recenzja

Podróż do tożsamości | Ignacy Karpowicz, Miłość

Wszystko zaczyna się od podróży, a bardziej nawet od decyzji czy w nią wyruszyć. Decyzji niełatwej, bo obarczonej ryzykiem, czasem śmiertelnym. Nie mamy jednak wątpliwości, że bohaterowie rozumieją to i akceptują. Przecież celem każdej z podróży jest tytułowa „miłość”.

Powieść zaczyna się od przyjazdu gości do wiejskiej posiadłości Jarosława i Anny. Ignacy Karpowicz nie stara się ukryć tożsamości gospodarzy. W jasny sposób – i po mistrzowsku – nawiązuje stylistyką do opowiadań autora „Panien z Wilka”, przywołuje nawet Stokroć w nazwie majątku. Ale jednocześnie opowieść jest podróżą w jeszcze głębszą przeszłość, we wspomnienia dawnej miłości, dla których przyjazd gości staje się niebezpiecznym, ale niezbędnym impulsem. Przyniesie katharsis, przełom, po którym „jutro nie będziemy tacy jak dziś”, jak głosi pierwsze zdanie książki.

„Miłość” to sześć opowieści, ale żadna z nich nie będzie w sposób właściwy funkcjonowała bez reszty. Konstrukcja książki przypomina „Godziny”, a bardziej może nawet „Wyjątkowe czasy” Michaela Cunninghama czy „Atlas chmur” Davida Mitchella – Karpowicz szyje swoisty patchwork z powracających motywów, imion czy nazw własnych, które pojawiają się jak znaki drogowe na trasie, sugerując, że być może odbywamy w zasadzie po wielokroć tę samą podróż.

Nie ma znaczenia czy poruszamy się akurat po czasach retro, dystopijnej przyszłości kraju-getta, świecie baśni, czy może po naszym tu i teraz. Bo w istocie podróż jest tu tylko jedna – do samoakceptacji i do zrozumienia inności, a w konsekwencji do szansy na to, by doświadczyć zakazanego uczucia, jakim jest tu miłość.

Przeczytaj także: 

KLECHDA PODLASKA | Ignacy Karpowicz. Sońka

Dotyczy to wszystkich bohaterów książki, którzy prędzej czy później muszą zmyć z siebie przylegający do nich brud kłamstwa. Nawet jeśli oznacza to odsłonięcie prawdziwego oblicza. Bo życie w kłamstwie niesie znacznie poważniejsze konsekwencje. Doświadcza tego dokonujący coming outu pierwszoosobowy bohater drugiej opowieści, przypłacający brak akceptacji dla samego siebie wyniszczającą go chorobą. Ten motyw choroby, zarazy, powróci i w opowieści baśniowej, a po części i w historii dystopijnej, gdzie jedną z głównych ról odgrywa odbierający chęć życia lek dla „odwrotników”. Nietrudno się domyślić, że właściwą chorobą nie jest jednak odmienność, lecz nietolerancja – czasem własna, wynikająca jednak z wpojonych uprzedzeń, czasem wprost zagnieżdżona w społecznym poczuciu „normalności” narzuconym przez strach lub cyniczny populizm.

W każdym przypadku wspomniany motyw podróży staje się tym, co powinno przynieść zmianę. Taka musi być podróż do odległego miasta, by spotkać ukochanego, ale i podróż jako ucieczka od wymuszonej ustrojem państwa heteronormatywności czy podróż – przede wszystkim ta powrotna – jako jedyny sensowny gest w obliczu szalejącej i zabójczej niesprawiedliwości. Niejedną z tych podróży, a wręcz decyzji o nich, bohaterowie przypłacą głębokim zawodem, a nawet życiem, ale nie mamy przecież wątpliwości, że wiedzą to i akceptują ryzyko. Przecież celem owych wędrówek jest tytułowa „miłość”, warta wszelkich poświęceń, szczególnie, gdy okazuje się bezbronna wobec agresji świata zewnętrznego. Pociąg, statek, szybkobus, katamaran – środki transportu stają się tu zatem synonimami  dążenia bohaterów do bycia sobą, a sama podróż symbolem szukania w sobie uczciwości oraz siły, by z ową uczciwością wyjść poza mury własnego mieszkania. A bardziej nawet poza ograniczenia narzucone sobie samemu przez lata życia w strachu i obawy przed niezrozumieniem otoczenia. Czasem będzie to podróż do z góry wyznaczonego punktu, czasem w nieznane, a czasem w oczywisty sposób skazana od razu na zderzenie czołowe.

Przeczytaj także: 

ZUPEŁNIE ZWYKŁE ODMIENNOŚCI | Ignacy Karpowicz, ości

Ignacy Karpowicz pisał tę książkę – z przerwami – kilka lat i dał nam na koniec dzieło prawdopodobnie najbardziej osobiste, najbardziej intymne, najmocniej przeżyte. Ale i napisane z wielką troską o to, by powstał literacki majstersztyk. Narzucając sobie patchworkową konstrukcję autor umiejętnie zmieszał konwencje i stylizacje, zbudował szczegółowo przemyślane fikcyjne światy – jego opowieść dystopijna znajdzie uznanie u miłośników „Roku 1984” George’a Orwella czy „451 stopni Fahrenheita” Raya Bradbury’ego, bo przedstawia konsekwentnie skonstruowany obraz kraju pogrążonego w dyktaturze jednowładzy, zamkniętego na głucho przed sąsiadami i cenzurującej wszystkie obszary życia obywateli. A jednocześnie nie mamy wrażenia, że którykolwiek fragment układanki nie pasuje do pozostałych. Niektóre światy powracają w kolejnych częściach, inne pojawiają się tylko raz, ale w zasadzie nie ma to znaczenia. Jak w wystawianym w Stokroci przedstawieniu „Snu nocy letniej” mieszają się postaci Szekspira z bohaterami Karpowicza, tak i tu, w całej powieści „Miłość” mamy w zasadzie do czynienia z wielkim monodramem, podczas którego odtwórca głównej roli przywdziewa coraz to inne maski, by zabrać widzów w jedyną ważną podróż, na końcu której znajdziemy bardzo proste przesłanie: Miłość jest wartością uniwersalną, podobnie jak (umieszczone tu w tytułach poszczególnych części) Piękno, Prawda i Dobro.

 

Ignacy Karpowicz, Miłość

Wydawnictwo Literackie 2017

 

 

%d bloggers like this: