recenzja

Nędzne, szczęśliwe czasy | Sebastian Barry, Dni bez końca

„Dni bez końca” Sebastiana Barry’ego to uniwersalna, wymykająca się prostym definicjom przypowieść o przywiązaniu, potrzebie miłości, wzajemnej trosce i opiece.

Gdzieś na równinach Missouri, podczas ulewy, która rozmoczyła drogi, pod chroniącym przed deszczem krzakiem przecięły się, a potem nierozerwalnie splotły, drogi Thomasa McNulty’ego i przystojnego Johna Cole’a. Oczywiście wtedy żaden z tych dwóch nastoletnich obdartusów, oblepionych błotem i zmoczonych ulewą, nie wiedział jeszcze, że oto właśnie rozpoczyna się przygoda ich życia.

Gdy McNulhy dostrzegł wpatrzonego w niego, ukrytego pod osłoną liści Cole’a, Missouri było częścią Stanów Zjednoczonych Ameryki ledwie od ćwierćwiecza. Na przepastnych równinach pasły się ogromne stada bizonów. Wzdłuż i wszerz kursowały karawany i pojedyncze zaprzęgi osadników zdobywających Dziki Zachód, pionierów podbijających coraz to nowe terytoria i wkraczających na tereny rdzennych mieszkańców Ameryki. To stanowiło naturalne zarzewie konfliktów, w których słabo uzbrojeni Indianie musieli przegrać w starciu z lepiej wyposażoną i wyszkoloną armią. Bohaterowie Barry’ego doświadczają wszystkiego, co oferują takie czasy. Biedni jak przysłowiowa mysz kościelna i głodni, z chęcią podejmą się każdej pracy, która da zarobić, zapewni dach nad głową i jedzenie. Nie wahają się więc, gdy dostają angaż u Titusa Noone’a, w którego szynku zajmą się fordanserką… przebrani w damskie kiecki. Zaciągną się też do wojska, by poczuć smak okopów.

Ale historia wojen z Indianami czy opis militarnych zmagań podczas wojny secesyjnej to tylko tło tej opowieści. Thomas McNulthy i John Cole stworzą dom, zaopiekują się osieroconą indiańską dziewczynką i zadzierzgną nici solidnej i trwałej przyjaźni. Bo podążając w ślad za bohaterami Barry’ego doświadczamy nie tylko przenikliwego ziąbu na preriach Minnesoty, błota w okopach, nędzy w obozie jenieckim, ale przede wszystkim przyjaźni i dobroci, wspierania się w najtrudniejszych chwilach, trwania przy najbliższych i budowania rodziny, tam gdzie nikt by się jej nie spodziewał, a może nawet nie oczekiwał.

Barry opowiada tę historię oszczędnie, czasem ledwie markując jednym zdaniem czy opisem pojedynczego gestu, głębię uczuć pomiędzy bohaterami. Pozwala nam dostrzec żar w „indiańskich” oczach Johna Cole’a i ufność w irlandzkich oczach Thomasa McNulty’ego. Daje nam uniwersalną, wymakającą się prostym definicjom przypowieść o przywiązaniu, potrzebie miłości, wzajemnej trosce i opiece. Ponadczasową historię stanu ciągłego zakochania, dziejącą się od pierwszego do ostatniego rozdziału. Historię szczęścia, rozgrywająca się w nędznych czasach. Snuje ją przy tym prostym językiem, niestroniącym do pewnej rubaszności, ale i prostolinijnej naturalności. Ten język pozwala zaufać słowom autora, uwierzyć, że opowiada historię prawdziwą, nawet jeśli nie wydarzyła się ona naprawdę. Stylizacja języka, przede wszystkim używanie słów, które już niemal wyszły z użycia, pozwala wczuć się w czas opowieści. Tu muszę pochwalić wyjątkowy talent translatorski Jędrzeja Polaka, który z lekkością i finezją przełożył tę książkę na język polski. Dzięki temu możemy podziwiać prozę Barry’ego właściwie tak, jakby autor napisał tę książkę w naszym języku.

Nic dziwnego, że „Dni bez końca” Sebastiana Barry’ego znalazły się wśród nominowanych do nagrody Bookera w 2017 r. Za tę powieść autor otrzymał też Costa Book Award i jako jedyny pisarz w historii otrzymał tę nagrodę po raz drugi – wcześniej nagrodzono go tym wyróżnieniem za „Tajny dziennik” w 2008 r.

Sebastian Barry, Dni bez końca (Days Without End)

Przekład Jędrzej Polak

W.A.B. Warszawa 2019

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading