recenzja

KLECHDA PODLASKA | Ignacy Karpowicz. Sońka

Żadne, przeważnie niezbyt istotne dla czytelnika, skandale wokół prywatnego życia pisarza, nie zmienią faktu, że jest Ignacy Karpowicz mistrzem w swym rzemiośle. „Sońka” to po raz kolejny udowadnia.

Sonka Dawno, dawno temu – tymi słowami Ignacy Karpowicz przenosi nas za siódme góry i lasy, a konkretnie na Podlasie, do małej wioski, gdzie rozegra swoją „baśń”, a bardziej klechdę, z gadającymi kotem Jozikiem Pasterzem Myszy, suką Borbus Dwunastą, a przede wszystkim szeptuchą Sońką, wyczekującą swojego księcia. W ten zamknięty, oderwany od świata mikrokosmos, leżący – choćby językowo, ale i mentalnie  – poza granicami wszelkich państw, w tę enklawę, gdzie nawet komórki nie mają zasięgu, wkracza Igor (a może Ignacy), miastowy, artysta, reżyser teatralny. Niepasujący, arogancki, inny.

Ale przecież jednocześnie swój, bo wracający do zapomnianych, niechcianych korzeni.

Czytaj też: ZUPEŁNIE ZWYKŁE ODMIENNOŚCI. Ignacy Karpowicz, Ości

To właśnie jego stara Sońka wybiera na swojego powiernika. To on (książę z innej bajki) pozna historię zakazanej miłości do mężczyzny w mundurze najeźdźcy, będącej źródłem zniszczenia oraz drugiej miłości: bezwarunkowej, lecz nieodwzajemnionej. Ujrzy też całe tło tej historii: z wojenną zawieruchą, żydowskim pogromem, gwałtem i śmiercią. To on – choć wkracza znikąd, jak intruz, w środek tej, ważniejszej niż jego własna, opowieści – dostąpi zaszczytu bycia świadkiem, a nawet aktywnym uczestnikiem domykania wszystkich wątków tej historii.

Opowieść toczy się na dwóch poziomach – Karpowicz wychodzi bowiem poza gawędę, baśń i zderza ją ze światem teatralnym, innym mikrokosmosem: adaptacji – z aktorami odgrywającymi Sońkę, Igora, Jozika. Sztuka naśladuje życie, przedstawienie miesza się z baśnią. Karpowicz posuwa się nawet dalej, odsłania szwy, obnaża mechanizmy tworzenia (także samej książki), jakby przeciwstawiał ułudę stworzonego świata realnemu (choć magicznemu).

Czytaj także: W POSZUKIWANIU MROCZNEJ PRAWDY O KOTOJADACH. Joanna Bator, Ciemno, prawie noc

Powiem szczerze:  szkoda, że „ości” nie dostały w zeszłym roku Nike i szkoda, że nagrody w tym roku raczej nie zgarnie „Sońka”, bo żar zeszłorocznego skandaliku wciąż się tli, a do tego w szranki stają nazwiska i dzieła wybitne: „Matka Makryna” Jacka Dehnela, „Wschód” Andrzeja Stasiuka, „Drach” Szczepana Twardocha czy choćby „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk (prawie pewniak do nagrody). A to tylko dzieła w kategorii „powieści”, bo przecież jest też poezja, reportaże, eseje i biografia (notabene, może jednak warto pomyśleć o nagradzaniu w kategoriach fiction i non-fiction?).

Dla czytelnika nie nagrody są jednak najważniejsze (na pewno nie dla mnie), ale sama możliwość obcowania z dobrą książką. „Sońka” z pewnością do takich należy.

Ignacy Karpowicz, Sońka

Wydawnictwo Literackie 2014

%d bloggers like this: