recenzja

Pamiętnik fascynacji | Zadie Smith, Widzi mi się

„Widzi mi się” to zapis tego, co czuje i odkrywa wokół siebie Zadie Smith, co fascynuje ją i inspiruje – od sztuki, muzyki, literatury i filmu po społeczną i polityczną codzienność. Wszystkiego tego co uczyniło i wciąż czyni z niej taką osobę jaka jest. I taką pisarkę.

Gdzieś pod koniec „Widzi mi się” jest esej, w którym Zadie Smith przyznaje, że nie umiała nigdy pisać pamiętnika, bo w tym, co wychodziło spod jej pióra przede wszystkim nie było szczerości, raczej banalny zapis „udawanych zadurzeń i fantazji”. A jednak „Widzi mi się” można właśnie odczytać jako pamiętnik, zapis autentycznych zdarzeń i nie mniej szczerych refleksji autorki nad nimi. Pamiętnik złożony z esejów pisanych przy różnej okazji i na różne tematy, ale z pewnością niebanalnych i nie udawanych.

A jednocześnie nie jest to w żadnym wymiarze dziennik, co stanowi dobrą informację – oznacza bowiem, że nie trzeba czytać „Widzi mi się” po kolei, że można patrząc na tytuły poszczególnych tekstów wybrać sobie przede wszystkim to, co da nas najsmaczniejsze. W końcu oryginalny tytuł tomu, „Feel Free”, przetłumaczyć można między innymi jako „częstuj się”. I właśnie tak sugeruję z książką Smith postąpić: przeczytać całość, ale samodzielnie dobierając kolejność dań.

Co zatem serwuje nam autorka „Białych zębów” i „O pięknie”? Gdyby chcieć szukać tu cech klasycznego pamiętnika, warto spojrzeć na rozdział „Miłość w ogrodach”. To zapis wędrówek po włoskich ogrodach właśnie, bo choć Smith wspomina wcześniej, że jej umysł niemal natychmiast wymazuje wszystko to, co przemija, to tu trochę zaprzecza sama sobie dając nam wspomnienie z wczesnej młodości – najpierw gdy wraz z ojcem wybrała się do Paryża, gdzie odkryli jak wielką radość sprawia im chodzenie po parkach, potem ze wspólnej wizyty w Ogrodach Boboli we Florencji i w końcu z samotnego już zwiedzania Ogrodów Willi Borghese w Rzymie. Te eseje to przede wszystkim sentymentalna podróż w czasie i refleksja nad naturą żałoby. Formą pamiętnika są też eseje dotyczące bieżących spraw społecznych i politycznych, jak choćby Brexitu. Ale w znacznie większym stopniu „Widzi mi się” jest jednak erudycyjnym popisem pisarki, uchwyconym w czasie obrazem –  zmieniających się, co sama przyznaje – jej gustów: literackich, muzycznych i filmowych, zapatrywania na sztukę: malarstwo i fotografię. Ba, pisarka, eksploruje też świat tańca, porównując choćby kunszt Freda Astaire’a i Gene’a Kelly’ego, Michaela Jacksona i Prince’a czy Madonny i Beyoncé albo Nurejewa i Barysznikowa (co zostało odpowiednio podzielone na odpowiednio zatytułowane części, np. „Na widowni” czy „Na półkach księgarskich”). Smith przyznaje co prawda, że jest przede wszystkim koneserką powieści, że potrafi pochylać się nad „nawet najpośledniejszymi wytworami tego gatunku i jednocześnie unosić nad dziełami zawiłymi i hermetycznymi”, ale dodaje też, że odczuwa pewien niepokój, gdy spotyka kogoś, kto jest w stanie być znawcą więcej niż jednej dziedziny sztuki. Być może to ów niepokój sprawia, że tak często w swoich esejach wychodzi poza pisanie o prozie.

Czegoż tu nie znajdziemy! Film? Proszę bardzo! Refleksja nad „martwymi oczami” rysunkowych postaci w „Ekspresie polarnym 4D” z jednej strony  i zachwyty nad „Anomalisą” Charliego Kaufamana.  Przeczytamy wnikliwą analizę o „odwracaniu ról” w słynnym filmie „Uciekaj!” Jordana Peele’a, a także o eksperymentalnym 24-godzinnym filmie Jordana Marclaya „The Clock” czy „The Social Network” Davida Finchera. Temu filmowi zarzuca zresztą, że jest filmem „o ludziach 2.0” nakręconym „przez ludzi 1.0”, co zresztą staje się dla pisarki asumptem do dalszych rozważań nad „pokoleniem Facebooka”.

Muzyka? Posłuchajcie o rapie: O Tupacu, o „Decoded” Jaya-Z, o Joni Mitchell, której twórczości pisarka nie lubiła, by ostatecznie ją pokochać – i to do tego stopnia, że nie jest w stanie słuchać jej utworów w obecności innych ludzi. „Nigdy nie mam gwarancji, że uda mi się wysłuchać piosenki do końca, nie stając się przezroczystą – dla wszystkich i wszystkiego, dla całego świata” – pisze Smith w eseju „Kilka uwag o nastrojeniu”. Sztuka? Przeczytajcie choćby wnikliwą analizę „Alte Frau” Balthasara Dennera, obrazu przedstawiającego starszą kobietę, która „przestała przejmować się – albo nigdy się nie przejmowała – tym, czy na nią patrzymy”. To refleksja o malarskim kunszcie i nowatorstwie artysty, który zadziwił wszystkich tym, że nie upiększył swojej modelki, ale w równym stopniu, jak nie większym, o godzeniu się z przemijaniem.

Najczęściej oczywiście Zadie Smith pochyla się jednak nad literaturą, także nad swoją. Przeczytamy o „Kraksie” J.G. Ballarda (z zabawną anegdotą o spotkaniu z pisarzem) i o tym jak książka ta towarzyszyła Smith od wczesnej młodości. Pisarka zachwyca się też choćby „Buddą z przedmieścia” Hanifa Kureishiego, powieścią, która przyniosła jej odkrycie, że „można przemawiać do czytelnika jak do równego sobie – jak do przyjaciela”. Przeczytamy też o „Kompleksie Portnoya” Philipa Rotha, o „The Immoralization Commission: Science and the Strange Quest to Cheat Death” Johna Graya, o „Suicide” Édouarda Levé (pisarza, który, zgodnie z tytułem swojej książki, popełnił samobójstwo po złożeniu rękopisu), „Siedmiu latach” Petera Stamma, a także o trylogii z Patrickiem Melrose autorstwa Edwarda St Aubyna.

I tak nawet jeśli nie miał to być pamiętnik, to „Widzi mi się” pozostaje zapisem tego co czuje i odkrywa Zadie Smith, co fascynuje ją i inspiruje – od sztuki, muzyki, literatury i filmu po społeczną i polityczną codzienność. Tego co uczyniło i wciąż czyni z niej taką osobę – i taką pisarkę – jaką jest.

Zadie Smith, Widzi mi się (Feel Free. Essays)
Tłumaczenie Justyn Hunia oraz Jerzy Kozłowski i Agnieszka Pokojska
Znak 2018

1 komentarz

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d bloggers like this: