o spektakularnym zwycięstwie, lecz jedynie – i aż – o konsekwencjach niezgody na zło.

Anna Fryczkowska, Wdowinek

Świat Książki 2019

%d bloggers like this: