recenzja

Z policją przez wieki | Stulecie kryminału

Siła dedukcji śledczych wsparta najnowszymi osiągnięciami techniki kryminalistycznej – to tak naprawdę bohaterowie wszystkich opowiadań zawartych w antologii „Stulecie kryminału”. I to niezależnie od tego czy sięgniemy sto lat wstecz, czy rozejrzymy po naszej rzeczywistości, czy – w końcu – przeskoczymy o wiek do przodu.

Ten tom to pokłosie konkursu literackiego Biura Programu „Niepodległa” we współpracy z Komendą Główną Policji i znajdziemy w nim zarówno prace jurorów – Ryszarda Ćwirleja, Wojciecha Chmielarza, Roberta Małeckiego i Anny Bińkowskiej – jak i laureatów, wśród których też zresztą nie brakuje nazwisk znanych miłośnikom gatunku. Przy czym wszyscy autorzy wpisują się w formułę narzuconą regulaminem: opowiedzieć policyjną historię rozgrywającą się albo przed stu laty, gdy dopiero odradzało się po zaborach Państwo Polskie, a wraz z nim budowane były struktury do walki z przestępczością, albo współcześnie, albo za kolejne sto lat. Nic więc dziwnego, że w jakimś stopniu tom opowiada wciąż tę samą historię: o szukaniu odpowiedzi na fundamentalne pytanie: kto zabił? Dlatego najważniejsze jest, jak się ją opowiada.

Sto lat temu

Najlepiej widać to po otwierającym tom opowiadaniu „Świnia, czerwona chusteczka i daktyloskopia” Ryszarda Ćwirleja, ojca kryminału neomilicyjnego, ale też i mistrza kryminału retro. Oto początek lat 20 XX wieku, komisariat Policji Państwowej w Wysokiej i sprawa… skradzionej świni. Sprawa w sumie banalna, ale pisarz wyciska z niej wszystko, co w niej najlepsze. Ukraszając to charakterystycznym dla siebie humorem, pokazuje nam prawdziwe początki pracy pozaborowej policji – z najnowszym środkiem „identyfikacyj”, czyli daktyloskopią – w praktyce. Smaczku dodaje fakt, że Ćwirlej wykorzystał autentyczne zapiski ambitnego posterunkowego Ludwika Bielawskiego, które jakiś czas temu trafiły w ręce pisarza.

Prawdziwa bohaterka pojawia się też u Anny Bińkowskiej, a w zasadzie aż dwie. Jedną z nich jest Rachela Liberman, kobieta, której zeznania w znacznym stopniu przyczyniły się rozbicia gangu Cwi Migdal, a także Stanisława Paleolog – twórczyni polskiej policji kobiecej, która zresztą pojawi się też u innych autorów. Opowiadanie „Prima inter pares” jest bowiem w istocie jedną z wielu tu opowieści przywracających kobietom należne im miejsce – zarówno w historii policji jak i w gatunku kryminału.

Podobnie zresztą – włącznie z obsadzeniem postaci komisarz Paleolog w jednej z istotnych ról – czyni Marcel Woźniak. Autor trylogii kryminalnej o detektywie Leonie Brodzkim oraz biograf Leopolda Tyrmanda, tym razem opowiada historię retro, w której mamy i piętrową intrygę z handlem dziećmi w tle, i wyrazistą scenerię przedwojennej Warszawy, z jej żydowską społecznością, i w końcu śledczego, który ma nie tylko intuicję, wspartą technologiami, ale i stać go na rozwiązania wykraczające poza policyjne procedury.

Ale kobiecych postaci pierwszoplanowych jest w „Stuleciu kryminału” więcej. Ewa Spławska, która zabiera nas do Poznania, wplątuje swoją bohaterkę w intrygę z wielką polityką w tle, Margota Kott daje nam opowieść o rezolutnej pannie Lucynie, której zamiłowanie do nauki i zwykła dociekliwość pozwala rozwiązać zagadkę śmierci przyjaciółki. U Joanny Jędrusik zaś – w kryminale rozgrywającym się w Cieszynie – bohaterka wydatnie pomaga w ujęciu groźnego mordercy.     

Nie dziwi, że po kryminał historyczny sięgnął też Grzegorz Skorupski. Autor „Smaku błękitu” i „Dłoni śmierci” przywołuje swojego bohatera, prokuratora Adama Karskiego, ale tym razem umieszcza go w roku 1919, a zatem na rok przed akcją drugiej ze swoich powieści. To ciekawe spojrzenie na historię polskiej policji, bowiem Gostyń, gdzie rozgrywa się akcja, to miasto, w którym budowanie struktur państwa jest o tyle trudne, że na każdym kroku widać niemieckie ślady.

Dziś

Kryminał współczesny, reprezentowany jest w tomie przez cztery opowiadania konkursowiczów oraz opowiadanie jurora Roberta Małeckiego. Jego „Grząska ziemia” jest dokładnie taką historią, jakiej można by się spodziewać po autorze znakomitej „Zadry” czy „Wady” – mroczną przede wszystkim poprzez banalność zła, o którym opowiada, małość pobudek, które prowadza do nieodwracalności, jaką niesie ze sobą śmierć.  Zaginięcie młodej dziewczyny wrzuca komisarz Lenę Wolską w dochodzenie, które wymagać będzie od niej odejścia od myślenia schematami, odrzucenia oczywistych – zdawałoby się – dowodów w sprawie.

Sebastian Imielski również każe swoim bohaterom – emerytowanemu policjantowi oraz śledczemu z Archiwum X – przyjrzeć się sprawie zaginięcia kobiety, tyle że sprzed wielu lat. To, co odkryją, w żaden sposób nie będzie oczywiste. Jeszcze bardziej niejednoznaczne, bo w istocie otwarte, jest opowiadanie Katarzyny Skręt. Napisana osobnym stylem, budująca własne uniwersum z nieoczywistymi imionami bohaterów, historia ta zabiera nas w świat policjantki po przejściach, której życie wywraca się do góry nogami, gdy – wydawałoby się zamknięta – przeszłość powraca. Mam wrażenie, że to opowiadanie, to początek większej całości. 

Trochę podobne w nastroju jest opowiadanie Stefana Weisbrodta, gdzie intryga rozgrywa się zarówno na poziomie dochodzenia w sprawie śmierci autorki policyjnych portretów pamięciowych jak i w głowie samego śledczego, doświadczonego niedawną śmiercią bliskiej osoby. To kryminał, który na kilku stronach zawiera wszystko, co istotne: skomplikowany portret bohatera, śledztwo oparte na przesłuchaniach, zbieraniu dowodów oraz na intuicji, wreszcie rozwiązanie, które trudno przewidzieć.  

Z kolei „Teczka” Magdaleny Lewandowskiej-Rosy to historia bardzo kameralna, gdzie ofiarą także jest młoda kobieta, a prowadząca dochodzenie aspirant Eliza Jenot, będzie musiała zagłębić się w meandry rodzinnej historii i oddzielić pozory prawdy od samej prawdy. Podobnie zresztą jak w „Stópkach Chrystusa” Joanny Kłosińskiej, gdzie śmierć dziewczynki otwiera drzwi do poznania mrocznej psychiki kogoś, kto powinien być ucieleśnieniem miłości.

Za sto lat

Muszę przyznać, że kryminał pod flagą science-fiction to największa niespodzianka tomu. Zacznijmy od tego, że z grona jurorów za tę formę wziął się Wojciech Chmielarz, którego „Policja” to pod każdym względem majstersztyk – zarówno kryminału, jak i fantastyki. Opowiedzianą przez Chmielarza prawdę, leżącą u źródła intrygi, można by pewnie osadzić w dowolnej rzeczywistości, nawet retro, wszak to prawda uniwersalna – o bezmiarze naszej chciwości. Jednak Chmielarz doskonale wie, jaki gatunek tworzy i jakie są jego wymogi. Dlatego żaden z pojawiających się tu gadżetów przyszłości nie jest ozdobnikiem, lecz odgrywa rolę, której odegrać by nie mógł, gdybyśmy przenieśli fabułę w inne, wcześniejsze czasy. Podobnie zresztą jest z tłem opowieści – Ziemią zniszczoną przez ludzi, a w zasadzie przez ich zachłanność. Wszystko to podaje nam pisarz w dickowskim, postapokaliptycznym nastroju, w którym nie może być miejsca na choćby odrobinę pocieszenia. Świat to ciekawy, wart pewnie tego, by powrócił w twórczości autora „Żmijowiska”.

Postapokaliptyczność jest w zasadzie domeną kryminalnych opowieści przyszłości zawartych w „Stuleciu kryminału”. Najmniej może w „Śmietniku” Rafała Lewandowskiego – klasycznie opowiedzianej, wciągającej historii kryminalnej, która opisuje zło mogące się dziać kiedykolwiek i gdziekolwiek, ale tylko w świecie tego opowiadania dochodzenie toczyć się może takim, a nie innym torem, dzięki zdobyczom nauki, oddanym – jak dwieście lat wcześniej daktyloskopia – w ręce policji. 

Nie brakuje za to najgorszej z możliwych wizji przyszłości w „To o Was” Rafała Pawlaka, historii trochę jak z „Matriksa”, trochę jak z Dicka – lecz bardziej jak z „Przypomnimy to panu hurtowo”, niż choćby z „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach”. Wizji mrocznej i pozbawionej nadziei, pokazującej rządzony twardą ręką świat po upadku, z przywilejami dla spolegliwych, choć przywołującej motyw oddolnego buntu. Z pewnego punktu widzenia „Punkt odcięcia” Macieja Kocmana to wizja podobna, bo również pokazująca mroczne kulisy rządzenia światem po jego wielkim upadku. To opowieść o rzadkim już w owym czasie śledztwie prowadzonym przez człowieka, a nie maszynę, które wiedzie bohatera do poznania prawdy, której poznać nigdy nie powinien.  

I w końcu Łukasz Szuster w „Kwantowym smoku” – kolejnym z opowiadań, który być może zasługują na kontynuację. To nie tyle kryminał, co thriller – o świecie, w którym towarem zakazanym, a tym samym pożądanym, jest genetyczna modyfikacja. Zło rośnie w siłę, a to oznacza, że przeciwstawić może mu się tylko ktoś równie mocny. Jak Ażdacha, bohater opowiadania, który – mam wrażenie – przeżyje jeszcze niejedna przygodę.

Stulecie Kryminału
Czwarta Strona, Poznań 2020

%d bloggers like this: