To jeszcze nie jest miłość. W „Ośmiu białych nocach” André Acimana mamy do czynienia raczej ze studium swoistej „przedmiłości”, stanu dochodzenia do tego, co miłością dopiero będzie można nazwać. Lub nie.

Oto chłopak poznaje na świątecznym przyjęciu dziewczynę. Jest Boże Narodzenie, środek Manhattanu, w śniegu odbija się zarówno blask gwiazd, świątecznej iluminacji jak i świateł z okien wieżowców. Nie sposób wyobrazić sobie bardziej romantycznej atmosfery dla uczucia, które nagle rodzi się między dwojgiem i każe im spotykać się przez kolejne dni i wieczory, czy raczej owe tytułowe „osiem białych nocy”, w tym tak tajemniczym czasie między Świętami a Nowym Rokiem, który bohaterowie postanawiają spędzić w kinie na trwającej właśnie retrospektywie filmów Erica Rohmera. I jak u Rohmera w „Nocach pełni księżyca” każde ze spotkań istotnie wpłynie na to w jakim kierunku potoczą się ich losy.
Ale nie spodziewajcie się, że oto rozpocznie się klasyczna love story, pełna głębokich spojrzeń w oczy i wyznań o wspólnym życiu aż do śmierci. To nie ta opowieść.
Aciman (autor głośnych „Tamtych dni, tamtych nocy”) woli zaprosić nas do świata gęstego od sprzecznych emocji, niedopowiedzeń, nieporozumień, niemych oskarżeń i wystawiania na próbę, które razem tworzą gęstą sieć oplatającą bohaterów w tym specyficznym, kruchym momencie jakim jest odkrywanie siebie nawzajem. W atmosferze niedopowiedzenia i niewypowiedzianej obawy o to, że odsłaniając się i swoje uczucia przed drugą osobą, narazimy się na ból potencjalnego ciosu.
Aciman mógł nam tę historię opowiedzieć z dwóch punktów widzenia, ale decyduje się na narrację pierszoosobową młodego mężczyzny, któremu jednak nie nadaje imienia. Z wyłapywanych z otoczenia kodów, które w każdym nowym związku, a więc i tutaj, służą do stworzenia wspólnego języka pojęć, bierze się w pewnym momencie ksywa Printz Oscar i przylega ona do narratora trochę jak znak uzależnienia od Clary. Bo to ona tak naprawdę nadaje tej opowieści ton. I to ona – wbrew wybranej metodzie narracji – jest tu postacią najważniejszą. Jest Słońcem, wokół którego kręcą się planety: kobiety, mężczyźni, w tym sam Oscar. Już sam fakt, że jej imię poznajemy od razu, jest znamienny i pokazuje jak bardzo niezwykła osobność kobiety wpływa na jej otoczenie. Dla narratora już sam fakt, że kobieta mu się przedstawia, stanowi impuls do wielogodzinnych i wielostronicowych rozważań nad formą, tonem, a więc przede wszystkim nad prawdziwym znaczeniem tych dwóch, pozornie oczywistych słów: „Jestem Clara”. Czy wypowiedziane zostały obojętnie, czy z sympatią, czy z lekceważeniem lub nawet naganą, bo jak to możliwe, że wcześniej bohater nie znał tego imienia?
I tak właśnie Aciman opowiada o uczuciu – z jednej strony ukazując spectrum lęków, nadziei, euforii i rozpaczy, doszukiwania się podtekstów, dopowiadania sobie znaczeń do tego, co znaczenia mieć nie musi, swoistego wróżenia z uśmiechów, spojrzeń, tonu głosu, z drugiej – pozwalając Clarze nie zdradzać się ani przez moment z tym, co naprawdę czuje. Każąc nam obserwować ją i słuchać, choć nie gwarantując, że jej słowa zawsze są szczere, a zachowanie naturalne.
Nie wiemy tego, tak jak nie wie narrator, bo w końcu widzimy wszystko jego oczami. Clara jest więc bohaterką pierwszoplanową, ale zależną od tego jak pokaże ją nam Oscar. Dostajemy zatem kobiecą zmysłowość, przepuszczoną przez pryzmat męskiej duchowości, co nie musi być do końca uczciwe, a w każdym razie obiektywne ze strony Acimana, ale pozwala docenić pełnię owej „przedmiłości” – z jej warstwą emocjonalną i przenikającą ją warstwą behawioralną. Z tym, co głęboko ukryte i tym, co wystawione na pokaz. Czyli wszystko to, co ma znaczenie tylko tu i teraz i okaże się zupełnie nieważne, gdy z przedmiłości dojdziemy do miłości, a więc uczucia opartego w założeniu na zaufaniu, odrzucającego wątpliwości i gierki. Lub nie dojdziemy, bo przecież znajdujemy się w stanie zawieszenia, które nie wyklucza jeszcze żadnego scenariusza. „Przedmiłość” jest jak przedpokój – możemy pójść dalej, jeśli zostaniemy zaproszeni, lub wycofać się i nigdy nie zaznać pełni uczucia.
A wszystko to dostajemy od Acimana napisane językiem (w znakomitym przekładzie Agnieszki Walulik), który nie mógłby lepiej pasować do takiej opowieści, wymagającym bowiem – podobnie jak rodząca się miłość – pełnego zaangażowania, chłonięcia każdego słowa, zastanawiania się nad sensem użytych sformułowań i szukania ukrytych znaczeń. I dlatego choć André Aciman mówi nam o tym, co każdy z nas przeżył, przeżywa lub przeżyje, to jednocześnie mówi to w sposób, który wyklucza banał i pozwala istotnie zbliżyć się do wielkiej tajemnicy tego, co zawiera się w pojęciu miłości.
André Aciman, Osiem białych nocy (Eight White Nights)
Przełożyła Agnieszka Walulik
W.A.B. 2018
